Coca-Cola futbolu. Jak Premier League wywróciła rynek praw telewizyjnych

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Mohamed Salah
Fot. John Powell/Liverpool FC via Getty Images

Nowa Superliga istnieje i ma się lepiej niż kiedykolwiek. Anglicy jeszcze nigdy nie przytulili tylu pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych. Richard Masters, szef Premier League, wyruszył w świat i wrócił z 10 miliardami funtów. Ten pociąg przyspiesza. Reszta nie za bardzo wie jak gonić.

Ralf Rangnick najbliższe pokolenia ma już ustawione. Pięknie ulokował się w Manchesterze, czyli na bogatej północy. Chwilę wcześniej do Anglii powędrował Antonio Conte. I powędruje każdy inny trener z nazwiskiem, gdy tylko dostanie odpowiednią ofertę. Najlepsi ciągną do najlepszych. Tak było zawsze, ale teraz przepaść między kolejnymi ligami zrobi się jeszcze większa. Futbol wszedł w stagnację. Niektórzy giganci czują wstrząsy, ale na pewno nie w Premier League, bo ta już dawno buduje fundamenty, by stać się rajem futbolu. Bogaci właściciele z zagranicy plus kokosy z praw telewizyjnych po cichu tworzą nam nową Superligę.

COCA-COLA FUTBOLU

Anglicy znakomicie zareagowali podczas pandemii. Od początku mówili, że 2021 rok będzie kluczowym, jeśli chodzi o globalną sprzedaż praw i dzisiaj właściwie odhaczyli wszystko, co sobie zaplanowali. Richards Masters, szef ligi od 2019 roku, nie miał łatwego zadania, bo jego poprzednik Richard Scudamore praktycznie wydmuchał balon do granic możliwości. Nie dało się pompować dalej skoro inne ligi zaczęły notować spadki. Premier League i tak jest jednak wygrana: kontrakt na lata 2022-2025 w Anglii pozostaje dalej na poziomie 5 miliardów funtów. Sukcesem okazały się umowy ze Stanami Zjednoczonymi i Skandynawią, dzięki czemu udało się wyciągnąć więcej niż poprzednio.

Masters wie, jak pociągać za sznurki. Wcześniej przez 12 lat był dyrektorem sprzedaży i marketingu Premier League. Doskonale zna mechanizmy ligi, która od prawie 30 lat buduje swój globalny brand. Anglia zawsze będzie miała przewagę globalnego języka i bogatej piłkarskiej historii. Można powiedzieć, że jest jak Coca-Coca, która pojawiła się przed Pepsi, a potem krok po kroku wkradła się do umysłów milionów.

Javier Tebas, szef La Liga podczas pandemii kłócił się z największymi klubami w kwestii sprzedaży udziałów ligi funduszowi inwestycyjnemu. Jasno było widać, że szamocze się w desperacji. W tym czasie Masters nakrywał go czapką, negocjując kolejne umowy. Premier League utrzymała ten sam poziom wpływów w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Jedynie w Chinach nastąpił spadek po zerwaniu umowy ze stacją PPTV.

WUJEK ZE STANÓW

Największą windą w górę są Stany Zjednoczone. Kilka tygodni temu stacja NBC podpisała 6-letnią umowę wartą 2 miliardy funtów, czyli 333 mln za sezon. Dla porównania wcześniej było to jedynie 150 mln, czyli obserwujemy ponad dwukrotny wzrost. Masters nazywa NBC „genialnymi partnerami”. Nie da się zestawić tej umowy z innymi ligami, bo w USA za sezon Bundesligi płaci 25 mln funtów, a za Serie A – 56. Już sam ten fakt pokazuje w jak uprzywilejowanej sytuacji jest Anglia. Za Oceanem rośnie nowe pokolenie, które zamiast koszulek NFL coraz chętniej zakłada trykot Liverpoolu albo Manchesteru United. Mecze lecą o godzinie 10 rano, czyli w sam raz na dobry początek dnia.

Można by długo tłumaczyć ten wzrost. Po pierwsze – NBC inwestuje w Premier League od 2013 roku, czyli już prawie dekadę wychowuje sobie widza. Po drugie – żyjemy w czasach, gdy ludzie ciągle poszukują nowości, a piłka daje świeży oddech w stosunku do choćby starego bejsbolu. Amerykanie czekają na mecze Christiana Pulisica w Chelsea. Wiedzą, że w 2026 roku na nich ziemi zostaną rozegrane mistrzostwa świata. Poza tym futbol coraz mocniej wchodzi na platformy streamingowe, więc siłą rzeczy jest bardziej dostępny. Jeśli ktoś nie obejrzy meczu o 10 rano, to włączy go sobie o 12. Aż 15 procent fanów sportu w USA mówi, że ogląda Premier League. Dwa lata temu było ich tylko 12 procent.

SKANDYNAWIA NA GRUBO

Swoje dołożył też serial „Ted Lasso”. Kto by pomyślał, że niepozorna reklama stacji NBC stanie się kiedyś serialem i że zgarniając dziesiątki nagród jeszcze bardziej przyciągnie Amerykanów do piłki. Jeden ze współtwórców Brendan Hunt w prawdziwym życiu naprawdę zakochał się w Premier League. Został kibicem Arsenalu i nie tylko w serialu zaczął czytać „Odwróconą Piramidę” Jonathana Wilsona. Zaczął też grać w FIFĘ, co pokazuje, że dzisiaj również w tej przestrzeni wykluwają się nowi konsumenci dyscypliny.

Masters to wszystko śledzi. Wiedział, że Amerykanie zapłacą dużo, więc negocjował twardo. Co więcej, podpisał umowę na sześć lat, co dla obu stron jest korzystne. Nadawcy od dawna chcieli długich kontraktów, bo tylko tak można w spokoju budować model biznesowy. Lidze też to pasuje, zwłaszcza, że wreszcie nie ogranicza ich unijne prawo konkurencji. Nie muszą podpisywać umów tylko na trzy lata.

Stąd też podobny ruch ze strony skandynawskiej grupy NENT. „The Times” podał, że umowa warta jest dwa miliardy funtów. Obejmuje nie tylko Szwecję, Danię i Finlandię, ale też Holandię, Estonię, Litwę, Łotwę i Polskę. Nowa strategia Premier League nie chce się bawić z każdym krajem oddzielnie. Odsprzedaje gigantyczne pakiety za gigantyczne pieniądze.

WYCIECZKA W ŚWIAT

W tej chwili Anglicy sprzedają prawa 40 podmiotom. Podręcznik z zaproszeniem do przetargu ma 73 strony i dokładnie wyjaśnia, w którą stronę idzie liga i dlaczego za chwilę będzie daleko przed innymi. Po raz pierwszy historii wszyscy chętni musieli złożyć dwie oferty: jedną na trzy, a drugą na sześć lat. W Serbii konkurencja była tak dużo, że zapłacono dziesięciokrotność poprzedniej umowy. To właśnie pokazuje szaleństwo tego wyścigu: grać trzeba grubo albo wcale. To nie przypadek, że Premier League od czasów pandemii dostarcza wywiady ze swoimi gwiazdami i dużo mocniej otwiera się na broadcasterów. Oni wiedzą, że rynek lokalny został wydrenowany i że pieniądze leżą za granicą. Skoro formalna Superliga zdechła, to ta nieformalna, nawet jeśli wygląda na przepłaconą, wciąż jest telewizyjnym skarbem.

W ostatnim rozdaniu Anglicy zarobili cztery miliardy poza granicami kraju, teraz będą mieli pięć miliardów, czyli po dodaniu lokalnych praw robi się z tego okrągła dycha. Jeszcze nigdy prawa międzynarodowe nie stanowiły tak dużego procentu przychodów najlepszej ligi świata. Dużą siłą Premier League jest to, jak te wpływy potem są rozdzielane. Mianowicie każdy klub dostaje podobną podstawę, a różnicę robią potem pozycja w lidze plus mecze pokazywane na żywo (1,1 mln funtów każdy). Trzy lata temu Manchester City jako mistrz Anglii zarobił mniej od Liverpoolu (151 mln vs 152 mln), bo to drużyna Kloppa częściej pokazywana była w telewizji. Żeby mieć skalę porównawczą: ostatnie Huddersfield dostało 96 mln.

GWIEZDNE WOJNY

Ten całkiem sprawny system nie premiuje wyłącznie kilku zespołów, daje też solidny zastrzyk gotówki mniejszym, którzy nagle mogą wykupować gwiazdy Ligue 1 i naciskać na resztę. Od sezonu 2019/2020 nie bierze się już pod uwagę meczów pokazywanych na żywo, a coraz wiekszą różnicę robi miejsce zajęte na koniec sezonu. Dalej jednak nie są to gigantyczne różnice. Prognozy na przyszły sezon mówią o tym, że mistrz Anglii zarobi z tyłu praw 186 mln funtów, a spadkowicz 98 mln. Już w 2019 roku, mieliśmy sytuacje, gdy ostatnie w lidze Huddersfield zarobiło na telewizji więcej niż Bayern Monachium, mistrz Niemiec.

To się drastycznie nie zmieni. Nawet, jeśli piłka weszła w stagnację i nawet jeśli wisi nad nią widmo deflacji, to Anglia jest już zabezpieczona. Gwiazdne wojny kręcą się w najlepsze. Wszystko, co najlepsze w najbliższych latach wydarzy się w Premier League.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0