W środę piłkarze wrócą na boiska Premier League i będziemy mogli ponownie ekscytować się bramkami Jamiego Vardy'ego, asystami Kevina De Bruyne czy odbiorami Virgila van Dijka. O ile na murawie poziom w ostatnich latach poszedł mocno w górę, to w kwestii wyrazistych charakterów, zawodników, którzy potrafią zrobić show, kandydatów na nowe ikony, jest cienko. Dlatego kibice tak często wzdychają od dawnych gwiazd – bezkompromisowych, utalentowanych, wyszczekanych. Jak George Best.
Te same frazy, niemal jak kopiuj-wklej w mediach społecznościowych, często prowadzonych przez specjalną firmę. Nudne wypowiedzi w strefie wywiadów czy na konferencjach prasowych. O ile kilku menedżerów – choćby Jose Mourinho czy Juergen Klopp – znakomicie potrafi nawiązać do tradycji barwnych postaci z przeszłości takich jak Brian Clough czy Harry Redknapp, to z piłkarzami jest dużo gorzej. Przemieleni przez maszynki PR-owe, odpowiednio przeszkoleni, co mówić, a czego im nie wypada, stali się poza boiskiem tak nijacy, że naprawdę trudno natrafić na ciekawy wywiad z którymś z nich. Ktoś powie, że najważniejsza jest jednak gra. Zgoda. Ale futbol to show. A znalezienie zawodnika, który będzie sypał żartami, nie traktował tego całego biznesu do końca serio, bawił się w piłkę i życie, to dziś szukanie czegoś, co nie istnieje.
SZLACHECTWO POSZŁO SIĘ J....
Chyba tylko Eric Cantona spróbował wejść w buty Besta. Pod względem magnetyzmu, oddziaływania na trybuny, Francuz był najbliżej długowłosego chłopaka z Belfastu. Jednak na pewno nie w kwestii umiejętności. Paul Gascoigne to niestety inny poziom intelektualny, raczej ocierający się o prymitywne dowcipy (choć piłkarsko już bliżej Besta). – Bez dwóch zdań to najlepszy piłkarz wszech czasów – powiedział kiedyś o Beście sir Alex Ferguson. W latach 70. jego kolega z boiska, Pat Crerand idealnie opisywał zdolności George’a. – Niekiedy chcesz mu skręcić kark. Holuje piłkę, kiedy inni zawodnicy znaleźli już dogodne pozycje i nagle robi coś takiego, czym wygrywasz mecz. I zdajesz sobie sprawę, że jesteś częścią i zarazem świadkiem czegoś wyjątkowego – opowiadał.
Best, choć przez lata walczył z wyniszczającym go alkoholizmem, miał wielki dar. Nawet o swoich największych upadkach potrafił mówić z poczuciem humoru. I chyba za to kochali go kibice. Widzieli w nim gościa, który pomiędzy jednym a drugim piwkiem wygrywa ważne mecze w wielkiej piłce. – Cóż, wydaje mi się, że szlachectwo poszło się jebać – oznajmił dziennikarzom przed budynkiem sądu w Southwark, gdy został oskarżony i skazany za napaść na policjanta w 1984 roku. Trudno jednak przypuszczać, by się tym szczególnie przejął. Dla Besta najważniejsze były zawsze dwie rzeczy: futbol i świetna zabawa. Ta druga wiązała się oczywiście z podrywaniem dziewczyn, co nie było trudne, zważywszy na fakt, że nazywano go piątym Beatlesem. – Gdybyś dał mi wybór pomiędzy okiwaniem czterech obrońców, a następnie zapakowaniem gola z 30 jardów a pójściem do łóżka z Miss Świata, byłoby to bardzo trudne – wyznał w jednym z programów telewizyjnych w latach 90. – Na szczęście zrobiłem obie z tych rzeczy. Tyle że jedną w obecności 50 tysięcy innych osób.
NIE UMIERAJ TAK JAK JA
To cały Best. Sypiący żartami z rękawa, choć po latach, kiedy coraz mocniej otwierał się w kwestiach picia i prześladujących go w związku z tym demonów, można było dostrzec, że dowcipy są tarczą ochronną. Zgrywanie błazna dobrze tuszowało wszystkie kompleksy i słabości. Kwestie związane z dorastaniem, relacją z mamą, która miała dokładnie ten sam problem. W końcu na chwilę się zatrzymał. Ale zniszczenia, jakie poniósł organizm przez lata picia różnych trunków, rozrywkowego trybu życia, a następnie powrót do nałogu pozwoliły mu dożyć 59 lat. Trzeba przyznać, że to i tak długo, biorąc pod uwagę ciągi, w jakie wpadał, nawet po przeszczepie wątroby.
Kiedy na początku tego stulecia okazało się, że ten organ jest zdemolowany, pracuje prawidłowo tylko w 20 procentach, poddał się przeszczepowi. Podczas operacji prawie umarł, ale nałóg alkoholowy był tak mocny, że kiedy stanął na nogi, ponownie zaczął popijać. Wtedy po raz pierwszy ludzie przestali go lubić. Powód? Transplantacja została zrefundowana przez państwo, a przecież byli także inni potrzebujący pacjenci. W świat poszedł sygnał: nie dość, że dostał wątrobę, bo jest znany, to jeszcze nadal chleje. Do ostatnich sekund żył w świetle jupiterów, bo tego zawsze pragnął. To mu dawało energię i jednocześnie zabijało. Gdy leżał w szpitalnym łóżku, wysłał zdjęcie do nieistniejącej już dziś gazety „News of the World”. Z komunikatem: „Nie umieraj jak ja”. Miało to być ostrzeżenie dla wszystkich, którzy ruszają w wir tańca z alkoholem. Best zdawał sobie sprawę, że Wielka Brytania w każdy weekend tonie w morzu whisky, piwa, cydru i innych trunków. Pięć dni później nie żył.
IDOL MARADONY
Pisząc, że dzisiejszej Premier League przydałby się ktoś taki jak Best, mam na myśli boiskową bezczelność – ostatni zawodnik najbliższy takowej to bez wątpienia Eden Hazard, ale też szeroko pojęte show. Zostawiając alkohol na boku, Best był genialnym mówcą, walił prosto z mostu, strzelał wręcz nagłówkami prasowymi jak z karabinu. Nikt nigdy nie mówił mu, co może przekazać innym. Żył na swoich zasadach, włączając w to picie i sypianie z kolejnymi miss. Pędził na ścianę, bo tego właśnie chciał. Gen autodestrukcji nie zmienia jednak faktu, że był geniuszem. To on zainspirował do gry w piłkę Diego Maradonę. Argentyńczyk po śmierci Besta wyznał: – Byliśmy bardzo podobni. Dryblerzy, którzy chcieli tworzyć magię. Cantona stworzył pean na jego cześć. „Chciałbym, aby zachował dla mnie miejsce w swojej drużynie. George Best, nie Bóg”.
„Bestie” żartował wszędzie i ze wszystkiego. Nawet brytyjskiej Królowej nie traktował z olbrzymią powagą. Gdy kraj w 2002 roku obchodził złoty jubileusz panowania Elżbiety, z podziwem patrzył na ujęcia monarchini, kiedy ta była dwudziestokilkuletnią kobietą. – W młodości Królowa była niezłą laską. Kto wie, co by się stało, gdybym spotkał ją w szczycie formy w barze Tramp – śmiał się Best. W tym samym roku wierzył, że udało mu się pokonać odwiecznego wroga. Opowiadał, że pije szejki bananowo-miodowe i w swoim stylu błaznował, gdy w wiadomościach ogłoszono, że rząd planuje otwarcie pubów 24 godziny na dobę. – To podobne do mnie: zakończyć długa karierę alkoholika w takim momencie. Jak już wiecie – nie zakończył.
LEPSZY NIŻ MESSI
Mike Summerbee, były skrzydłowy reprezentacji Anglii i Manchesteru City, który świadkował Bestowi na jego ślubie, powiedział niedawno, że George był lepszy od Leo Messiego, ponieważ robił te same rzeczy co Argentyńczyk, tyle że w czasach, w których obrońca mógł cię do woli kopać, a boiska były zdecydowanie gorsze. Potwierdza to zresztą doskonale Ron Harris, były obrońca Chelsea, mówiąc: – George Best był najlepszym zawodnikiem, którego próbowałem kopnąć. Za szybki dla defensyw rywali i niestety również klubowych strażników jego moralności. Przełożeni mieli problem, bo dyskoteki i bary wpuszczały Besta, oznaczało to dla nich bowiem ściąganie tłumów, głównie pięknych kobiet. Miejsce, do którego chadzał Best, od razu stawało się tłocznym i kultowym, bez względu na to, czy mówimy o Londynie, czy o Manchesterze.
Kumple z drużyny nie umieli go zaszufladkować. Z jednej strony – klasyczny enfant terrible, szukający ciągle kłopotów, z drugiej – czarujący chłopak, którego nie dało się nie polubić, ale też inteligentny, jako jedyny w zespole United potrafił bez problemu rozwiązać całą krzyżówkę w „The Times”. Nie uratowała go nawet miłość do Alex, najważniejszej kobiety w jego życiu. Była stewardessa długo walczyła o jego życie i w pełni zgadzała się z Brianem Cloughem, który sam przeszedł przeszczep wątroby i zalecał ludziom współczucie dla tego alkoholika, zamiast potępienia. Ale Best miał też, przez swój uszczypliwy, cięty język, wielu wrogów. gdy wokół niego zaczynało płonąć zbyt mocno, uciekał do starej przyjaciółki, butelki. – Mam wrażenie, że robił to specjalnie, chciał, abym przyłapała go na romansie, żeby potem móc pić z żalu. Alkohol był jedyną rzeczą, którą kochał naprawdę – twierdziła Alex dwa lata przed jego śmiercią, kiedy jeszcze wierzyła, że z tego wyjdzie.
POKAŻ MI TWARZ
Best bardzo chciał, żeby ludzie zapamiętali jego gole, nie kupione i rozbite, czy pozostawione gdzieś samochody, zaliczone dziewczyny i kolejne romanse, nie wypite flaszki i żenujące finały imprez. trzeba go zrozumieć, bo piłkarzem był po prostu wybitnym, najlepszym. W końcu nazwisko zobowiązuje. Graham Williams miał tę nieprzyjemność zagrać przeciwko Bestowi w dniu jego debiutu w dorosłej piłce. George miał wówczas 17 lat, a obrońca West Bromwich Albion nie nadążał za świetnym młokosem. – Po latach spotkałem go gdzieś i poprosiłem, aby stanął przede mną, tak bym mógł spojrzeć mu w twarz. Zapytał: po co? Odparłem: ponieważ przez lata oglądałem jedynie twoje oddalające się plecy – powiedział Williams po pogrzebie Irlandczyka. Ale najpiękniej podsumował to rodak Besta, były mistrz świata w boksie Barry McGuigan: – To naprawdę smutne, że odszedł, natomiast dobrą rzeczą jest z pewnością to, że przeżył sto lat w pięćdziesiąt dziewięć.
