Król Walii wygrał Ligę Mistrzów pięć razy, czyli tyle samo ile Barcelona, a więcej niż Manchester United czy Inter Mediolan. I chociaż ma gablotę na miarę legendy Realu Madryt, odchodzi zapamiętany bardziej z przewlekłego bólu pleców, miłości do golfa i magicznych uzdrowień na terminy kadry. Zaraz może zostać pierwszym tak znanym piłkarzem, który odłoży na bok piłkę klubową dla reprezentacji. Gareth Bale lawiruje między emeryturą a chęcią podpisania ostatniego lukratywnego kontraktu, ale nie będzie robił niczego wbrew sobie – wszystko zależy od tego, czy wprowadzi Walię na mundial po raz pierwszy od 1958 roku. Albo podbuduje pomnik w Cardiff, albo skupi się na przyjemnościach.
Świętując 14. Puchar Europy razem z kibicami, Królewscy zarazem żegnali trzech przedstawicieli złotej generacji, która sięgnęła po Ligę Mistrzów pięć razy. Najbardziej wzruszyło rozstanie z Marcelo, który w Paryżu podniósł trofeum jako kapitan. Brazylijczyk przychodził 15 lat temu uczyć się od Roberto Carlosa, a naznaczył epokę nowoczesną grą na lewej obronie. Najlepszym zagraniem sezonu w wykonaniu Isco była wiadomość pożegnalna, w której przypomniał, że Realowi nigdy się nie odmawia i jednocześnie wbił szpilkę w Kyliana Mbappe. Za to przyjęcie Garetha Bale'a przez Bernabeu zaskoczyło, bo po raz pierwszy od bardzo dawna fani przywitali go owacjami, a nie gwizdami.
Całą trójkę łączy jedno – odegrali ważne, decydujące role w historii Realu Madryt, ale momentu pożegnania nie można było już więcej odkładać. Wszyscy od dłuższego czasu nie dojeżdżali na poziom tego klubu i należało zrzucić ich z listy płac. Różni ich jednak wiele – o ile u Marcelo do samego końca widzieliśmy bardzo emocjonalny, zaangażowany stosunek, tak przez Garetha Bale'a przemawiał chłód i zdystansowanie. Brazylijczyk popełniał błędy, ale pokazywał, że chciałby jeszcze powalczyć. U Walijczyka ta relacja zakończyła się znacznie wcześniej, niż z wygasającym kontraktem. I mimo że koledzy nie traktowali go jak wyrzutka, a Florentino Perez cały czas darzy go szczególnym sentymentem za dawne sukcesy (zobaczcie sceny z celebracji), to było jedynie odliczanie do końca umowy w 2022 roku.
Każdy zapamięta karierę Garetha Bale'a tak, jak będzie chciał. Faktem jest, że w czterech z pięciu finałów Champions League odgrywał ważne role, a w tych decydujących spotkaniach ma więcej bramek niż Leo Messi, Sergio Ramos czy Samuel Eto'o. Wszyscy Brytyjczycy mogą mu pozazdrościć gabloty z trofeami. Niemniej od czterech sezonów raczej przypomina hobby piłkarza, a jednocześnie inkasował 15 mln euro netto rocznie, czyli więcej niż chociażby walczący od kilku lat o Złotą Piłkę Robert Lewandowski (ponad 12 mln w Bayernie). Madridismo bardzo chciało, aby pamiętała o nim wyłącznie księgowa, lecz lokalna prasa nie pozwalała zapomnieć, że ktoś taki jak Bale cały czas jest w drużynie.
Carlo Ancelotti nawet chciał mu dać czystą kartę i w pierwszym spotkaniu wystawił go kosztem Viniciusa Juniora, ale szybko zorientował się, że na Walijczyku nie będzie mógł polegać. Nawet nie chodziło o to, czy on chce pomóc Włochowi, ale czy może. Dzisiaj rozmawiamy o 33-letnim zawodniku-szklance, który większość czasu spędza u fizjoterapeutów. Dla sztabu medycznego praca z nim była niewdzięczna, bo Walijczyk zgłaszał mikrourazy, których nie dało się wykryć albo dyskomfort, jakiego realnie nie dało się ocenić. To zawsze niewygodna sytuacja, bo trudno zarzucić pacjentowi symulację, wejść do jego głowy, skąd mogły pochodzić kolejne problemy albo zmusić go do pracy wbrew sygnałom organizmu. Nawet kiedy Real świętował mistrzostwo Hiszpanii na początku maja, Bale nie stawił się na fecie i wytłumaczył się przewlekłym bólem pleców.
Czy Walijczyk cierpiał aż tak mocno, że nie mógł przyjść na stadion i uczestniczyć w świętowaniu? A może nie chciał pokazywać się kibicom, skoro w tracie całej ligi rozegrał ledwie 283 minuty i niekiedy wychodził z Bernabeu przed końcówkami meczów? Oskarżać jest łatwo, o co od wielu lat oburza się Gareth Bale, lecz właśnie w takich sytuacjach kibicowska niechęć do niego narastała. On sam czuł się ofiarą szczucia madryckich mediów, które nakierowywały na niego negatywne emocje i na nim budowały klikalność. „Wasze dziennikarstwo jest oszczercze i poniżające. Na własne oczy widziałem, jak wytwarzana przez was presja doprowadzała niektórych sportowców do granic możliwości” – pisał w specjalnym oświadczeniu, prosząc kolejny raz o zrozumienie i więcej spokoju.
Dla wszystkich lepiej, że związek Bale'a z Realem Madryt wygasa. Trudno nawet powiedzieć, że był ekskluzywnym rezerwowym za 15 mln euro (czyli dla klubu 30 mln) pensji, bo we wszystkich rozgrywkach nie uzbierał nawet 300 minut, chociaż dostał „ogony” w pierwszych meczach z PSG oraz Chelsea w Lidze Mistrzów. Najbardziej irytujące były jednak kwestie zdrowotne, bo piłkarz leczył się miesiącami, nie miał zielonego światła na grę, by pojechać na „badania” na zgrupowanie drużyny narodowej i występować z powodzeniem w kadrze Walii. To wywoływało największy niesmak. Słynne hasło „Walia. Golf. Madryt” dźwięczało w głowie i tylko podgrzewało atmosferę.
Bale stał się fenomenem, bo w Madrycie ciągle widniał na liście kontuzjowanych, a w reprezentacji nie tracił prawie żadnych ważnych meczów. Można to rzecz jasna wytłumaczyć podejściem samego zawodnika, który dla drużyny narodowej był w stanie przyjmować silne środki przeciwbólowe i zagryzać zęby, a w Realu niekoniecznie chciał się poświęcać dla sprawy. Tym bardziej, że same oczekiwania wobec 33-latka wyparowały. W efekcie w ciągu ostatnich czterech lat Gareth rozegrał niespełna połowę meczów dla Realu i oglądaliśmy go w akcji w mniej niż 30 procentach minut, podczas gdy w drużynie narodowej wystąpił w 93 procentach możliwego czasu gry. Dla Walii nieodzowny, dla Realu zapomniany.
Napiętych sytuacji było mnóstwo: jak choćby przy przegranym 0:4 El Clasico w marcu. Bale zgłosił dyskomfort z plecami, o czym zresztą klub oficjalnie poinformował. Pamiętajmy, że w tym spotkaniu Karim Benzema był niedostępny, a najwyżej w pressingu biegał Luka Modrić. Nie przeszkadzało to jednak Walijczykowi trenować 48 godzin później na zgrupowaniu kadry. Mało tego, wystąpił w play-offach z Austrią (2:1) i został absolutnym bohaterem z dwiema decydującymi bramkami. Przybliżył kraj do mistrzostw świata, a gdy kilka chwil wcześniej trwały poszukiwania zastępcy Francuza, Bale nie palił się do gry.
To jasno określa priorytety człowieka, który dalszą karierę uzależnia właśnie od losów drużyny Roberta Page'a. W Lidze Narodów ani on, ani Aaron Ramsey nie zagrają z Polską, aby oszczędzać się na finał baraży ze Szkocją lub Ukrainą (w zależności od rezultatu półfinału). Dla Bale'a istotnie to będzie najważniejszy mecz ostatnich miesięcy, a nie wyjazd do Paryża i Liga Mistrzów z Liverpoolem. Walijczycy jak dotąd tylko raz zameldowali się na mistrzostwach świata w 1958 roku, czyli ponad 60 lat temu. Teraz z Danielem Jamesem i Harrym Wilsonem są o jedno spotkanie od powrotu na najbardziej prestiżowy turniej reprezentacyjny, dodatkowo zagrają u siebie na Cardiff City Stadium i będą mieli przewagę „odpoczynku” z Polską, więc wiara w sukces jest gigantyczna.
Finał baraży 5 czerwca może być momentem, który określi dalszą karierę Garetha Bale'a. 33-latek wcale nie pali się do powrotu do Premier League ani angażu w walijskim Cardiff City. Nie jest również przekonany do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych czy zwiedzania egzotycznych kierunków. Najchętniej zostałby w Madrycie, gdzie naprawdę lubi mieszkać. Nawet kiedy wrócił na roczne wypożyczenie do Tottenhamu, rodzina nie pojechała za nim do Londynu, tylko kontynuowała wcześniejsze życie w stolicy Hiszpanii. Stąd spotkanie jego menedżera Jonathana Barnetta z przedstawicielem Atletico Andreą Bertą, by zaproponować usługi Walijczyka jako wolnego zawodnika. Nikt nie był zainteresowany takim rozwiązaniem, mając w głowie przeszłość Bale'a, jego podejście do zawodu i przede wszystkim kruche zdrowie. Bo w tym przypadku jednak bardziej mówimy o tym, na ile pozwala mu organizm, a nie na ile chce grać w piłkę. Po prostu gdy dochodzi do przerwy reprezentacyjnej – zmusza się na więcej.
Idealny plan Walijczyka, by pozostać w Madrycie nie wypali. Przede wszystkim największym problemem będzie dźwignięcie jego oczekiwań finansowych. Hiszpanie sugerują, że Bale jest w takim wieku i z takimi funduszami na koncie, że nie będzie robił niczego wbrew sobie. Prędzej skończy karierę, niż przyjmie byle jaką propozycję. Wszystko ma zależeć od wyjazdu Walii na mistrzostwa świata, bo jednak 33-latkowi zależy na tym, by wprowadzić tam drużynę narodową i nie zostawić jej na lodzie na przełomie listopada i grudnia. Pewnie gdyby zapewnili sobie awans, podpisałby jeszcze jedną, krótkoterminową umowę w Premier League. Ostatnio w Spurs skończyło się 11 bramkami w lidze angielskiej i 5 kolejnymi w pozostałych rozgrywkach, więc na pewno znajdzie się chętny na jego usługi.
Bale staje się powoli pierwszym piłkarzem o takim nazwisku, renomie i gablocie trofeów, który odkłada na boczny tor karierę klubową, by skupić się w pierwszej kolejności na szczęściu reprezentacji narodowej. Walia i przyjaciele ponad wszystko inne. Jeśli będzie wybierał kolejnego pracodawcę, to również z myślą o tym, aby połączyć własne szczęście i przygotowanie do ostatniego wielkiego turnieju. I zarazem tak mocno wyczekiwanego przez Walijczyków, bo półfinał Euro 2016 zdążył rozbudzić apetyty.
Jego klasy piłkarskiej nie ma co podważać, bo cały czas potrafi zmotywować się na najważniejsze chwile dla Walijczyków. O ile akurat nie doskwierają mu problemy z kolanem, łydką, plecami czy czymkolwiek innym, Gareth Bale chce jeszcze wycisnąć ostatnie momenty kariery dla drużyny narodowej. Przez zdrowie i zrujnowany organizm jedną nogą jest na emeryturze, więc pewnie nikt rozsądny nie zatrudni go jako czołowej postaci projektu sportowego. Ale możemy być pewni, że kiedy zagrają hymn Walii, a niezdrowa presja zamieni się w dumę narodową, wtedy jeszcze pojawi się on łagodnie uśmiechnięty. I na lekach przeciwbólowych spróbuje przypomnieć światu, dlaczego ma w dorobku pięć uszatych pucharów, a w czterech z nich pisał ważne role.
Komentarze 0