Takiej przyszłości, jaką przed Popkiem, Kalim, Bosskim, Tadkiem i Pomidorem spisał ślepy los półtorej dekady temu, nie przewidziałby nawet najśmielszy wróżbita.
Już się często widzę w ostrym samochodzie, jak jedziemy z Pomidorem na fazę z Kolektorem. Przed nami i za nami, innymi furami reszta naszej ekipy - Firma! - ostro zarobiona, jak zwykle dobrym jarunkiem odurzona, złotem obwieszona; każda morda ucieszona - ponad 15 lat temu na debiutanckiej płycie Firmy nawijał Tadek.
W naszym niedawnym zestawieniu 10 najlepszych ulicznych płyt w historii polskiego rapu o debiutanckim albumie krakowskiej Firmy pisaliśmy, że do momentu jej wydania w 2002 roku fani ulicznego rapu byli wpatrzeni przede wszystkim w Warszawę - po premierze Z dedykacją dla ulicy ich oczy i uszy powoli kierowały się w stronę Krakowa. Ta płyta zgrabnie balansowała na granicach klasycznego, smyczkowego brzmienia krajowej, ciemnej strony i elektronicznych wygrzewek z Jamajką w tle. Do tego była gęsto oskreczowana przez Krime’a i DFC, a dodatkowo jeszcze opakowana w niepowtarzalny styl trójmiejskiego writera znanego jako Tuse. To był szok - Firma była jak strzał z pięści w stronę świętoszkowatych obrońców dobrego smaku i konserwatywnych ideałów. Awantury, odsiadki, techniawy i piguły, braterskie więzi i osiedlowe hardkory, grube lolki i wyboiste koleje losu - to wszystko w tekstach krakowskiego kwintetu nie tylko brzmiało wiarygodnie, ale też barwnie, wciągająco i nieco inaczej niż w Warszawie. Taki polski grime - i to w momencie, w którym ten gatunek dopiero rodził się na londyńskich blokowiskach.
I choć kolejne wydawnictwa hardej małopolskiej załogi zwykle nas zawodziły i w pamięci pozostawiały co najwyżej pojedyncze utwory - może z wyjątkiem nieszczególnie udanej, ale na tamten moment przełomowej, dancehallowej produkcji Nielegalne rytmy – to cała piątka krakowskich załogantów pozostała w naszej pamięci jako załoga barwa, charakterna i pełna indywidualności. Jeden z naszych redaktorów napisał zresztą lata temu artykuł o Popku do… hinduskiego DJ Maga, a przeróżnych ciekawostek Popek, Kali, Bosski, Tadek i Pomidor dostarczali nam przez lata co niemiara. Kiedy więc Firma od lat milczy jak… na komendzie, doszliśmy do wniosku, że czas sobie przypomnieć co w międzyczasie porabia każdy z tych wariatów.
Popek to prawdziwy człowiek renesansu - tańczy, śpiewa, tłucze się, żartuje i lata. Gra w filmach, prowadzi talkshow i czyta audiobooki. Bierze udział w przeróżnych akcjach charytatywnych i wychowuje córkę. Dawno już swoją twórczość (około)muzyczną przestał nazywać rapem i ślizga się po wszelkich możliwych gatunkach od bluesa, rocka i reggae, aż po dyskotekę. Starając się wyruchać - uchylający mu swoich bram na przysłowiowe 5 minut - rodzimy showbusiness na jak najwięcej kasy robi właściwie wszystko co mu los przyniesie (lub do łba mu przyjdzie), a my… mu kibicujemy. Bo bawi nas niemożliwie, to, że jest drugim po Liroy’u polskim raperem, który przedarł się do świadomości szarego odbiorcy polskiego telewizora i że zwykły chłopak z Legnicy, który w swoim życiu przeszedł więcej niż niejedna populacja całego bloku, tańczy dziś walczyka nie na więziennym spacerniaku, ale na czerwonym dywanie. A jeśli chodzi o muzykę to czekamy na kolejny numer pokroju Dirty Diany, bo tępych i chamskich podwórkowych hymnów nikt w Polsce (no, dobra nikt poza Kapotą) nie robi równie stylowo jak Popuś tego konkretnego dnia, którego to nagrał.
Zabrzmi to nieco paradoksalnie, ale Kali jako jedyny – poza Pomidorem – z dawnego składu Firmy twardo i konsekwentnie kroczy drogą obraną na pierwszym nielegalu krakowskiej ekipy. Bo choć z Pawbeatsem nagrał on w międzyczasie równie dziwny jak słaby hipisowski album Chakra, to na swoich solowych krążkach wciąż pozostał tym samym głosem osiedli, który rozbrzmiewa pomiędzy prawdą a betonem, swą kryminalną przeszłością i teraźniejszą, muzyczną stabilizacją, chmurami gandzi i dymem palonych gum. I choć jest dziś starszy i mniej radykalny, to nie zmienił nagle tematyki swoich tekstów ani pola własnych działań jak dawni koledzy z ekipy z której – z hukiem – odszedł w 2010 roku. Co go jednak odróżnia od Pomidora, to to, że wszystkie minione lata spędził na wytężonej studyjnej pracy - szlifował w tym czasie swój pobrzmiewający niekiedy Jamajką warsztat, kolaborował ze sporą częścią pierwszej ligi rodzimej rap gry i bacznie śledził wszystkie zmiany jakie zachodziły przez lata na krajowej scenie. I dzięki temu właśnie jest obecnie jedną z nielicznych osób potrafiących wstrząsnąć nią w posadach, a jednocześnie trzymającą ją na zdrowy dystans. My natomiast choć doceniamy upór, sznyt i rozmach, to słuchamy z rzadka i głównie tych pojedynczych mniej melodyjnych numerów.
Choć uliczny street cred Bosskiego Romana nieco nadwyrężyło głośne spotkanie z Oskarem Pam Pam, to akurat ten reprezentant Firmy zawsze miał w sobie tyle dystansu i – chyba nie zawsze zamierzonego – humoru, że z całej tej afery wyszedł stosunkowo bez szwanku. Szczególnie też, że pomysłodawca Drużyny Mistrzów, to dziś Duchowy nie osiedlowy - Gangster, jaki to tytuł ma nosić jego zapowiadana nowa solówka. Bosski dzisiaj nagrywa równie często ze swoją mamą jak z reprezentantami różnych części sceny, zamiast na ulicy spotkać go można częściej na siłce lub w siedzibie fundacji z którą prowadzi szereg akcji charytatywnych i nie ma czasu na smutek, bo kocha. A my choć jego numerów – oględnie mówiąc – nie kochamy i na oglądanie wszystkiego co masowo wrzuca na swój kanał nie mamy czasu, szanujemy Romana za wszystkie części Kraku, bo choć większość tych bitów, które brał od elektronicznych rzeźników pokroju pzg, Dubsknit czy Kasierr strasznie kaleczył i potrafił wypuszczać w świat bez żadnego miksu czy masteru, to w ogóle do chłopaków wyciągał rękę i kilku osobom uświadomił jak duża siła drzemie w rodzimej elektronicznej scenie basowej z pograniczy grime’u i dubstepu.
Z osiedlowego harta, który chciałby – jak nawijał w numerze Kiedyś – działać ciągle z ostrymi sztukami, wozić się furami, odurzać się jointami, rozpierdalać sos całymi dniami, Tadek stał się przez lata Świadkiem Historii, jaki to tytuł otrzymał w 2015 roku od rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Na prowadzonym przez siebie kanale YouTube niewygodnaprawdaTV i swoich solowych albumach bierze na warsztat kolejne zagadnienia z XX wiecznych dziejów Polski i zamyka je w formie rapowanych numerów, których stylistyka do bólu przypomina co bardziej patetyczne, symfoniczne numery Firmy. No i… nic więcej za bardzo nie możemy o nich napisać, bo nie daliśmy rady przesłuchać żadnego do końca. Bo jak mamy ochotę na lekcję historii - a uwierzcie nam zdarza się to częściej niż by się mogło wydawać - to jednak wolimy sobie otworzyć książkę niż odpalać płytę.
Co na Wyspach porabia nasz główny - po powrocie Popka z emigracji - raper banita możemy się tylko domyślać materiał dowodowy czerpiąc z jego niedawnych klipów i numerów. Po latach milczenia bowiem wychowanek Legnicy powrócił w zeszłym roku nowymi trackami i swoim pierwszym solowym albumem Uliczny dom wariatów. Na ulicy szczerość do koleżki się liczy - nawijał w 2002 roku Pomidor w numerze Słowo na ulicy - i tą samą zasadą kieruje się do dziś. Nie liczą się techniczne umiejętności ani jego ani zapraszanych tabunami gości, nie liczy się progres, którego od półtorej dekady nie da się zauważyć… żadnego i nie liczy się też dywersyfikacja tematów, które od zawsze dyktuje ta sama, zimna i twarda, lecz dająca chleb i schronienie, matka ulica. I musimy przyznać, że - szczególnie z obrazkiem i w małych dawkach - ma to swój (przyciężkawy) urok, bo w rapie zawsze bajerę stawialiśmy ponad potrójne, a siermiężne nawet ale prawdziwe kadry z życia - ponad skrzętnie planowany wizerunek.
A, że Pomidor nagrał też ostatnio numer z Popkiem – z którym też kilka lat temu pogodził się Kali – może możemy liczyć na jakiś reunion na 20 lecie składu? I byleby tylko wtedy chłopaki trafili na takie stylowe produkcje, skrecze i klipy jak na debiucie.