Andre Villas-Boas ma już dość Marsylii. Wtorkową konferencję przed meczem z Lens zamienił w kolejną litanię żali i ostateczną deklarację: „Nie chcę waszych pieniędzy, odchodzę już teraz”. Pięć dni przed klasykiem z PSG w klubie dalej wrze. Arkadiusz Milik musi łapać się za głowę w jakie bagno wdepnął.
Villas-Boas decyzję o odejściu podjął rano. W porannej gazecie przeczytał, że klub ściągnął mu 24-letniego Oliviera Ntchama, chociaż to nazwisko ani razu nie padło w rozmowach z dyrektorem sportowym Pablo Longorią. Portugalczyk już kilka dni temu zapowiedział, że latem odchodzi. Teraz wygląda na to, że chce się pakować już zaraz. A w tle wybija szambo. Brudy polityki klubu, konflikty w zespole, najazd hord kibiców na ośrodek La Commanderie. Każdy dzień przynosi w Marsylii nową bombę.
- Nie mogę tego zaakceptować. Szanuję właścicieli, ale to nie jest mój sposób pracy. Ntchama nie było na naszej liście - mówił Villas-Boas na konferencji. Portugalczyk od pół roku wygląda na człowieka, który nie ma już serca do tej pracy. Zaraz po odejściu dyrektora sportowego Andoniego Zubizzaretty coś w tym klubie pękło. W listopadzie trener po porażce 0:3 z Porto krzyczał o „gównianym stylu gry”, a w grudniu w „O Jogo” wygadał się, że Marsylia to tonący statek. Klub z ogromną tradycją pogrąża się w długach. Problemy w gabinetach w końcu musiały przenieść się na boisko.
O Villas-Boasu długo mówiło się, że to trenerski złoty chłopiec. Prawda jest jednak taka, że zaraz minie dekada odkąd zdobył Ligę Europy z Porto, następnie nie radząc sobie ani w Chelsea, ani w Tottenhamie. Ostatni tytuł zdobył w Rosji z Zenitem, ponad pięć lat temu. Windą w karierze nie był dla niego ani epizod w Chinach, ani tym bardziej dzisiaj Marsylia. Pierwszy sezon był obiecujący - drużyna w końcu awansowała do Ligi Mistrzów i wycisnęła wynik ponad stan. Drugi właśnie oglądamy i jest to katastrofa, gdziekolwiek się zajrzy.
Słynny francuski komik Patrick Bosso powiedział rok temu o Villas-Boasu: „To całkiem sprawny kucharz. Otworzy lodówkę, znajdzie w niej tylko masło i zawsze coś wyczaruje”. Teraz widać, że to nie zawsze tak działa. Prysł mit uśmiechniętego, ładnie mówiącego trenera z Portugalii, dzisiaj więcej w nim nerwów i płaczu. Marsylia w ośmiu ostatnich meczach wygrała tylko raz. Zajmuje dziewiąte miejsce i gra piłkę, która totalnie nie przystaje do wizji, jaką roztaczał Portugalczyk.
O problemach drużyny pisałem wcześniej - że nie ma napastnika, że Payet pokłócony i gruby, Thauvin myślący o letnim transferze, poza tym zimą odeszli Morgan Sanson do Aston Villi i Nemanja Radjonic do Herthy, jeden z niewielu graczy będących ostatnio w jako takiej formie.
Jeszcze niedawno „L’Equipe” pisał, że w tym marsylskim bagienku jedynym pocieszeniem jest transferem Milika. Latały nawet tytuły o promykach słońca i że odtąd może będzie lepiej. Milik na razie ma na koncie 30 minut gry i obrazki w głowie jak kibice demolują mu szatnię. Trudno sobie wyobrazić, że w tym zgiełku odnajdzie spokój i zacznie iść z formą w górę. Jeśli zarząd przyjmie dymisję Villasa-Boasa, to następców póki co nie widać. Ernesto Valverde powiedział, że poczeka na ofertę z lepszego miejsca. Podziękował też Lucien Favre, dobrze znający francuskie realia i umiejący przewidywać dwa kroki wprzód.
Z ostatnich informacji radia RMC wynika, że kierownictwo Marsylii przyjęło rezygnację trenera. Ostateczną decyzję ma jednak podjąć amerykański właściciel Frank McCourt. Trener ma kontrakt do czerwca. Piłkarze chcieliby dalej pracować z Portugalczykiem, ale ten związek nie ma już przyszłości. Można sobie tylko wyobrazić, co będzie się działo w Marsylii po ewentualnej porażce z PSG.