To decydujący moment w karierze Migos. Jak jest? Trio udowadnia, że wciąż ma spore pokłady bangerów i energii.
Na Culture III Migos czekaliśmy długo. Po niesmaku, jaki zostawiła poprzednia odsłona serii, w wydawnictwie upatrywano szansę na rehabilitację, a przynajmniej sygnał sensownej formy. Ale czas oczekiwania się wydłużał, a temperatura wokół Migosów opadała coraz szybciej. Po pandemicznym roku wielu łatwo było zapomnieć, że chłopaki z Atlanty coś tam pichcą; grono cierpliwych topniało.
Szczęśliwie, możemy już słuchać Culture III. I wiecie co? Szkoda, że Migos po drodze rozmienili się na drobne słabymi solówkami (poza Offsetem, Father Of Four to super płytka), coraz gorszymi featuringami i cyrkami w mediach społecznościowych (ekhem, Quavo). Bo Culture III godnie zamyka całą trylogię. Nie jest to tak mocny i cel strzał jak jedynka, ale wciąż mamy do czynienia z dobrym albumem, do którego wraca się z prawdziwą przyjemnością.

Zacznijmy od długości. Z prawie 107 (!) minut na Culture II zeszliśmy do 74. To wciąż za dużo, a druga połowa płyty potrafi się dłużyć, ale nie mamy do czynienia z tak koszmarnym stream trollingiem (napompowaniem albumu do granic możliwości, żeby wykręcać więcej streamów) jak poprzednio. Osłabła też muzyczna monotonia - bity na trójce są różnorodne, a wiele z nich to po prostu majstersztyki. Avalanche płynie na wyluzowanej sekcji dętej (brawo DJ Durel), Malibu to eksplozja kreatywności (tu aż czterech producentów: Pooh Beatz, Nas Moore, Diaz i Mars), Buddah Bless cofa nas do średniowiecza na Vaccine, Picasso to prześliczna ballada (znak jakości 808 Mafii), Need It nawiązuje do ery blingu, a Light It Up to po prostu drillowy banger (808Melo, wiadomo). Oczywiście, obecność standardowych trapowych podkładów może męczyć na dłuższą metę, ale produkcyjnie Culture III jest solidnym wydawnictwem, z masą jasnych punktów przerywających monotonię.
Zanim przejdziemy do popisów tria, warto także docenić featuringi. Poza Justinem Bieberem, który uparł się, że jego dojrzała faza będzie przebiegać po linii trapu i R&B, niemal wszyscy wypadli wyśmienicie. Czy to Cardi B, czy Future w życiowej formie, czy niezawodny Polo G, ba, nawet zwrotki Pop Smoke’a i Juice WRLD, wykopane z rapowego cmentarza - jest na czym zawiesić ucho. Osobne gorzkie słowa należą się Drake’owi, który przechwycił połowę Having Our Way (ironiczne, prawda?) i najzwyczajniej w świecie męczy bułę. Tak, zestaw jest do bólu wykoncypowany pod kierownictwo list sprzedaży, ale ostatecznie gościnne występy wnoszą sporo do całości i miło przełamują dominację gospodarzy.
A Migos na Culture III brzmią wreszcie tak, jakby rzeczywiście byli zainteresowani muzyką. Na Culture II brakowało tej werwy i iskry, która wystrzeliła trio na hip-hopową orbitę i zrobiła z niego jedną z najbardziej wpływowych formacji gatunku. Na Culture III jest o wiele lepiej pod każdym względem. Migosi bawią się swoimi flow, świetnie wymieniają się partiami, pierwszy raz od dawna zdarzają im się udane, humorystyczne linijki. Rzecz jasna nie ma się co tu spodziewać lirycznych pereł, ani wielkich introspekcji. Liczą się melodie, żonglerki ad-libami i tasowanie różnych flow. Zresztą jest kilka tekstowych fragmentów, które niemal jeżą włos na głowie. Choćby w Vaccine, swoją drogą jednym z najlepszych kawałków na płycie. Kiedy świat wciąż mierzy się z pandemią i jej skutkami, a kryzys ekonomiczny przetoczył się przez wiele krajów, Quavo radośnie obwieszcza: Pop out (Skrrt-skrrt), what's up? (What's up?) / We makin' money in quarantine (Quarantine). Może pieniędzy im nie brakuje, ale wyczucia już tak. Taka właśnie jest muzyka Migos, niezbyt mądra, za to o dużym stężeniu pierwiastka bangerowego i chwytliwa jak łopian (zwany popularnie rzepem). Jeśli w jakiejś dziedzinie Culture III nie robi żadnego postępu względem poprzedniczki, to właśnie w tekstach. Ale hej, jeśli ktoś słucha Migos, żeby usłyszeć mądre teksty, to trafił pod bardzo, ale to bardzo zły adres.
Migos stali na rozdrożu, ale ostatecznie podjęli dobrą decyzję co do dalszego kierunku marszu. Pytanie, czy nie zamarudzili za długo, bo cierpliwość fanów i fanek została wystawiona na srogą próbę. Mnie przekonali.