W nowej odsłonie The Witchera miało nastąpić – wierniejsze oryginałowi – odkucie serialu. Wyszło z tego jednak coś na kształt Gry o tron w interpretacji twórców Wspaniałego stulecia.
Artykuł pierwotnie ukazał się 3 sierpnia 2023 roku
Tomasz Bagiński powiedział: „powodzenia z >Krwią elfów<, gdy zaczynaliśmy pracę nad drugim sezonem”, bo tam po prostu niewiele się dzieje! To oczywiście wspaniała książka i doskonały początek sagi, ale tak naprawdę jest ona stawianiem fundamentów pod kolejne powieści; opowiadaniem o polityce, próbą zrozumienia Kontynentu. Wiedzieliśmy, że będziemy potrzebowali sporo inwencji twórczej – wspominała showrunnerka wyklęta Lauren Schmidt-Hissrich przed premierą drugiej serii odcinków na łamach Spiderswebu.
Za tę inwencję twórczą oberwała później na tyle dotkliwie, że musiała pojawić się refleksja, skłaniająca do zmiany kierunku. I tak właśnie się stało. Wiedzieliśmy, co chcemy zrobić w kolejnej odsłonie, dlatego wykorzystaliśmy poprzednią, żeby – nawet zmieniając historię – przygotować sobie wszystko pod kątem nadchodzącej przygody – tłumaczyła więc w Colliderze, zanim pod koniec czerwca pierwsza część nowego sezonu ujrzała światło dzienne. Dodawała przy tym, że w Krwi elfów było za mało akcji, stąd pomysł radykalnej ingerencji, ale Czas pogardy to co innego i miłośnicy prozy Sapkowskiego na pewno będą zadowoleni.

Po wydarzeniach z poprzedniej serii – Nilfgaard, mag ognia Rience na usługach tajemniczego mocodawcy, elficcy rebelianci... właściwie wszyscy na Kontynencie starają się odnaleźć Ciri (Freya Allan), która tymczasem ukrywa się pod opieką Geralta (Henry Cavill) i Yennefer (Anya Chalotra). Wiedźminowi i czarodziejce zabawa w dom wychodzi nie najgorzej, uznają jednak, że młoda księżniczka powinna przejść magiczne szkolenie, a gdzie indziej miałoby do tego dojść, jeśli nie w akademii Aretuza?
W obliczu zbliżającej się wojny na wyspie Thanedd odbędzie się też magiczne konklawe, podczas którego dojdzie do gwałtownego przewrotu.

Mnożą się więc w tych ośmiu epizodach spiski i zdrady. Dochodzi do zmian frontów i zaskakujących twistów. W cieniu nilfgaardzkiej ofensywy mają miejsce kluczowe rozgrywki dla Kontynentu. Był więc potencjał, żeby – po wcześniejszym wydziwianiu – przeciągnąć Wiedźmina w kierunku fantastycznego political fiction na miarę Gry o tron. Jest to jednak niemożliwe ze względu na dogłębną nieudolność tej produkcji i pozoranctwo uprawiane przez scenarzystów, co jest w większym lub mniejszym stopniu charakterystyczne dla netfliksowego Witchera, i to od samego początku.
Sam pucz na Thanedd może przynosić tu najbardziej emocjonujące sceny od Bitwy o Wzgórze Sodden, ale co z tego, skoro nie da się poważnie traktować wcześniejszych intryg z konklawe – poprowadzonych z taką gracją i smakiem, jakby chodziło o turecką telenowelę kostiumową. Przedostatni odcinek, w którym Ciri zostaje rzucona na pustynię Korath stanowi top3 serialu – entuzjazm błyskawicznie jednak opada, bo zaraz scenarzyści toną w nudzie, patronującej im skądinąd przez cały sezon.
Szef redańskiego wywiadu Dijkstra (ależ zmarnotrawiony potencjał Grahama McTavisha!) zostaje sprowadzony do postaci pokroju inspektora Clouseau; Emhyr var Emreis (Bart Edwards), Biały Płomień Tańczący na Kurhanach Wrogów, dysponuje charyzmą sołtysa, a nie cesarza. Niby dochodzi do królobójstwa, a trudno byłoby o większą obojętność.
Zaangażowaniu nie służy paździerzowość świata oraz wszechobecne niedoróbki czy prowizorki. Była beka ze zbroi Nilfgaardu? I znowu – jak celnie odnotował jeden z użytkowników Reddita – „The Witcher’s" costumes seriously look like Netflix just bought whatever LARP supply stores have on clearance. Charakteryzacja momentami wygląda na sabotaż...

Z tym przedsięwzięciem Netfliksa jest dotąd cały czas coś nie tak. Jak z ruderą kupioną przez Toma Hanksa w filmie Skarbonka. Na wysokości pierwszego sezonu twórcy zakałapućkali się w opowiadaniach Sapkowskiego i wyszedł im nieczytelny chaos. W drugiej serii poniosła ich kreatywność. O spin-offie Rodowód krwi nawet nie ma co wspominać, bo to jeden z najgorszych tytułów na platformie ever.
Czy na tym tle nowe odcinki wypadają szczególnie źle? Raczej nie – poza wspomnianymi highlightami są perfekcyjne sekwencje walki czy mocne zakończenie. Wyłączając zapowiadaną zmianę uciekającego z tonącego statku Henry'ego Cavilla na Liama Hemswortha nic nie uzasadnia jednak dalszego zainteresowania tym serialem. Netflix to nie Brokilon i nikomu raczej nie uda się reanimacja Wiedźmina.

Komentarze 0