Niedawno kultowe anime pojawiło się na Netfliksie. Niedługo ta sama platforma wypuści jego adaptację live-action. Tylko czy ten wpływowy tytuł w ogóle tego potrzebuje?
Ta-da ta-da ta-da TA-DAAA Te kilka dźwięków sekcji dętej wyjętych z intra do jednego z najbardziej kultowych anime w historii wystarczy, by zelektryzować nawet niedzielnych amatorów tego segmentu kultury. W zalewie produkcji stereotypowo kojarzących się przede wszystkim z chłopami z kolorowymi włosami bijącymi się po głowach i strzelającymi do siebie promieniami różnego pochodzenia oraz licealistkami mówiącymi z przesadną emfazą, Cowboy Bebop wyróżnia się bowiem niemal na wszystkich frontach – pod względem estetyki, łączącej przeróżne gatunki fikcji, stylistyki, czerpiącej garściami z big-bandowego jazzu muzyki oraz filozoficznej podbudowy. Prawie ćwierć wieku później próżno szukać podobnych produkcji.
Pod pewnymi względami dzieło Shinichiro Watanabe to ledwo anime i doskonały przykład autorskiego wykorzystania medium do otrzymania efektów niemożliwych przy użyciu innych, dostępnych pod koniec lat 90. technik. Pierwszy obrazem, który pojawił mi się w głowie był sam Spike. I z tego miejsca zacząłem budować historię, która sprawi, że będzie on jak najbardziej cool – mówił swego czasu reżyser o swoim procesie tworzenia, który zrodził Spike’a Spiegela – jednego z najbardziej charakterystycznych protagonistów w historii japońskiej animacji. Watanabe skutecznie przełamał kliszę bohatera, który z pozycji żółtodzioba wspina się po kolejnych stopniach fabularnych schodów. Spiegel nawiązuje do postaci granych przez Humphreya Bogarta w szczycie świetności kina noir – mężczyzny z przeszłością, który na swojej drodze spotyka duchy przypominające mu o podjętych decyzjach. I nakreślone wokół chodzącego w granatowym garniturze łowcy głów uniwersum to zbiór wybranych i zrekonfigurowanych klisz zachodniej rozrywki – postaci wpisujące się w westernowe archetypy, postapokaliptyczna aura science-fiction i dawka humoru, który jest czytelny niemal na całym świecie i nie opiera się na typowo japońskim absurdzie.
Mimo silnie amerykańskich wpływów Cowboy Bebop ma wyjątkowo kosmopolityczny charakter, który idealnie podkreśla zniuansowaną konstrukcję świata rozsianego po stacjach kosmicznych, pojedynczych statkach czy, utrzymujących się jeszcze przy życiu, planetach. Opracowywanie scenariusza stricte pod medium anime (a nie adaptowanie mangowego materiału źródłowego, który narzuca określony rodzaj narracji) pozwoliło Watanabe i jego drużynie na łatwe zmienianie dekoracji i eksplorowanie fascynujących mikrohistorii w formie pojedynczych odcinków, które tylko czasem spajają określone, większe wątki. Scenarzyście nie musieli więc ciągle podbijać stawki i mieli czas, by lepiej pokazać skomplikowaną i poruszającą historię niepokornej Faye Valentine czy wielopiętrową melancholię Jeta – wiernych kamratów Spike’a, którzy do spółki z ekscentryczną hackerką Ed oraz inteligentnym corgim Einem tworzą jedną z najfajniejszych serialowych paczek. Przemierzający kosmos łowcy głów nie są bowiem bandą, która ma uratować świat. Są osobami, które w świecie składającym się głównie z pustki, szukają swojej tożsamości, towarzystwa i jenów, które pozwolą im coś włożyć do garnka.
Świetne sekwencje akcji, gonitwy i szpiegowskie intrygi przecina bowiem wiodąca narracja o filozoficznej naturze nudy oraz zmaganiu się z konsekwencjami swoich decyzji. W tej bardzo sprawnie skrojonej historii jest mnóstwo powietrza, którym można oddychać wspólnie z głównymi i pobocznymi bohaterami. Watanabe miał dużo stylistycznych inspiracji, z których ułożył kolaż, który okazał się mocno wpływowy dla rozwoju science-fiction (o czym może świadczyć cult-classic w postaci serialu Firefly). Odżegnując się w dużej od, proszącego się pod koniec lat 90. o wykorzystanie, 3D nakreślił też świat, który nie potrafi się wizualnie zestarzeć – dzięki elementowi neo-noir od początku pociągnięty był sepią, która go zakonserwowała i uodporniła na upływ czasu. I równie kluczowym elementem tej układanki jest muzyka. Miejscami awangardowy, ale przede wszystkim mocno przystępny i energetyczny big-bandowy jazz skomponowany przez Yoko Kanno (która swoimi zachowaniami zainspirowała także postać Ed).
Od kilkunastu dni wszystkie odcinki Cowboy Bebop można zobaczyć na Netfliksie. I żadna okazja nie jest zła, by zapoznać się z jednym z najlepszych tworów świata japońskiej animacji lub by przeżyć to jeszcze raz. O unikalności tego dzieła przypomina jednak nadchodząca adaptacji live-action, która zadebiutuje na platformie 19 listopada. Jednak fani żywią obawę o poziom tej produkcji. Cieszyć może obsadzenie Johna Cho w głównej roli (choć niektórzy twierdzą, że aktor jest nieco za stary). Wszystkie pokazane jak dotąd materiały pokazują jednak, że serial ten będzie dość campowy w swoim charakterze – zdecydowanie bardziej niż animowany oryginał. Przed nami jeszcze tydzień zagryzania zębów w oczekiwaniu na tę premierę. Zbieranie okruchów udostępnionych materiałów pozwala jednak sobie przypomnieć dlaczego Cowboy Bebop jest tak wyjątkowym i wspaniałym show – jednym z pierwszych animowanych seriali, które są skierowane do dorosłych i opowiadają historię pełną poważnych tematów oraz filozoficznych rozważań i podlewają ją akcją, której nie (przynajmniej w 1998 roku) nie dało się pokazać tak przekonująco przy okazji innych technik. See You Space Cowboy!