
Miała być procesja, miała być nuda, a był najlepszy wyścig w Barcelonie od lat! Fantastyczne emocje z przodu stawki, team orders, Mercedes wracający do formy, złamane serce Ferrari. W środku stawki pojawiają się pierwsze dramaty, bo niektórzy zwyczajnie nie dowożą. Dodatkowo na horyzoncie zaczyna majaczyć afera, która potencjalnie może wstrząsnąć Formułą 1, jakby w grze znowu była kserokopiarka.
Korespondencja z Barcelony
Byczy dublet, ferraryjski płacz
Ferrari przywiozło pierwsze poprawki w sezonie i od samego początku było widać, że wszystko działa, jak się tego spodziewano. Pełnia formy ukazała się w sobotę, kiedy mechanicy i inżynierowie dostroili auto. Długie przejazdy na miękkiej mieszance wyglądały bardzo dobrze, a w kwalifikacjach bombę spuścił Charles Leclerc. Oczywiście trzeba pamiętać o problemach Maxa Verstappena z jednostką napędową oraz DRS. Nie zmieniło to jednak faktu, że po błędzie i obrocie w trakcie pierwszego przejazdu w Q3 Monakijczyk pokazał nerwy ze stali, dosłownie frunąc na limicie. Carlos Sainz przegrał z obecnym mistrzem świata, ale to już chyba nikogo nie dziwi.
Serca zaczęły pękać w trakcie wyścigu. Najpierw Sainz obrócił się w czwartym zakręcie i uszkodził podłogę. Po trybunach i media center przeszedł pomruk niezadowolenia. Wina została przydzielona podmuchom wiatru, ale nie zmienia to faktu, że to kolejna w tym sezonie podróż Carlosa do żwiru. To jednak on zwiedza pobocza częściej od zespołowego kolegi. Tego jednak dopadł pech przed połową wyścigu. Leclerc po świetnym starcie miał wszystko w 100% pod kontrolą. Spokojnie budował przewagę i nieuszkodzone Ferrari było poza zasięgiem. Jednak w jego wypadku posłuszeństwa odmówiła jednostka napędowa. Katastrofa się dokonała. Sainz nie miał szans na dogonienie Red Bulli, Leclerca pocieszał Binotto. To oznaczało oddanie przewagi Bykom. W tym momencie praktycznie każdy wiedział, że jeśli u ekipy Hornera nie będzie problemów, to tylko jeden kierowca może wygrać ten wyścig.
Inaczej uważał Sergio Perez, ale też miał do tego pełne prawo. Checo był w świetnej sytuacji. Verstappen obrócił się chwilę po Carlosie, a Meksykanin wyglądał znacznie lepiej strategicznie. Jednak wszystko stało się jasne, kiedy Max utknął z uszkodzonym DRS za Georgem Russellem. Perez poprosił o „usunięcie” mu z drogi kolegi z zespołu, bo spokojnie sobie poradzi z Mercedesem i odleci po wygraną. Okazało się, że nie będzie mu to dane i tu w sumie można skończyć historię. Strategia Red Bulla z numerem 11 została tak ustawiona, że nie miał on realnej możliwości walki z Maxem, a do tego doszły oczywiście team orders. Jeżeli kogoś to jeszcze oburza, powinien się przyzwyczaić do tego widoku. Ferrari też musi wyciągać wnioski. Red Bull jasno ustalił hierarchię i jasno widać, że wszystkie siły, niezależnie od sytuacji, zawsze pójdą na mistrza świata.
Max przejął prowadzenie w klasyfikacji kierowców, a jego zespół w klasyfikacji konstruktorów. To będzie wyrównany sezon, ale Charles Leclerc jest zadowolony bardziej niż po drugim miejscu w Miami. To oznacza tylko jedno – samochód jest lepszy, a to raczej nie ucieszy stajni z Milton Keynes. Tam podnoszą się głosy, że limit budżetowy należy podnosić, bo inflacja. Mocno doinwestowany początek kampanii może się odbić czkawką, a w Maranello jeszcze co nieco mogą wyciągnąć z rękawa. Pasjonująca walka się nam szykuje!
„Ruda małpo, ja jeszcze żyje”
Tak zdawał krzyczeć się Mercedes w Hiszpanii i miał do tego pełne prawo! Z komunikatów wynikało jasno – to jest ostatnia szansa na ratowanie tego sezonu. Jeżeli w Barcelonie nie pójdzie, w Brackley będą musieli odejść od obecnej koncepcji auta. Okazało się, że problem jest łatwiejszy do rozwiązania, niż mogłoby się wydawać. Usztywnienie podłogi zmieniło wszystko. Srebrne Strzały przestały skakać, iniżynierowie byli w stanie obniżyć samochód i zyskać ogromnie dużo jeżeli chodzi o osiągi. W kwalifikacjach Russell pokonał Pereza, a Hamilton był tuż za nim. To, jak radośni byli obaj kierowcy w zagrodzie medialnej, mówiło więcej niż tysiąc słów.
W niedziele było równie dobrze. Russell był świetny i po klęsce Ferrari jasne było, że to George domknie podium. Cudownie bronił się przed atakami Verstappena, kiedy ten zmagał się z problemami z DRS. Jechał pewnie i bezapelacyjnie zasłużył na podium. Hamilton na starcie zaskoczył doborem opon, kiedy jako jedyny postawił na pośrednią mieszankę. Reszty planu jednak nie poznaliśmy, bo Brytyjczyk zderzył się z Kevinem Magnussenem i złapał gumę. Było zrezygnowanie, były sugestie o końcu wyścigu. Jednak w garażu Mercedesa zachowali spokój. Lewis po początkowych problemach w trakcie pierwszego stintu, później zaczął dosłownie frunąć. Jego niesamowite tempo dałoby mu czwarte miejsce, ale problemy z jednostką napędową na koniec zrzuciły go za plecy Carlosa Sainza.
Najważniejsze jednak jest to, że teraz Mercedes może skupić się na rozwoju konstrukcji. Poradzili sobie z największymi problemami, teraz czas na wyciąganie osiągów. Jednak ośmiu tytułów z rzędu dla konstruktorów nie znajduje się w czipsach. Dodatkowo zadowolony był Lewis, bo w końcu przypomniał światu F1 o swoim istnieniu. Takie występy przypominają nam kim jest Brytyjczyk i co potrafi zrobić za kierownicą samochodu. A to, że narzekał? W tym sezonie wygląda na to, że mistrzostwo świata sprawia, iż zaczynasz był bardziej wylewny za kółkiem. Zresztą najważniejszy jest fakt, że niedługo Mercedes może zacząć mieszać pomiędzy Red Bullem i Ferrari, a tego chcemy najbardziej.
Ciężary w środku stawki
McLaren nie może zaliczyć tego sezonu do udanych. Nowe regulacje techniczne sprawiły, że zrobił krok w tył. Dwa kolejne znowu zdaje się robić Daniel Ricciardo. Australijczyk pierwszy raz w sezonie wygrał w kwalifikacjach z Lando Norrisem, ale zapewnił mu to wyłącznie skreślony czas kolegi z zespołu w Q2. W wyścigu było źle i kompletnie bez tempa. Co prawda kierowca powiedział po wszystkim, że nie ma pojęcia co stało się z autem. Od trzeciego okrążenia wiedział, że to nie będzie dla niego prosty wyścig.
Brak przyczepności, fatalne osiągi i nie potrafił powiedzieć z czego to wynika. Próbował sporo za kierownicą, ale nie oddawało. Prawda jest jednak taka, że wygrał z nim Norris, który był w Barcelonie chory. Sam Daniel zresztą twierdził, że nie było gigantycznych różnic w setupach. To o co tutaj chodzi? To nadal jest sezon, który może zadecydować o jego przyszłości. To zresztą widać po jego zachowaniu i słychać w wypowiedziach. Ricciardo musi szukać dalej, bo czas ucieka.
W podobnym położeniu znajduje się obecnie Pierre Gasly. Zasadnicza różnica jest jednak taka, że on ma za sobą świetny poprzedni sezon, a w tym roku działa na pecha jak magnes. Sam głośno mówił, że potrzebuje w końcu bezproblemowego weekendu. Z tym musi poczekać przynajmniej do Monako, bo w Barcelonie złapał uszkodzenia już na pierwszym okrążeniu. To kompletnie zepsuło mu tempo i kolejny raz nie był w stanie pokazać pełni możliwości. Inna sprawa, że konstrukcja AlphaTauri nie wygląda tak dobrze jak w 2021 roku. Jednak Francuz musi poprawiać osiągi, bo stawka nadal patrzy.
Jeżeli Pierre chce uciec z rodzinki Red Bulla w 2023 roku, musi znowu zacząć dowozić, unikając problemów. Wydaje się zresztą, że przydałaby mu się zmiana otoczenia, a nie wykluczałbym, że losy panów z tej części tekstu mogą się w pewien sposób spleść. Obaj poniżej oczekiwań, ale u obu to kompletnie inne spektrum.
Spygate 2.0?
W piątek największe poruszenie wywołał oczywiście Aston Martin. Nowa koncepcja zaprezentowana na AMR22 jasno wskazywała bardzo mocną inspirację maszyną Red Bulla. Mając na myśli mocną inspirację, mówię o kopii. Było kilka innych detali, jasne. Jednak w powietrzu czuć było zapach różowego Mercedesa. I o ile wtedy kopiowani nie mieli nic przeciwko, o tyle tym razem było inaczej. Helmut Marko wpadł w szał i jasno zaczął mówić, że to wygląda na wyciek danych. W kontrze usłyszeliśmy, że Astonowi jest przykro, że ktokolwiek może tak myśleć. Red Bull temat uciął, a wstępne sprawdzenie wszystkiego przez FIA nie wykazało nieprawidłowości.
Jednak należy pamiętać, że zespół Lawrence’a Strolla mocno się wzmocnił nowymi pracownikami. Kilku z nich przyszło właśnie z Red Bulla. Jednym z nich był Dan Fallows, który był… szefem aerodynamiki w poprzednim miejscu pracy. Mawia się, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Astonowi przecież strasznie zależało na wcześniejszym rozpoczęciu pracy przez Dana i nawet spotkał się z Red Bullem w sądzie.
Na ten moment wszyscy nabrali wody w usta i pozostanie nam zaczekać na rozwój sytuacji. Horner powiedział jedynie, że dopóki Sebastian Vettel i Lance Stroll nie będą z nimi rywalizować to to nie jest ich problem. Wspomniał jednak, że na miejscu środka stawki by się tym mocno zainteresował. To jasno wygląda, jak szukanie sojuszników w walce. Ten temat trzeba monitorować i dać mu jeszcze nieco więcej czasu.
Komentarze 0