Niewielu jest sportowców, którzy tak bardzo wychodzą poza ramy swojej dyscypliny, że stają się w zasadzie oddzielnym, znanym na całym świecie bytem. Michael Jordan byłby pewnie jednym z nich, podobnie jak Wayne Gretzky, którego hokejowe rekordy do dziś szokują kolejne pokolenia nowych fanów. Dla futbolu amerykańskiego kimś takim jest Tom Brady. Można nie interesować się futbolem, a Brady’ego kojarzyć całkiem dobrze. I to nie tylko w Stanach Zjednoczonych, bo ta zasada, zgodnie z podobieństwem do przykładów Jordana i Gretzky’ego, rozniosła się po całej kuli ziemskiej. Brady przez 22 lata kariery stał się twarzą NFL, a teraz - podobnie jak jego wielcy odpowiednicy w innych dyscyplinach - kończy przygodę z futbolem jako najwybitniejszy zawodnik w dziejach.
22 sezony w lidze, 10 występów w Super Bowl, 7 pierścieni mistrzowskich, trzy nagrody MVP dla najlepszego zawodnika sezonu (i pięć takich samych dla najlepszego zawodnika Super Bowl), piętnastokrotnie wybrany do Pro Bowl (meczu gwiazd NFL), sześciokrotnie do jednej z dwóch drużyn sezonu. Ma na koncie wszystkie najważniejsze rekordy, jakie może mieć rozgrywający — w historii nikt nie ma więcej zdobytych jardów i rzuconych przyłożeń. Swego czasu Tom Brady powiedział, że skończy karierę, kiedy zacznie grać beznadziejnie, jednak teraz — gdy zrobił to w wieku 44 lat po kolejnym sezonie godnym MVP — żartuje się, że nawet on nie był w stanie czekać tak długo.
CHŁOPAK ZNIKĄD
Wielkie talenty często mają to do siebie, że po latach wszyscy wspominają, jak to w szkole średniej (albo i podstawowej) było widać ich ogromny potencjał i znakomitą przyszłość. Najświeższym przykładem jest Trevor Lawrence, rozgrywający Jacksonville Jaguars, któremu już w wieku 14-15 lat przepowiadano, że będzie numerem jeden draftu NFL i jest to jedna z wielu tego typu historii. Tymczasem Tom Brady w wieku 14-15 lat… nawet nie pojawiał się na boisku. W liceum grał w rodzinnym mieście, San Mateo w stanie Kalifornia i mimo że jego drużyna nie należała do najlepszych (w jednym z sezonów nie wygrała nawet meczu), rozgrywający i tak był zaledwie rezerwowym. W międzyczasie grał w koszykówkę i baseball, w który szło mu znacznie lepiej.
Wszystko zmieniła kontuzja pierwszego rozgrywającego — to jest zresztą motyw, który w pewnym momencie kariery Brady’go jeszcze się powtórzy. Młody Tom przejął rolę podstawowego zawodnika i prowadził drużynę do końca liceum. Szło mu całkiem dobrze, jednak był jednym z wielu niezłych rozgrywających, których uczelniani skauci oglądali w tamtym okresie. Mówimy tu o początku lat 90., gdy nie było dziesiątek nagrań każdego z kandydatów, a drużyny opierały się wyłącznie na opiniach skautów. Brady postanowił im pomóc — sam stworzył długi film pokazujący jego umiejętności z innej perspektywy — takiej, której nie widać, gdy jest się skautem na stadionie. Okazało się, że nie mógł podjąć lepszej decyzji, bo szybko zaczął być odbierany jako bardzo dobry prospekt (w dzisiejszych czasach nazwalibyśmy go „czterogwiazdkowym”, w skali do pięciu, której używają eksperci i uniwersytety) i pierwsze oferty zaczęły do niego napływać.
W tym samym czasie wciąż grał w baseball i był w nim na tyle dobry, że drużyna MLB, Montreal Expos, wzięła go w osiemnastej rundzie draftu 1995, zaraz po tym, jak zakończył liceum. Wybranie zawodnika z tak odległym wyborem często nie oznacza nic konkretnego. Drużyny MLB robią to w przypadku zdolnych licealistów, którzy potem trafiają na studia/do innych sportów/do ich drużyn satelickich w ligach rozwojowych i ostatecznie o MLB nawet się nie ocierają. Przypadek Brady’ego był jednak o tyle specyficzny, że Expos powiedzieli wprost — widzimy w Bradym topowego łapacza ligi w przyszłości. Późny wybór wynikał głównie z jego wieku i tego, że nie wiadomo było, czy w ogóle planuje łączyć przyszłość z baseballem. Gdyby stwierdził, że tak, Expos byli w stanie zapłacić mu na poziomie wyboru z 2-3 rundy.
WIECZNY UNDERDOG
Rzecz w tym, że obawy Expos się sprawdziły — Brady zapomniał o baseballu tak szybko, jak okazało się, że pojawiają się futbolowe oferty z dobrych uczelni. Wybrał uniwersytet Michigan, mimo że miał opcje z Kalifornii, bo uznał, że będzie to najlepsze dla jego przyszłej kariery. Młody zawodnik od razu przekonał się jednak, że przy swoich ograniczonych umiejętnościach fizycznych jest dopiero siódmym (!) w kolejce do gry rozgrywającym na uczelni. Nie widząc w całej sytuacji zadowalającej przyszłości, zastanawiał się nawet nad powrotem do Kalifornii, ale ostatecznie poprzestał na — wciąż będącej nowością w tamtym okresie — współpracy z psychologiem sportowym. Ten nastawił go na ostatnią próbę przebicia się w Michigan.
Brady — mówiąc bardzo delikatnie — nigdy nie był fizycznym fenomenem. Przez lata kariery w NFL i na uczelni był najgorzej biegającym rozgrywającym, jego siła ręki również nie należała do najmocniejszych wśród zawodników akademickich, przez co skauci i trenerzy, patrzący na niego z boku, nie widzieli nic, co świadczyłoby o wielkiej przyszłości chudego młodziaka. Cała siła Brady’ego leżała w głowie, a to można było odkryć dopiero wpuszczając go na boisko. Udało się to po dwóch latach na uczelni, problem w tym, że nawet kiedy został ogłoszony podstawowym rozgrywającym, pojawiła się kolejna przeszkoda. Drew Henson. Nazwisko, na które Brady — znając jego pamiętliwość — reaguje niezbyt dobrze nawet dzisiaj. Drew miał być przyszłą gwiazdą. Pomagał mu też fakt, że był ulubieńcem trybun i lokalnym bohaterem — w barwach jednego z liceów w stanie Michigan pobił wszystkie rekordy jako futbolista i baseballista — do tego stopnia, że New York Yankees z MLB wydraftowali go w rundzie trzeciej. Lepszy atleta, większy potencjał, ulubieniec trybun, które jak nic innego potrafią wywrzeć presję na trenerze — to Brady miał grać, ale jego margines błędu był absolutnie minimalny, bo rywal — mimo że był to dopiero jego pierwszy rok — czekał tylko na szansę.
Henson miał wszystko, łącznie z długoterminową wiarą w niego trenera Lloyda Carra. Brady nie miał nic — i to sprawiło, że obudziły się w nim cechy, które doprowadziły go do wielkości. Całe dnie spędzał na oglądaniu nagrań z meczów i treningów, studiowaniu przeciwników i tajników gry. Dodatkowo nie był może najbardziej mobilny, ale uczył się poruszania w tzw. kieszeni, czyli miejscu za linią wznowienia akcji, w którym zazwyczaj przebywają rozgrywający. Dzięki temu był w stanie uniknąć atakujących przeciwników bez potrzeby ścigania się z nimi, bo tego nie potrafił. Stał się perfekcjonistą, jakiego futbol jeszcze nie widział — mentalność „wiecznego underdoga” i obsesja doskonałości zostały w nim, nawet gdy miał już na koncie wiele pierścieni mistrzowskich i nagród dla najlepszego zawodnika NFL.
Każda historia underdoga potrzebuje jednak kogoś, kto miał przewagę i szybko ją stracił. Tym kimś był Henson, który wciąż nie mógł zdecydować, którą z dyscyplin będzie uprawiał na poważnie. W pierwszym sezonie w Michigan kilkukrotnie zmieniał Brady’ego, a fani — mimo że Brady wyglądał lepiej — dopytywali kiedy Henson zostanie ich podstawowym graczem. W przerwie międzysezonowej, kiedy Brady dopracowywał każdy szczegół, Henson grał w baseball w jednej z rozwojowych drużyn Yankees. Na obozie przygotowawczym to Brady był lepszy, a mimo to trener Carr podjął bardzo dziwną decyzję — nie powiedział, kto będzie podstawowym rozgrywającym. W pierwszej kwarcie każdego z meczów miał zagrać Brady, w drugiej Henson, a w pozostałych dwóch ten, kto będzie się prezentował lepiej. Pomijając już fakt, że taka taktyka wcale nie brzmi jak dobra próbka do oceny (w jednej kwarcie atak może mieć piłkę znacznie rzadziej niż w drugiej), to jeszcze trzymanie rozgrywających „pod prądem” nie wpływa dobrze na kluczowy aspekt gry — spokój w podejmowaniu decyzji.
W czterech z pięciu pierwszych meczów to Brady był tym lepszym. W piątym, przeciwko Michigan State, Henson rozpoczął drugą połowę, jednak szło mu na tyle źle, że Brady powrócił na czwartą kwartę i niewiele brakowało, by odrobił ogromne straty punktowe. Od tego momentu stał się starterem na stałe — a jego liczne zwycięstwa w ostatnich kwartach i sekundach dały mu przydomek „Comeback Kid”. Michigan nie wygrało mistrzostwa, ale przez dwa lata gry Brady’ego stało się topowym programem w kraju.
199
Po zwycięstwie w Orange Bowl w 2000 roku Brady skończył studia i kierował się w stronę draftu NFL. Sam uważał się za najlepszego rozgrywającego w klasie, która na jego pozycji i tak miała nie być wcale imponująca. Jednak powróciły te same problemy, co zawsze — Brady nie ma najmocniejszej ręki, nie jest zbyt dobry fizycznie, jest ograniczony, przez co nigdy nie będzie topowy w NFL — takie opinie skautów do dziś można znaleźć pod jego nazwiskiem. Dodatkowo przyszedł słaby występ na NFL Combine, gdzie zawodnik biegał wolniej od ważących często kilkadziesiąt kilo więcej ofensywnych liniowych, a jego budowa ciała sprawiała, że niektórzy trenerzy pewnie baliby się go wpuścić na boisko. Lloyd Carr już wiedział, że wielkość Brady’ego widzi się, dopiero wypuszczając go do gry, a nie w tego typu pomiarach, ale działacze NFL mieli na to bardzo często powtarzający się argument — to, że coś działa na uczelni, nie oznacza, że zadziała w profesjonalnym futbolu.
Brady zebrał całą rodzinę na wspólne oglądanie draftu, przekonany, że ma na tyle talentu, by zostać wybranym w drugiej lub trzeciej rundzie. Tymczasem patrzył, jak kolejni rozgrywający, o których nie miał najlepszego zdania, są wybierani przed nim. Chad Pennington, Giovanni Carmazzi, Chris Redman, Tee Martin, Marc Bulger, Spergon Wynn — grupa znana później jako „Szóstka Brady’ego” (ang. Brady’s Six). Jedynie Pennington i Bulger mieli jakiekolwiek kariery w NFL (choć mocno przeciętne), pozostali do dziś znani są jedynie z tego, że ktoś postawił ich przed najlepszym graczem w historii.
Szczególnym cierniem w oku Brady’ego okazał się Carmazzi. Wybrany dokładnie tam, gdzie Brady przewidywał siebie (trzecia runda) i to do San Francisco 49ers — drużyny dzieciństwa Toma, którego idolem był Joe Montana i który regularnie chodził z ojcem na mecze „Niners”. Brady po cichu liczył, że ze względu na potrzebę rozgrywającego w drużynie z Kalifornii zostanie wybrany właśnie tam. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że wybrany jako drugi z kolei rozgrywający Carmazzi okazał się absolutnie najgorszym wyborem ze wszystkich na tej pozycji i już po roku zniknął z NFL.
Trwała szósta runda, kiedy w tzw. „Draft roomie” New England Patriots ktoś przytomnie zauważył — Brady jest wciąż do wzięcia. Patriots do tego momentu nawet nie patrzyli w stronę rozgrywających — dopiero co podpisali Drew Bledsoe na rekordowy kontrakt, a i rezerwowych mieli na tyle wystarczających, żeby kompletnie się tą pozycją nie zajmować. Skauci NFL sprawdzają jednak wszystkich i skauci Patriots, wraz z trenerem Billem Belichickiem, byli przekonani, że Brady to zbyt duży talent, by zsuwać się do ostatnich rund draftu. Wybrali go ze słynnym już numerem 199 - licząc na wybór, który być może w jakiś sposób wypali.
- Nigdy nie zapomnę widoku Toma schodzącego po schodach na starym stadionie w Foxborough (dom Patriots), z pudełkiem po pizzy pod pachą, chudy jak słup fasoli — wspomina właściciel New England Patriots, Robert Kraft, w rozmowie z CBS. Już miał mi się przedstawiać, kiedy powiedziałem: „Wiem, kim jesteś. Jesteś Tom Brady — nasz wybór z szóstej rundy”. A on spojrzał mi w oczy i stwierdził: „Jestem najlepszą decyzją, jaką ta organizacja kiedykolwiek podjęła”. Cóż, chyba miał rację.
NAWET MADDEN NIE WIEDZIAŁ
Były to bardzo mocne słowa jak na kogoś, kto mógł nawet nie przetrwać pierwszego obozu przygotowawczego. Wybory z ostatnich rund rzadko kiedy dostają duże szanse na wykazanie się — jeśli nie wpisujesz się w drużynę od początku, wypadasz jeszcze przed pierwszymi meczami. Szczególnie że w drużynie byli już Bledsoe, Michael Bishop i John Friesz, a drużyny NFL biorą na sezon maksymalnie 2-3 graczy na pozycji rozgrywającego.
Brady jednak szybko wkupił się w łaski Belichicka. Od samego początku legendarny teraz trener powtarzał, że „coś jest w tym chłopaku”. Mając dobre przeczucie, zrobił rzecz bezprecedensową — do ostatecznego składu na sezon zabrał aż czterech rozgrywających — wszystko po to, by nie stracić Brady’ego. Sam zainteresowany odpłacił się bardzo szybko — już po kilku meczach był numerem dwa, tylko za Bledsoe. Imponował na treningach, ogrywając podstawową defensywę Patriots, kiedy tylko miał okazję. W tamtym momencie przy takich newsach kibice byli jednak sceptyczni — drużyna miała bilans 5-11, więc każda taka informacja to co najwyżej kolejny powód do żartu ze słabej obrony.
Belichick przed kolejnym sezonem miał jednak twardy orzech do zgryzienia. Patrzył na potężnie opłacanego rozgrywającego w postaci Bledsoe i chudzielca z szóstej rundy draftu i ze zdziwieniem stwierdzał, że ten drugi z każdym tygodniem coraz lepiej sobie radzi. Co gorsza — lepiej od Bledsoe. Teoretycznie powinien się z tego cieszyć, jednak praktycznie miał nieco związane ręce — wciąż był bardzo młodym trenerem, który nie mógł sobie pozwolić na posadzenie na ławce takiej gwiazdy i to na rzecz kogoś, kto dopiero co miał się znaleźć poza ligą.
Z „pomocą” po raz kolejny w karierze Brady’ego przyszła poważna kontuzja Bledsoe. W drugim meczu sezonu po jednym z uderzeń podstawowy rozgrywający doznał krwotoku wewnętrznego, który wyeliminował go z gry na długie miesiące. Brady przejął drużynę z bilansem 0-2, w której powoli zaczęło się coś zmieniać. Obrona, w której efekty zaczęła dawać idealna mieszanka wybuchowa młodości z weteranami, stanęła murem za Bradym, który od początku został liderem zespołu. Sytuacja z meczu na mecz wyglądała coraz lepiej, a po porażce z St. Louis Rams, po której bilans wynosił 5-5, Patriots nie przegrali już ani razu. 11-5 i awans do fazy play-off przed sezonem brzmiało jak sen, a przecież nie był to jeszcze koniec.
Każdy kolejny mecz tego sezonu przeszedł do historii ligi. Pierwszy, grany w śnieżycy przeciwko Oakland Raiders, skończył się zwycięstwem Patriots po tym, jak zastosowanie miała tzw. tuck rule. Nie wchodząc w bardzo szczegółowe opisy sytuacji — według dzisiejszych przepisów błąd Brady’ego w końcowej fazie meczu spowodowałby stratę piłki, według ówczesnych — Patriots kontrowersyjnie dostali kolejną szansę, którą wykorzystali. Kopacz Adam Vinatieri w pełnym śniegu kopnął za trzy punkty z dalszej odległości, a potem powtórzył to w dogrywce, co dało zwycięstwo ekipie z Nowej Anglii. Oba te kopnięcia uznawane są za jedne z najtrudniejszych w historii.
Mecz z Pittsburgh Steelers był z kolei symboliczny. Brady w pewnym momencie doznał kontuzji kolana, przez co musiał go zastąpić powracający Bledsoe. Udało mu się utrzymać zwycięstwo do samego końca, jednak Belichick był już wtedy pewny swego — jeśli Brady będzie zdrowy, nie ma mowy o zmianie na pozycji rozgrywającego.
Kolejnym meczem było już Super Bowl. Patriots, którzy nigdy wcześniej go nie wygrali i byli drużyną, której absolutnie nikt się tam nie spodziewał, grali z St. Louis Rams — mistrzami sezonu 1999. Rams mieli fantastyczną ofensywę prowadzoną przez Kurta Warnera, nazywaną już wtedy „Greatest Show on Turf”. Bukmacherzy ani razu później w XXI wieku nie płacili tak mało za zwycięstwo jednej z drużyn — Rams byli najbardziej zdecydowanym ze zdecydowanych faworytów może nawet w całej historii Super Bowl. Tight end Ricky Proehl w materiale przedmeczowym powiedział nawet bardzo prorocze słowa: „Dzisiaj rodzi się dynastia”, nawiązując do ewentualnego kolejnego mistrzostwa jego drużyny. Trudno odmówić mu racji — dynastia właśnie się rodziła, z tą różnicą, że po drugiej stronie boiska.
Wielki atak Rams długo nie mógł zrobić absolutnie nic. Na początku czwartej kwarty Patriots prowadzili 17-3 i zbliżali się do pierwszego pierścienia mistrzowskiego, jednak ofensywa Rams w końcu się obudziła i odrobiła straty, doprowadzając do remisu na minutę przed końcem. Brady miał piłkę w rękach, jednak legendarny komentator John Madden radził wtedy Patriots na wizji, żeby nie ryzykowali. Według niego, mając mało czasu i tak niedoświadczonego rozgrywającego, lepiej było poczekać do dogrywki. Możliwe, że miał rację, gdyby chodziło o innych niedoświadczonych graczy — ale nie o Brady’ego. Jego siła mentalna i działanie pod presją to jeden z tych atutów, który sprawił, że w kluczowych momentach zawsze można było na niego liczyć. Mecz z Rams był tego pierwszym przykładem. Kilka bardzo dobrych i dokładnych podań, pilnowanie zegara, a na koniec zatrzymanie czasu idealnie po to, by Vinatieri mógł kopnąć po zwycięstwo. Madden po minucie podsumował to krótko: „to, co właśnie zrobił Brady, przyprawiło mnie o gęsią skórkę”. Vinatieri oczywiście trafił i Patriots — w sezonie, w którym całe Stany Zjednoczone płakały po zamachu na World Trade Center — zdobyli pierwszy tytuł mistrzowski. Nazwa drużyny niezwykle pasowała do całej otoczki spotkania i wielu uznało to wręcz za bardzo pozytywny symbol.
DYNASTIA
Rok później Patriots mieli nieco pecha — mimo bilansu 9-7 do play-offów nie weszli, ale Brady coraz bardziej się rozkręcał. Wcześniej większą rolę odgrywała jego obrona, ale w sezonie 2002 on sam liderował lidze w rzuconych przyłożeniach (28), co dało kolejny pozytywny sygnał — Belichick miał rację, a Bledsoe już dawno został wymieniony gdzie indziej.
Po sezonie, w którym play-offów nie udało się osiągnąć, narracja była prosta — zwycięstwo Patriots to był jednorazowy wyskok — nie będą w stanie robić tego na dłuższą metę. Brady, Belichick i jego obrona odpowiedzieli… wygrywając kolejne dwa mistrzostwa. Znakomity mecz z Carolina Panthers w sezonie 2003, który pokazał Brady’ego jako świetnego rozgrywającego, a nie tylko tego, który ma „nie przeszkadzać” i mecz z Philadelphia Eagles na koniec sezonu 2004, który — zgodnie z przepowiednią Proehla — stworzył nową dynastię. Proehl był zresztą zawodnikiem Panthers w sezonie 2003 — wyraźnie nie miał szczęścia do Patriots.
Zaledwie cztery lata po podjęciu trudnej decyzji o odstawieniu Bledsoe i postawieniu na Brady’ego, Patriots nie mogliby być szczęśliwsi. Trzy tytuły mistrzowskie i rozgrywający na lata to coś, czego nie miała żadna drużyna w lidze. Rozgrywający, który już ostatecznie zamknął usta wszystkim niedowiarkom — wciąż nie miał najmocniejszej ręki (choć i tak poprawił ten aspekt po trafieniu do NFL), wciąż nie był mobilny, a mimo to mało kto w lidze był tak pewny, tak dobrze czytał obrony rywali i tak idealnie radził sobie pod presją — aspekt mentalny gry Brady’ego wszedł na poziom niespotykany nigdy wcześniej.
LATA POSUCHY I PECHA
Mimo fantastycznego startu kariery, w kolejnych dziesięciu latach NFL pokazało Brady’emu, że nie bez powodu jest ligą uznawaną za najtrudniejszą ze wszystkich sportów amerykańskich. Trudno utrzymać dynastię, kiedy o wszystkim decyduje zaledwie jeden mecz w play-offach. Patriots oczywiście do tych play-offów dochodzili, jednak zawsze czegoś brakowało. Idealnym przykładem był sezon 2007, przed którym Bill Belichick zagrał all-in — ściągnął do Patriots jednego z najlepszych skrzydłowych w historii — Randy’ego Mossa oraz Wesa Welkera — duet, który stał się idealnym uzupełnieniem umiejętności Brady’ego. Rozgrywający Patriots stał się pierwszym graczem w historii, który przełamał granicę 50 rzuconych przyłożeń w sezonie (z czego 23 trafiły do Mossa — rekord ligi do dziś), a Patriots zaliczyli pierwszy w historii ligi sezon z bilansem 16-0 - nikt nie był w stanie ich pokonać.
Ten stan rzeczy trwał aż do Super Bowl, w którym Patriots spotkali się z New York Giants… i w zasadzie powtórzyli los Rams z sezonu 2001. Potężna ofensywa prowadzona przez Brady’ego nie potrafiła znaleźć sposobu na obronę nowojorczyków, a i atak przeciwników miał sporo szczęścia. Nieprawdopodobny chwyt Davida Tyree’ego do dziś śni się fanom Patriots po nocach. Z kolei fani Giants oglądają go regularnie — w końcu to dzięki niemu Giants odrobili straty i dokonali jednej z największych sensacji XXI wieku.
Kiedy wydawało się, że bardzo mocni Patriots z łatwością wrócą w kolejnym sezonie i pewnie powalczą o kolejne Super Bowl, stała się najgorsza z możliwych rzeczy. W pierwszym meczu Tom Brady zerwał więzadła krzyżowe, co wykluczyło go z gry na cały sezon 2008. Po jego powrocie drużyna nie była już tak mocna, a problemy miała przede wszystkim w obronie. Dochodziło nawet do sytuacji, w której musieli tam grać zawodnicy z reguły atakujący, jak skrzydłowi Matthew Slater czy Julian Edelman. Mimo to w sezonie 2011 Patriots jakimś cudem zdołali dojść do finału ligi, w którym ponownie spotkali się z Giants. I ponownie przegrali — tym razem szok był mniejszy, jednak kolejne lata posuchy duetu Belichick-Brady coraz bardziej doskwierały obu panom.
DRUGA (TRZECIA?) MŁODOŚĆ
Potrzeba było zmian. Belichick skupił się na przebudowie obrony, wydając na to znaczny kapitał pieniężny i draftowy, podczas gdy Brady dostosowywał styl gry pod kolejne lata. Po kilku latach „show” z Mossem i Welkerem doświadczony już rozgrywający postawił na efektywność, z której fani NFL znają Patriots do dziś. Stopniowe zdobywanie jardów i punktów zamiast pojedynczych efektownych akcji sprawiły, że w końcowej fazie kariery na Brady’ego narzekano — eksperci twierdzili, że nie potrafi już zrobić niczego „wow” i Patriots ogląda się po prostu nudno. Sami zawodnicy czy kibice drużyny również mogliby na to narzekać, gdyby nie fakt, że to wszystko zaczęło działać.
W sezonie 2014 Patriots po raz kolejny doszli do play-offów (w zasadzie w trakcie kariery Brady’ego w Nowej Anglii nie byli tam tylko dwa razy — w sezonach 2002 i 2008, kiedy grali bez niego), w których jednak wyglądali znacznie lepiej niż w poprzednich latach. Mecz z Baltimore Ravens to jeden z najlepszych meczów za kadencji duetu Belichick-Brady, w którym Patriots dwukrotnie odrabiali stratę 14 punktów, a wybitny rozgrywający po raz kolejny grał idealnie w kluczowych momentach — był to kolejny moment zwrotny dla Brady’ego i całej franczyzy. Podobnie jak Super Bowl, w którym ich przeciwnikiem zostali Seattle Seahawks. Seahawks byli nazywani „nową dynastią” (skąd my to znamy?), która rok wcześniej w finale ligi rozniosła Peytona Manninga i Denver Broncos. Młody rozgrywający Russell Wilson oraz wybitna obrona, nazywana „Legion of Boom”, mieli łatwo poradzić sobie z Patriots. Brady jednak znakomicie radził sobie z tą obroną, wraz ze swoim atakiem odrobił 14 punktów w czwartej kwarcie, a Edelman, który jeszcze parę lat wcześniej z przymusu grał w obronie, złapał przyłożenie, które dało prowadzenie Patriots dwie minuty przed końcem.
Seahawks mimo wszystko zdołali przejść całe boisko w dwie minuty, a pomógł im w tym niezwykle szczęśliwy chwyt Jermaine’a Kearse’a. Każdy zawodnik i trener Patriots, pamiętający rok 2007, pomyślał w tym momencie: „no nie, znowu to samo”. I kiedy wydawało się, że czeka ich kolejna porażka w Super Bowl, niewydraftowany rookie Malcolm Butler przejął podanie Wilsona, co aktualnie znane jest jako jedna z największych i najbardziej znaczących akcji w historii ligi. Akcja, która zakończyła jeszcze w zasadzie nierozpoczętą dynastię Seahawks i podpaliła ogień pod odrodzeniem dynastii Patriots.
OSKARŻONY = ZMOTYWOWANY
Po sezonie z czwartym mistrzostwem, na Patriots spadła bomba — Brady i Patriots zostali oskarżeni o spuszczanie powietrza z piłek, w aferze znanej jako „Deflategate”. Brzmi to dość absurdalnie, ale sprawa jest prosta — im mniej powietrza w piłce, tym łatwiej ją chwycić i rzucić do celu. To właśnie mieli robić ludzie ze sztabu Patriots (przy pełnej wiedzy Brady’ego), oczywiście tylko z piłkami, których używał atak z Nowej Anglii.
Oskarżenia były bardzo poważne, a NFL już prowadziło śledztwo. Ostatecznie zdecydowano, że Patriots są winni całego zamieszania i zostaną za to surowo ukarani — stracili wysokie wybory w drafcie, Belichick i drużyna mieli być obciążeni poważnymi karami pieniężnymi, a Brady miał otrzymać karę czterech meczów dyskwalifikacji. Po odwołaniu Brady’ego, kara była w zawieszeniu. Wszystkie oskarżenia NFL nie opierały się bowiem na twardych dowodach, bo aż takich nie było, ale liga uznała, że zarówno Patriots, jak i Brady, „raczej brali w tym udział” - hasło „more probable than not” (ang. „Bardziej prawdopodobne niż nie”) stało się zresztą głównym zdaniem całego procesu. NFL miało zgłosić się do Brady’ego, by ten, w zamian za zamianę kary na pieniężną, wydał nazwiska tych, którzy pomagali mu w całym procederze. Dodatkowo profesorowie fizyki w niezależnych badaniach stwierdzili, że badane piłki z meczu z Indianapolis Colts mogły równie dobrze stracić powietrze ze względu na pogodę — a konkretniej zimno — w dniu spotkania. Mimo że sam Brady i Patriots mocno walczyli o uniewinnienie, kara została podtrzymana, a Brady został zawieszony na cztery pierwsze mecze sezonu 2016.
Cała liga przez lata nauczyła się jednego — Brady’emu nie można dać dodatkowej motywacji. Oskarżenie i zawieszenie dokładnie taką było, bo rozgrywający takimi sytuacjami żywił się od początku swojej kariery na uczelni, niezależnie od tego, czy była to po prostu niewiara w jego umiejętności, podważenie ich lub jego sukcesów. Tutaj cała liga stwierdziła, że jego sukcesy są być może wynikiem oszustwa — Brady’emu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Sezon 2016 w jego wykonaniu to jeden z najbardziej efektywnych sezonów dla rozgrywającego w historii — rzucił 28 przyłożeń przy zaledwie dwóch przechwytach w 12 meczach (stosunek TD:INT, czyli przyłożeń do przechwytów, do dziś jest najlepszy w historii) i był absolutnie bezbłędny, podczas gdy Patriots pokonywali kolejnych przeciwników na drodze do kolejnego pierścienia. Jakby tego było mało, Super Bowl przeciwko Atlanta Falcons również nie mogło skończyć się w normalny sposób — Patriots przegrywali 3:28 w końcówce trzeciej kwarty, tylko po to, by Brady mógł ze swoim atakiem dokonać największego comebacku w historii ligi — m.in. po nierealnym wręcz chwycie Edelmana czy pogoni za wynikiem do ostatnich sekund — ci, którzy w latach 90. w Michigan nazywali go „Comeback Kidem”, mogli się jedynie uśmiechnąć. Comeback Kid nie tylko znów to zrobił — on przebił jakikolwiek inny powrót w historii amerykańskiego sportu.
EMERYTURA NA FLORYDZIE
Druga odsłona dynastii Patriots trwała jeszcze przez dwa lata, w których Brady i Belichick wspólnie doszli do kolejnych dwóch Super Bowl, z których jedno wygrali. Co znamienne dla Brady’ego, nawet w tym przegranym (w 2017 z Philadelphia Eagles) pobił co najmniej kilka rekordów ligi i sobie nie mógł mieć nic do zarzucenia — zawiodła bowiem obrona. Rok później sytuacja nie mogła się powtórzyć i obrona Belichicka utrzymała Rams (którzy grali już w Los Angeles, nie w St. Louis) do zaledwie trzech punktów. Brady’emu wystarczyło zrobić to, co do niego należy w kluczowym momencie. I oczywiście to zrobił, rzucając idealną piłkę do Roba Gronkowskiego, który ustawiła jedyne przyłożenie w meczu.
Mimo kolejnych mistrzostw i prawie 20 lat razem, między Bradym a Patriots (a konkretnie Belichickiem), pojawiły się pierwsze tarcia. Rozgrywający, który przez całą karierę znany był z tego, że dla dobra drużyny zarabia mniej pieniędzy, niż mógłby, w końcu chciał czegoś więcej. I chodziło nie tylko o pieniądze, ale i wkład w drużynę. Brady — mówiąc w skrócie — chciał mieć dużo do powiedzenia i nie być tylko jednym z wielu zawodników w drużynie. W końcu, jeśli ktoś mógłby być tak traktowany, to właśnie on. Problem w tym, że Belichick swoich zawodników zawsze traktował i traktuje równo — niezależnie od statusu, pozycji i pieniędzy, jakie zarabiają. Ma to swoje dobre strony — dzięki temu zaczęła się kariera Brady’ego czy też na boisku w Super Bowl z Seahawks wszedł późniejszy bohater Butler — ale ma też złe, bo czołowi zawodnicy mogą się czasem czuć niedocenieni. A złożyło się tak, że Belichick miał w swoich szeregach najlepszego zawodnika w historii. Sprawy zaogniał fakt, że od lat fani i złośliwi eksperci, mówili wprost — Brady wygrywa tylko dzięki Belichickowi i jest „systemowym rozgrywającym”. Każdy utalentowany gracz w jego miejscu również miałby sukcesy. Brady’emu, rzecz jasna, się to nie do końca podobało. Oczywiście to Belichickowi zawdzięcza start kariery i wielokrotnie podkreślał, że trener znacząco przyczynił się do jego rozwoju, ale bez własnego ogromu pracy nie byłoby tylu sukcesów. I nie każdy mógłby to osiągnąć. Okazało się to dodatkową motywacją dla Brady’ego, a te — jak wiemy — Tom potrafił wykorzystywać idealnie.
Po sezonie 2019 zaszokował świat NFL i postanowił odejść do Tampa Bay Buccaneers. Od razu było widać, że w Tampie obiecano mu to, czego oczekiwał — większy wpływ na drużynę. Ściągnął z emerytury Roba Gronkowskiego, a także zawieszonego Antonio Browna, którego zwolnienie z Patriots było kolejnym powodem jego niezadowolenia w Nowej Anglii. I kiedy wszyscy mówili, że to nie takie proste przejść sobie do innej mocnej drużyny i wygrać Super Bowl, a Brady’emu — jak każdemu starszemu Amerykaninowi — zachciało się emerytury na Florydzie, rozgrywający po raz kolejny pokazał, dlaczego to on jest najlepszy w historii.
Wygrał Super Bowl, w finale pokonując Kansas City Chiefs nowej gwiazdy ligi, Patricka Mahomesa. Mahomes został zresztą obwołany jego następcą jako ten, którego całe NFL będzie bało się najbardziej. Jest w tym trochę racji, bo kogoś z talentem Mahomesa jeszcze nigdy w lidze nie było, ale przed przekazaniem pałeczki Brady i tak zdążył dwukrotnie go pokonać w kluczowych momentach — raz w finale konferencji, kiedy Patriots byli na drodze do Super Bowl w sezonie 2018 i raz w samym Super Bowl po sezonie 2020. W dodatku w latach 2020-21 całkowicie odrodził swój efektowny styl. Po wyjściu z Nowej Anglii mógł pozwolić sobie na więcej, co przełożyło się na jedne z jego najlepszych sezonów. Fakt, że w trwającym wciąż jest w dyskusji o MVP (prawdopodobnie zajmie drugie miejsce za Aaronem Rodgersem) jest wręcz aż trudny do wyobrażenia. Jego obsesja doskonałości sprawiła, że rozwijał się jeszcze po 40. roku życia. Ba, same pięć sezonów, które miał po skończeniu czterdziestki (MVP, trzy Super Bowl, z czego dwa wygrane, masa dobrych statystyk) mogłaby sprawić, że wszedłby do Galerii Sław NFL — a do tych pięciu mamy przecież siedemnaście innych!
(G)REATEST (O)F (A)LL (T)IME
Po sezonie 2021, w którym przetrzebieni kontuzjami Buccaneers odpadli w play-offach z Los Angeles Rams, Brady postanowił zakończyć karierę. Jest duża szansa, że planowal zakończyć ją mistrzostwem i to może być jedna z nielicznych rzeczy, która mu się nie udała, jednak — nawiązując do żartu o jego wieku — chyba faktycznie sam nie mógł się już doczekać, kiedy zacznie grać beznadziejnie, by móc zakończyć przygodę z futbolem w spokoju. Przez lata wielu ekspertów czy też dziennikarzy zajmujących się wygłaszaniem kontrowersyjnych opinii (w USA takich cała masa) przewidywało rychły koniec — jak nie Patriots, to Brady’ego. Pierwsze wzmianki o tym, że Brady nie wygra już nic ważnego, miały miejsce w… 2014 roku, po których to opiniach Tom wygrał Super Bowl jeszcze czterokrotnie. Ostatnie 10 lat kariery Brady’ego to też ciągłe przewidywanie mitycznego „spadnięcia z klifu” — określenia dla starzejących się zawodników, którzy przez wiek znacząco tracą na poziomie. Co najmniej kilka medialnych nazwisk przewidywało to co roku. Fani Brady’ego śmiali się, że jeśli będą krzyczeć to samo co roku, to pewnie w końcu trafią i będą świętować, tymczasem Brady nie dał im nawet tej satysfakcji — nigdy nie spadł z klifu, nigdy — mimo 44 lat na karku — się sportowo nie zestarzał. Odchodzi nie dlatego, że jest słaby, a dlatego, że chce w końcu poświęcić się rodzinie — jego żona, Giselle Bundchen, od lat powtarzała mu, żeby się nad tym zastanowił. Dała mu zresztą pozwolenie na granie do 45. roku życia, z którego Brady skorzystał wręcz idealnie.
Ma więcej wygranych pierścieni mistrzowskich niż jakakolwiek drużyna w lidze. Patriots i Pittsburgh Steelers to rekordziści z sześcioma tytułami — sam Brady ma ich siedem. Ma więcej rzuconych jardów i przyłożeń niż ktokolwiek inny w historii — i nie zanosi się, żeby ktokolwiek miał to kiedyś przebić — Patrick Mahomes musiałby pewnie grać do czterdziestki, a i to zakładając, że nie spadłby w tym czasie z poziomu. Jeśli pomyślicie o jakiejkolwiek statystyce dla rozgrywających, jest szansa, że rekordzistą jest właśnie on. Może poza jardami z piłką w rękach — bo biegać Brady nie potrafił, to wiemy na pewno.
Poza tym, że jest absolutnym futbolowym „GOATem”, jest też postacią, który wyszła poza futbol. Pojawia się w popkulturze, znają go nawet ci, którzy futbolem się nie interesują. Na pewno nie przeszkadza mu w tym fakt, że jest mężem supermodelki, ale innym faktem jest to, że w ostatnich 22 latach stał się po prostu synonimem futbolu i twarzą ligi. Niezwykle popularną, ale jednocześnie sportowo znienawidzoną przez większość kraju, bo przecież ile można wygrywać? Drużyny NFL, gratulując w mediach społecznościowych fantastycznej kariery, jednocześnie żartują sobie z tego, że na szczęście nie będą musiały się więcej z Bradym użerać. Wieloletni postrach całej ligi w końcu odchodzi, w wielkiej chwale, nigdy nie schodząc z wybitnego poziomu. Często mówi się, że koniec kariery jakiegoś sportowca to „koniec epoki”, ale chyba w żadnym wypadku nie była to taka epoka jak ta. Wielu futbolowych fanów mogło nie znosić Brady’ego ze względu na jego osiągnięcia w nielubianych drużynach, ale w przyszłości trudno będzie nie docenić faktu, że żyło się w erze najlepszego futbolisty w historii.