CENTROSTRZAŁ #21. Ślad ambicji. Jewhen Konoplanka ryzykiem, które warto podjąć

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Cracovia
Krzysztof Porębski/Pressfocus

Nie grał w piłkę od półtora roku, zatracił sporą część dawnych walorów, ma problemy zdrowotne, nie poradził sobie nigdzie poza ojczyzną i nie jest wcale aż tak wielkim nazwiskiem, jak się go przedstawia. Mimo to Ukrainiec jest hitem transferowym Ekstraklasy. I szansą dla Cracovii.

Kiedy Jacek Zieliński po piątkowym meczu z Lechią Gdańsk (2:0) mógł wreszcie otwarcie mówić o pierwszym zimowym transferze “Pasów”, trochę przesadził, stwierdzając, że poza Lukasem Podolskim nie ma w lidze drugiego piłkarza o takim CV. Jedyne mistrzostwo kraju, jakie ma w dorobku, zostało zdobyte na Ukrainie bez jego większego udziału. Nigdy nie wygrał krajowego pucharu. W Lidze Mistrzów ma mniej występów od Jakuba Błaszczykowskiego. W Bundeslidze pograł mniej od Artura Sobiecha. A liczbą występów w czołowych ligach europejskich wygrywa z nim nie tylko Artur Boruc, lecz także Kamil Grosicki. No i w przeciwieństwie do Michała Pazdana, Krzysztofa Mączyńskiego czy Artura Jędrzejczyka nigdy nie grał z reprezentacją w fazie pucharowej wielkiego turnieju. Oczywiście, że to wybiórcze przedstawienie faktów, całkowicie pomijające to, że nowy piłkarz Cracovii wygrał jeszcze Ligę Europy z Sewillą, czym nie może się pochwalić żaden piłkarz grający w Polsce. No i że jeszcze bardziej imponujące było dojście do finału tych rozgrywek z Dnipro Dniepropietrowsk. Jednak warto znać proporcje: Konoplanka faktycznie uchodził za olbrzymi talent i był czas, gdy świat stał przed nim otworem. Lecz na zawsze pozostał to talent nie do końca spełniony.

Pozyskanie go przez zespół ze środka tabeli Ekstraklasy działa jednak na wyobraźnię, bo Ukraińca nie da się zamknąć w samym CV. Bo Konoplanka działał na wyobraźnię. Zawsze grał efektownie. Imponował dynamiką i strzałem. Był definicją tego, czego oczekuje się od skrzydłowych. Razem z Andrijem Jarmołenką byli wschodnioeuropejską odpowiedzią na Francka Ribery’ego i Arjena Robbena. Aż zaskakujące, że tak dobrze mu to pamiętamy, mimo że w trakcie długiej reprezentacyjnej kariery tylko dwa razy zagrał przeciwko Polsce i nigdy nie strzelił nam gola. Nie zrobił też tego na żadnym wielkim turnieju, na których grał dwa razy, przegrawszy pięć z sześciu meczów. Na żadnym nie wyszedł z grupy. Ponad połowę bramek w kadrze zdobył w meczach towarzyskich. Największe sukcesy w historii ukraińskiej piłki dokonały się w pokoleniu wcześniejszym (w 2006 roku) i późniejszym (w 2021). Jego dekada pozostała czasem niespełnienia.

Taka była też kariera klubowa. Został legendą Dnipro, dla którego zagrał ponad dwieście razy, a jeden z pierwszych występów w pucharach zaliczył w przegranym dwumeczu z Lechem... Jacka Zielińskiego, ale nigdy nie dał mu żadnego trofeum, ba, tylko raz pomagając wcisnąć się w duopol doniecko-kijowski. W piętnastu meczach po drodze do pamiętnego finału Ligi Europy w Warszawie strzelił tylko jednego gola i to w 1/8 finału. W czasach, gdy największe europejskie kluby chciały za niego płacić dziesiątki milionów euro, oligarcha Ihor Kołomojski trzymał go w złotej klatce. Wypuścił go dopiero krótko przed 27. urodzinami. W pozyskaniu go przez Sewillę widziano kolejny złoty ruch Monchiego. Choć wygrał Ligę Europy i grał w miarę regularnie, nie został ani gwiazdą, ani nawet zupełnie podstawowym zawodnikiem zespołu. Miał się odbudować w Schalke, ale jego mięśnie nie wytrzymały atletyczności Bundesligi. Tam też stało się jasne, że ani nie potrafi bronić na wysokim europejskim poziomie, ani niespecjalnie nadaje się do systemu z trójką środkowych obrońców, jaki preferowano wówczas w Gelsenkirchen. Niemcy wykupili go, mimo nieudanych występów na wypożyczeniu, licząc, że wydobędą z niego potencjał. 12,5 miliona euro wyrzucili jednak w błoto. Po trzech latach pobytu w Zagłębiu Ruhry oddali go do Szachtara za dziesięciokrotnie mniej. Nie tyle bez żalu, ile z ulgą. Tylko w jednym sezonie w Schalke Konoplanka uzbierał więcej niż połowę możliwych minut.

WĄSKI WYBÓR

To wszystko sprawia, że jeszcze w styczniu ukraińskie media spekulowały o możliwym rychłym zakończeniu kariery Konoplanki. Wiedziano doskonale, że skrzydłowy się ceni i podejrzewano, iż poniżej pewnych, bardzo wysokich standardów, nigdy nie zejdzie. A nie widziano zbyt wielu kandydatów do płacenia mu wysokich pensji. Pisano, że jego międzynarodowa rozpoznawalność jest zbyt mała, by mógł liczyć na suto opłacany kontrakt w krajach Zatoki Perskiej czy Stanach Zjednoczonych. Nawet Turcy mieli nie być specjalnie chętni na proponowanie mu złotych gór. Nie dowierzano natomiast, by Konoplanka miał ochotę grać w podrzędnych klubach ukraińskich. Kolejny raz w karierze znalazł się w złotej klatce. Tym razem z kratami własnych oczekiwań.

ZAKOPANY PRZEZ GÓRNIKÓW

Na dobrą sprawę wszystko, co działo się w jego życiu przed powrotem na Ukrainę, powinno być dla kibiców Cracovii jedynie publicystyczną ciekawostką. Nawet gdyby podbił Sewillę i zadziwił Gelsenkirchen, znaczenie dla obecnej formy ma jedynie to, jak spisywał się przez ostatnie dwa lata w Szachtarze. A pod tym względem było naprawdę słabo. Ostatni występ zaliczył w sierpniu, w eliminacjach Ligi Mistrzów, przeciwko Monaco i Genkowi wyróżniając się jedynie wywalczeniem kilku rzutów wolnych. Ostatni raz w podstawowym składzie grał w lutym rok temu. Ostatniego gola strzelił w lipcu 2020, a ostatnią asystę zaliczył miesiąc wcześniej. Jego spektakularną klapę, która doprowadziła do tego, że u Roberto De Zerbiego rozegrał jesienią tylko 47 minut, wnikliwie obserwował Kamil Rógólski, polski kibic Szachtara. - To był zawsze piłkarz, który do uwolnienia najlepszych cech potrzebował znakomitego przygotowania fizycznego. Bazował na przyspieszeniu na pierwszych metrach. W ten sposób wygrywał pojedynki. Nie czuł się nigdy dobrze w grze na małej przestrzeni, co stanęło na przeszkodzie w podbiciu zachodnich lig – opowiada. Nie pomogło mu też w Szachtarze, który w większości meczów musi grać atakiem pozycyjnym. Konoplanka nie miał w nim miejsca, by się rozpędzić.

EFEKT GROSICKIEGO

Początkowo witano go w klubie z wielkimi nadziejami. - Efekt Konoplanki był bardzo mocny. To było jak powrót Kamila Grosickiego do Ekstraklasy — niezależnie od problemów klubowych zawsze cieszył się szacunkiem. Zaczął obiecująco. Zadebiutował w meczu z Zorią Ługańsk, w którym Szachtar przegrywał 0:2. Wszedł z ławki, strzelił gola, zespół wygrał 4-3. Wydawało się, że musi odpalić. Z każdym kolejnym meczem było coraz słabiej. Miał szereg kontuzji mięśniowych. Zatracił przez nie cechy motoryczne. Ostatni dobry mecz rozegrał na początku lipca 2020. Szachtar to klub, który inwestuje w młodych piłkarzy. Na skrzydle byli Manor Solomon i Mychajło Mudryk. Dla niego zabrakło miejsca – opowiada ekspert od ligi ukraińskiej. To dlatego włoski trener w zimie nie wziął Konoplanki nawet na obóz.

TOPNIEJĄCE OPCJE

Jego opcje w poszukiwaniu klubu topniały z dnia na dzień. Szachtar zgodził się puścić go za darmo, mimo obowiązującego jeszcze przez pół roku kontraktu, ale pod warunkiem, że nie podpisze umowy z żadnym innym klubem ligi ukraińskiej. Rosja, ze względu na sytuację polityczną nie wchodziła w grę, a w czołowych ligach europejskich, po dwóch latach bez gry, nie miał szans się zaczepić. Ponoć rozmawiał z tureckimi klubami, jednak miała go odstraszyć niestabilna sytuacja finansowa tamtejszej ligi. Przymierzano go do PAOK-u Saloniki. Pod koniec stycznia wydawało się, że trafi do LASK-u. Miał już nawet uzgodnione warunki kontraktu i nosił się z zamiarem przylotu na testy medyczne. Klub z Linzu stracił jednak na obozie przygotowawczym podstawowego stopera i napastnika, którzy doznali kontuzji. Trzeba było nagle znaleźć ich następców, przez co na Konoplankę zabrakło już pieniędzy. Coraz mocniej groziło mu, że zostanie na lodzie. Przypominało to odrobinę sytuację Marka Hamsika, który rok temu niespodziewanie trafił do IFK Goeteborg, bo szukał miejsca, w którym mógłby przygotować się do mistrzostw Europy, a okno transferowe w większości krajów było już zamknięte. To dlatego w lutym skrzydłowego zaczęto przymierzać do węgierskich i polskich klubów, bo te ligi, jako jedne z nielicznych prezentujących niezły sportowy poziom i płacących przyzwoicie, dawały mu jeszcze opcję zaczepienia się. Proponowano go Legii czy Wiśle Kraków. Największą szansę zwietrzyła jednak Cracovia.

KLUCZOWE BARAŻE

Okazało się, że ukraińska prasa, która spekulowała o końcu jego kariery, nie doceniła sportowych ambicji Konoplanki. Nie ma wątpliwości, że jedynym, co jeszcze napędza go do gry w piłkę, jest walka o powrót do kadry, w której nie grał od września 2020 i do której ostatni raz był powołany w marcu. - Wciąż nie ma jednak za wielu dobrych zawodników na jego pozycji - przekonuje Igor Burbas, ukraiński dziennikarz. - Mamy Ołeksandra Zubkova z Ferencvarosu, w poprzednich meczach na lewym skrzydle grał Wiktor Cyhankow, który lepiej czuje się jednak po prawej stronie. Konoplanka przez wiele lat był numerem jeden na tej pozycji i nawet gdy nie grał w Schalke czy Sevilli, przyjeżdżał na zgrupowania w dobrym nastroju. Kadra to dla niego inspiracja i mamy nadzieję jeszcze go w niej zobaczyć - nie ma wątpliwości. Skrzydłowy ma 32 lata, czyli jeszcze nie na tyle dużo, by całkowicie przekreślać jego szanse. Jego rówieśnik Andrij Jarmołenko grał na zeszłorocznym Euro i był liderem drużyny, która doszła do ćwierćfinału. Marchewką, którą piłkarz Cracovii widzi na horyzoncie, jest listopadowy mundial w Katarze. To mogłyby być jego pierwsze mistrzostwa świata w karierze na jej zwieńczenie. Sęk w tym, że nie wiadomo, czy Ukraińcy w ogóle na nie pojadą. By to zrobić, muszą na wyjeździe ograć Szkotów, a potem Walijczyków lub Austriaków. To pod koniec marca rozstrzygnie się pewnie, jak długo jeszcze Konoplankę będzie napędzać marzenie o kadrze. Jeśli do jesieni, jest szansa, że Cracovia mocno na tym skorzysta. Jest też jednak ryzyko, że zanim krakowianie zdążą go odbudować, piłkarz już będzie wiedział, że jest po sprawie. Do kolejnej wielkiej imprezy w 2024 roku na pewno już nie dotrwa.

DZIESIĘCIOKROTNIE MNIEJ

Zatrudniając go, Cracovia ryzykuje, ale wcale nie aż tak wiele. Cała transakcja ma do czerwca pochłonąć trzysta tysięcy złotych, czyli sześćdziesiąt tysięcy miesięcznie. To oczywiście niemało, ale Pellemu Van Amersfoortowi zaproponowano przedłużenie na warunkach dwa razy lepszych, co pokazuje, że nie Konoplanka nie dostał kwoty przerastającej inne wydatki. W porównaniu do zarobków, jakie miał na Ukrainie, przystał na dziesięciokrotnie mniej. Jeśli transfer okaże się sukcesem, Cracovia zyska gwiazdę ligi i faktyczne wzmocnienie, na które Zieliński czekał. Jeśli Ukrainiec nie wypali, straty finansowe nie będą wielkie, bo za cztery miesiące będzie można się rozstać. Sportowe też nie, bo Konoplanka nie ma w kadrze wypełniać żadnego wakatu na jakiejś kluczowej pozycji. Ma być luksusowym dodatkiem. Jeśli się sprawdzi, będzie wzmocnieniem, ale jeśli nie, zespół będzie wyglądał dokładnie tak samo, jak dzisiaj, czyli całkiem dobrze. Trzeba tylko uważać na nastroje Ukraińca. - On czuje się wielką gwiazdą. Nie lubi udowadniać komuś czegoś, bo zawsze ma poczucie, że jest numerem jeden na swojej pozycji. Nie lubi rywalizować o miejsce. Kiedy czuje, że trener mu ufa, gra na sto procent i zachowuje się jak lider. Ale jeśli nie, przestaje być piłkarzem, jakiego znamy - przestrzega Burbas.

SYSTEMOWA ZAGADKA

Znakiem zapytania jest także, jak zawodnik wpasuje się do systemu, bo nie ma w nim miejsca dla klasycznego skrzydłowego, a on zawsze był zawodnikiem dobrze czującym się blisko linii. Trener nie widzi w tym problemu, podkreślając, że dawni skrzydłowi jak Jakub Myszor czy Sergiu Hanca dobrze się przystosowali do nowych ról, więc Konoplanka też nie będzie miał z tym kłopotu. A akurat trener Cracovii ma dobre doświadczenia z piłkarzami przerastającymi zespół pod względem CV. Erik Jendrisek nie miał aż tak bogatego dorobku, ale też widział lepszy świat i przychodził do Krakowa jako totalna niewiadoma do odbudowania. Zielińskiemu się to udało i współpracę z nim do dziś wspomina w samych superlatywach. Gdyby Jewhen Konoplanka miał się okazać Jedriskiem na nowe czasy, wszyscy w Cracovii byliby zadowoleni. Na Ukrainie także, bo Myron Markiewicz, jego były trener z Dnipro, już uruchomił w mediach kampanię na rzecz powołania Konoplanki. Sam piłkarz wie, że Cracovia i reprezentacja to nie są aż tak odległe światy. To przecież na stadionie przy Kałuży ogrywał w 2016 roku Kosowo w eliminacjach mundialu. To było jeszcze w jego dobrych czasach. Że one już nie wrócą, nie ma wątpliwości. Ale może w Krakowie uda się mu przypomnieć sobie choć ich ślad.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0