Świat kryptowalut od paru lat przypatruje się piłce, ale dopiero teraz odpala pociąg i krzyczy: wsiadajcie! Współpraca Legii z firmą Chiliz to nic innego jak baczne śledzenie trendów. Kluby mają dziś doskonałe narzędzia, by monetyzować zaufanie fanów – pytanie tylko, czy nie robią tego zbyt nachalnie? Rok temu kibice West Hamu powiedzieli wprost: przestańcie traktować nas jak frajerów.
Ta kula śniegowa na razie jeszcze się toczy. Kryptowaluty podlizują się piłce, bo widzą w niej ludzi, emocje i ich zaangażowanie. Futbol też puszcza oko – w końcu kto by nie chciał zarabiać więcej? Już dwa lata temu Watford na rękawie koszulek umieścił logo Bitcoina. Na Gibraltarze powstała drużyna płacąca piłkarzom kryptowalutą. Ale to wszystko ciekawostki na tle tego, co zrodziło się w głowie Alexa Dreyfusa.
43-latek z Lyonu fortunę zarobił na portalach pokerowych. Teraz patrzy na piłkę i mówi: skoro 3,5 miliarda ludzi nazywa siebie kibicami i każdy z nich ma portfel, to znaczy, że warto tutaj na chwilę przystanąć. Stworzenie platformy Socios.com otwiera mu drzwi do klubów i ich followersów. Pomysł jest prosty: emitujemy tokeny, czyli żetony fanów, wmawiamy im, że jeśli je kupią będą ważniejsi i zbieramy forsę do kapelusza.
Nie ma w tym nic złego – to całkowicie uzasadniony pomysł biznesowy. Kluby zawsze będą szukać nowych źródeł dochodów, zwłaszcza teraz, gdy pandemia odcięła kilka gałęzi. Dreyfus daje narzędzia i success story, bo przecież w to co aktualnie zaczyna się bawić Legia, od ponad roku bawią się już Barcelona, Juventus i Paris Saint-Germain.
Barcelona w dwie minuty sprzedała żetony za 800 tysięcy dolarów. Blisko tego wyniku był nawet Trabzponsor, co w sumie nie dziwi, biorąc pod uwagę to, jak mocno tureccy fani są przywiązani do barw. W samym 2020 roku Dreyfus zebrał od kibiców na całym świecie 30 mln dolarów, a potem odpowiednio podzielił tort. Jak sam mówi – piłka się zmieniła, 97 procent kibiców przykładowej Barcelony nie mieszka w Hiszpanii. Ci ludzie chcą być bliżej klubu, chcą mieć wpływ i poczucie, że są w środku. Możesz im to wszystko dać. Ale nie za darmo.
I tutaj pojawia się token – żeton za przykładowe 2 euro, który kibicom Juventusu pozwolił m.in. wybrać piosenkę odtwarzaną po golach, a w Milanie właśnie decyduje o haśle motywującym piłkarzy w szatni. Kluby oferują dla posiadaczy tokenów zniżki w klubowych sklepach i wszelakie konkursy. Powstają aplikacje. W Turcji piłkarze wychodzą na rozgrzewkę w koszulkach pt. „Kup token, bądź bliżej nas”. Podsumowując: powstaje przestrzeń dla kibiców premium, co nie wszystkim musi się podobać.
Po pierwsze, żeby kupić token klubu, trzeba wcześniej wykupić kryptowalutę Chiliz. Od razu w głowie zapala się lampka, że to kolejny sprytny plan Dreyfusa, by popularność klubów wykorzystać do wzmocnienia własnego krypto. Równie dobrze można byłoby stworzyć podobny projekt bez użycia Chiliz. Fani mogą być mamieni wzrostami tokena i obietnicą zysku w przyszłości, ale nie łudźmy się – to jest bilet w jedną stronę. W starych, przedpotopowych czasach powiedzielibyśmy, że kluby zbierają „cegiełki” od fanów. Dzisiaj ubiera się to w płaszczyk technologii, pięknych appek i spekulacji.
Platforma Socios co chwilę ogłasza kolejne zespoły w portfolio, bo krypto właśnie ma swój prime time. Kluby z kolei niczym nie ryzykują – te małe małpują duże, w końcu lepiej płynąć na tym samym statku, co Barcelona, niż stać i myśleć: dlaczego nas tam nie ma? Futbol już dawno przestał udawać, że istnieje jakaś romantyczna więź między nim a kibicem. To zwykły biznes. Jest produkt i jest klient. Jeśli klub widzi szansę na obskubanie fana, to go obskubie.
Z punktu widzenia Barcelony tokeny to całkiem porządny dopływ gotówki. Ich marka dociera wszędzie. Dla Legii, o którą raczej nie będą zabijać się w fani w Birmie i Tajwanie, to raczej ciekawostka. Większość kibiców ma gdzieś to, czy będzie mogło zagłosować na hasło na autokarze drużyny. Ich obchodzą wyniki, transfery, ewentualnie to, czy w klubowym sklepie pojawiły się nowe ciuchy. Wielkie kluby potrafią sprzedawać „fajność”, te nasze ciągle mają z tym problem.
W kontekście tokenów ciekawy jest przykład West Hamu. Dwa lata temu Młoty były pierwszym angielskim zespołem, który obwieścił współpracę z platformą Dreyfusa. Oficjalny przekaz mówił o innowacyjności, ale ten bliżej chodnika, wprost z ust kibiców zastanawiał się: „Jak to? Mamy płacić za to, żeby wyrazić zdanie na temat naszego klubu?”. Kibice West Hamu bardzo szybko ruszyli z kampanią „Don’t Pay To Have Your Say”. Rok później klub rozwiązał umowę, przyznając im rację. Zysk 250 tysięcy funtów nie był warty zachodu.
Dzisiaj warto się tej sprawy przyglądać, bo ona rośnie. Budowanie fundamentów w świecie piłki przez Chillz to być może wstęp do czegoś większego. Gracz NFL Russell Okung w grudniu podpisał umowę, gdzie połowę pensji dostaje w Bitcoinie. Przy obecnym wzroście za chwilę okaże się, że jest najlepiej opłacanym zawodnikiem w lidze. Z drugiej strony znany jest przykład Li Yonghong, który dług 10 mln euro w Milanie chciał spłacić Bitcoinem – problem w tym, że nikt go od niego nie przyjął.
Bo to ciągle jest zagadka. Kryptowaluty będą coraz mocniej zaznaczać swoją obecność, również w piłce, ale na razie mamy do czynienia z inwestycją typu „greater fool theory”, teorią większego głupca, czyli kupuję i wierzę w to, że ktoś inny odkupi ode mnie drożej. Dreyfus ostatnio stwierdził, że jego marzeniem jest, by kibice, posiadacze krypto, mogli wybierać składy drużyn. Kto wie – mogą przyjść czasy, że i w takim kierunku popłynie piłka.