Tegoroczne finały Tauron Ligi nie rozpieściły kibiców. Rywalizacja zakończyła się już po trzech meczach. U panów z kolei Jastrzębski Węgiel był bezradny w starciach z Grupa Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, lecz nie poddał się łatwo. Zawodnicy Gheorghe Crețu grali tak, jak przystało na najlepszy zespół w kraju – pewnie i skutecznie. Po roku przerwy odzyskują panowanie w PlusLidze.
Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że z tegorocznych mistrzów Polski kobiet i mężczyzn najbardziej jest zadowolony sponsor tytularny, bowiem zarówno zespół z Polic, jak i Kędzierzyna-Koźla w głównej mierze finansuje ta sama firma. Do podobieństw obu drużyn można zaliczyć również fakt, że sezon rozpoczęły małymi falstartami, to jest porażkami w Superpucharze Polski. Zadyszka w Chemiku trwała troszkę dłużej (porażka w ćwierćfinale Pucharu Polski), lecz koniec końców siatkarki Marka Mierzwińskiego zdobyły najważniejsze krajowe trofeum.
ZAKSA szybko weszła na optymalne tory, górując nad każdym rywalem. Dopiero pod koniec sezonu zasadniczego, gdy już było wiadome, że siatkarze z województwa opolskiego przystąpią do play-offów z pierwszego miejsca, włączyli na moment tryb oszczędzania energii. Decyzja nie jest zadziwiająca, biorąc pod uwagę grę na dwóch frontach. Jastrzębski liczył na powtórkę sprzed roku, gdy nieoczekiwanie zgarnął tytuł. W tegorocznych finałach był jednak bezsilny.
NOWE ROZDANIE
Do ostatniego meczu finału oba zespoły tylko w obecnym sezonie mierzyły się ze sobą aż dziewięciokrotnie. Bilans wyglądał bardzo niekorzystnie dla mistrzów PlusLigi. Wygrali mecz o Superpuchar Polski w Lublinie, a na następny triumf musieli zaczekać aż do trzeciego meczu finałów. W międzyczasie kędzierzynianie wygrali siedem razy w stosunku setów 18:4. Nie było szczebla, na którym oba kluby by się ze sobą nie zderzyły – PlusLiga, Puchar Polski czy Liga Mistrzów. W każdym przypadku przewaga ekipy Crețu była widoczna albo bardzo widoczna.
Rumun przychodząc do klubu miał tylko z pozoru łatwe zadanie. Niby obejmował zwycięzcę Ligi Mistrzów, lecz w przerwie międzysezonowej mocno zmienił się skład. Odeszło trzech zawodników podstawowego składu – Benjamin Toniutti, Jakub Kochanowski i Paweł Zatorski. Niewiadomą była również dyspozycja reszty ekipy, która straciła inżyniera sukcesu, Nikolę Grbicia. Przy odejściu Serba zastanawiano się, kto wyjdzie stratny na zmianie – klub czy szkoleniowiec? Dziś można powiedzieć, że ZAKSA bez Grbicia radzi sobie tak samo dobrze jak rok temu. Z kolei szkoleniowiec przegrał walkę o finał Ligi Mistrzów z Trentino, a w Serie A nieoczekiwanie uległ Cucine Lube Civitanovie, pomimo faktu, że jego Perugia mocno dominowała w rundzie zasadniczej.
Do wicemistrzów Polski dołączył wspomniany wcześniej Crețu, ale także Norbert Huber, Maciej Janusz i Erik Shoji. Najwięcej obaw dotyczyło rozegrania, bo Janusz dotychczas grał w Treflu Gdańsk, który w ostatnich latach nie aspirował do walki o medale. Dwudziestoośmiolatek szybko zaznajomił się z grą na najwyższym poziomie. Nie straszna mu była ogromna presja, jaka zazwyczaj spoczywa na „Koziołkach”. Wraz z nim cała ZAKSA szybko po wpadce w Superpucharze zaczęła grać tak samo dominująco jak rok wcześniej.
Z pewnością ogromnym atutem było utrzymanie duetu przyjmujących Śliwka-Semeniuk. Obaj panowie dali o sobie znać całej Europie w ubiegłym sezonie, a teraz tylko podtrzymują dobrą opinię. To samo tyczy się Łukasza Kaczmarka. Atakujący reprezentacji w tym sezonie aż siedmiokrotnie cieszył się z nagrody dla MVP meczu. Rywalizację w klasyfikacji najlepiej przyjmujących zakończył na czwartym miejscu.
JASTRZĘBSKI LUBI ZMIANY
Jastrzębski również przez fazę zasadniczą nie zwalniał tempa. Przegrał tylko cztery spotkania, z czego dwa z ZAKSĄ. Kluczowy dla mistrzów Polski 2021 okazał się przełom marca i kwietnia. W przeciągu dziewięciu dni grali z Kędzierzynianami trzykrotnie – dwa razy w Lidze Mistrzów i w PlusLidze. Przegrali wszystkie spotkania, przez co stracili szansę na awans do finału europejskiego pucharu, a także stracili szansę na pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej.
Klub z województwa śląskiego trapiły problemy zdrowotne. W pewnym momencie musieli sobie radzić bez Jakuba Popiwczaka, Trevora Clevenota, Jana Hadravy czy Toniuttiego. Główne zadanie liderowania zespołowi przypadło Tomaszowi Fornalowi. Przyjmujący reprezentacji jest dobrym zawodnikiem, ale chyba nawet Wilfredo Leon miałby na jego miejscu problem z wyszarpaniem zwycięstwa Kędzierzynianom.
Prezes Adam Gorol jest znany z nieszablonowych działań. W ubiegłym roku nieoczekiwanie zwolnił Luke’a Reynoldsa, zastępując go Andreą Gardinim. Wybór – choć mocno ryzykowny – na koniec dał zaskakująco dobry rezultat w postaci złotego medalu. W tym roku Jastrzębski nie dołował, lecz znów nie skończył sezonu z tym samym opiekunem. Po nieoczekiwanej porażce w pierwszym meczu ćwierćfinałów z Treflem, zarząd odsunął Włocha od prowadzenia klubu.
– Decyzja ta jest wynikiem analizy bieżącej sytuacji drużyny, sposobu zarządzania zespołem, jak również wyników sportowych w kluczowym momencie sezonu – mogliśmy przeczytać na stronie Jastrzębskiego Węgla. Tymczasowo obowiązki przejął asystent, Nicola Giolito. Pod jego wodzą zespół wygrał dwa spotkania z gdańszczanami, a także bez straty seta odprawił PGE Skrę Bełchatów.
WALKA W CZTERECH RUNDACH
Na Śląsku z optymizmem patrzono w kontekście finałowej rywalizacji. Nie było już wielkich problemów zdrowotnych jak kilka tygodni temu. Dodatkowo szybki awans wydawał się sporą zaletą, biorąc pod uwagę fakt, że ZAKSA musiała rozegrać z Aluron CMC Wartą Zawiercie trzy mecze. Rzeczywistość okazała się bolesna, lecz nie brutalna. Poza trzecim spotkaniem przewaga ekipy z Kędzierzyna-Koźla była widoczna niemal przez całą rywalizację. Nowi mistrzowie stracili tylko dwa sety w drugim meczu. Samo starcie było mocno zacięte, ale też lekko chaotyczne, bo Jastrzębski wygrywał sety po w miarę zaciętej walce, by przegrywać z kretesem (do 16 i 12). Z kolei w pierwszej odsłonie walki o złoto, pomimo wyniku 3:0, oba zespoły stoczyły równą walkę. W dwóch setach ZAKSA wygrała minimalną przewagą dwóch punktów.
Sporą nadzieją dla Jastrzębian był mecz numer trzy. Wielu kibiców spodziewało się koronacji ZAKSY przed własną publicznością. Przykład rywalizacji Chemika z Developresem pokazał, że nawet z pozoru zacięte rywalizacje mogą skończyć się wynikiem 3:0. Jastrzębski zagrał solidnie w obronie, co w połączeniu z równym „Koziołkom” atakowi dało zwycięstwo 3:1.
Patrząc jednak na całokształt rywalizacji, trudno w statystykach spotkań dostrzec dużych przewag zespołu Crețu. W meczu numer jeden Jastrzębski miał lepszy procent pozytywnego przyjęcia, w meczu numer dwa identyczny jak ZAKSA. Nie dało to nic. „Koziołki” atakowały z lepszą skutecznością w każdym meczu. Dodatkowo dobrze funkcjonował blok (9 vs 4, 10 vs 4, 11 vs 7, 7 vs 0 dla ZAKSY).
Spora w tym zasługa Norberta Hubera, który pokazywał, że nie jest już młodym, zdolnym pukającym do wielkiej siatkówki, ale siatkarzem, którego realnie trzeba rozpatrywać w kontekście wyjściowego składu reprezentacji. Prawdopodobnie dostałby w tym roku wiele szans, gdyby nie kontuzja z trzeciego meczu. Środkowy doznał urazu Achillesa, który wyklucza go na wiele miesięcy.
FINISZ W LUBLANIE
W Kędzierzynie-Koźlu głośno mówiono o chęci odzyskania panowania w Polsce. Porażkę w dwumeczowej rywalizacji rok temu traktowano jako bolesny wypadek przy pracy. Triumf w Lidze Mistrzów był nadzwyczaj wielką nagrodą pocieszenia. W tym roku nie muszą szukać pretekstu do zmazania braku polskiego złota. Sami pewnie wyszarpali go Jastrzębianom.
Z kolei Jastrzębski bezapelacyjnie był drugą drużyną tego sezonu. Z łatwością radzili sobie z wszystkimi rywalami poza ZAKSĄ. Kto wie, czy nie bylibyśmy świadkami polskiego finału Ligi Mistrzów, gdyby los nie zestawił ze sobą obu drużyn w półfinale.
Sezon 2021/22 w siatkówce klubowej praktycznie się skończył. Dla Polski liczy się jeszcze tylko jeden mecz – finał Ligi Mistrzów w Lublanie. Tak samo jak przed rokiem ZAKSA zmierzy się w nim z Trentino Volley. Patrząc na dyspozycję nowych mistrzów Polski, powtórka z finału w Weronie jest wielce prawdopodobna.