
Dzisiaj będzie nieco inaczej niż zwykle. Weekendy w Monako w końcu rządzą się nieco innymi prawami od reszty sezonu. Nie inaczej było tym razem, bo blichtr został spowity deszczem.
Wielu chciało od lat, by na obiekcie w Monte Carlo popadało w trakcie wyścigu, ale realnie niewiele to zmieniło. Pomimo zalewu opinii, że Formuła 1 z Księstwa znikać nie powinna, to nie dziwię się ludziom mającym odmienne zdanie w tym temacie.
Strategiczne wojenki
Oberwanie chmury, które mieliśmy w trakcie przełożonego startu, jasno nam uzmysłowiło, że czeka nas start na deszczówkach. Tego też się doczekaliśmy i liczyliśmy, że przyniesie nam to emocje. Zamiast tego dostaliśmy kolejny deszczowy kabaret, który… w pełni rozumiałem do pewnego momentu.
Lało okrutnie, a cały weekend do tego momentu był suchy. Dodatkowo z kasyna aż do słynnego nawrotu mieliśmy praktycznie rzekę zamiast asfaltu. Jednak chmury ustąpiły, a wszyscy nadal czekali w blokach startowych. Widać było poirytowanie i nikt do końca nie rozumiał dlaczego nadal nie oglądamy wyścigu. Wyjaśniło się to później. Awaria świateł przez problemy z zasilaniem. W FIA nie było pewności, że procedura przebiegnie w odpowiedni sposób, więc zdecydowano się na lotne starty.
Kiedy już ruszyliśmy spodziewaliśmy się niespodziewanego. Kto pierwszy się rozbije? Kto przestrzeli Sainte Devote? Czy zobaczymy jakiś niesamowity start? No… nie. Jedyne problemy jeszcze pod samochodem bezpieczeństwa mieli Latifi ze Strollem. Kanadyjczycy solidarnie przywalili w bandy, ale popsuli wyścig (na szczęście) tylko sobie. Z przodu został status quo, aż do pitstopów, gdzie Ferrari pogrzebało nadzieje Leclerca na dobry wynik. Podwójny pitstop i utknięcie za Alexem Albonem zabrały Monakijczykowi tyle czasu, że spadł na czwarte miejsce.
Najwięcej zyskał Sergio Perez, który nagle znalazł się na prowadzeniu. Potem to już czerwona flaga po wypadku Schumachera i… to w sumie na tyle. Wyścig skrócono i nie mieliśmy pełnego dystansu, ale niewiele to zmieniło w ogólnym rozrachunku. To strategia tym razem zadecydowała o zwycięstwie i wielkie brawa dla Red Bulla, że nie popełnili tutaj podobnego błędu do Ferrari. Włosi mogą sobie pluć w brodę, bo zwyczajnie pogrzebali Charlesa swoimi decyzjami. Można odnieść wrażenie, że wróciły stare demony Grande Strategii. Tylko w boksie mogli stracić i dokładnie to zrobili.
Syndrom sztokholmski
Nie ma lepszego określenia na miłość ludzi do wyścigu w Monako. Od lat oglądamy wciąż to samo. Deszcz niewiele zmienił. Jasne, Gasly czy Vettel uraczyli nas kilkoma świetnymi manewrami, ale… nawet ich nie zobaczyliśmy w telewizji. O tym jednak trochę później.
Co wyścig przeżywamy te same katusze. Wszyscy doskonale wiemy, że ustawienie z kwalifikacji będzie prawdopodobnie ostatecznym na mecie, jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego. Tym razem zdecydowały pitstopy w odpowiednim momencie. Tylko to przypomina Formułę 1 z początku wieku, która też obarczona jest obecnie wielkim sentymentem.
Prawda jest jednak inna. Bolidy są gigantyczne. To, w połączeniu z wąskimi uliczkami Księstwa, zwyczajnie się nie dodaje. Każda próba ataku obarczona jest wielkim ryzykiem. „Oto tutaj przecież chodzi!”, no niby tak. Jednak sytuacje Ocona i Alonso z Hamiltonem jasno pokazały, że wystarczy jechać środkiem, a będziesz bezpieczny. Po prostu nie ma miejsca na atak i koniec. Niewiele lepiej było zresztą w Formule 2.
Ile jeszcze przykładów potrzebujemy, żeby zdać sobie sprawę, że sentyment nie jest najlepszym doradcą? Przecież równie dobrze moglibyśmy wysyłać listy zamiast maili, to bardziej tradycyjne! Kwalifikacje to inna bajka i na nie faktycznie czeka się na krawędzi fotela. Tylko czy to powinno tak wyglądać? Może należałoby pomyśleć nad jakimś specjalnym formatem weekendu? Kwalifikacyjny one-off? Toru przebudować się nie da, poszerzyć także. Niewiele opcji jest w ogóle realnych. Panowie z Liberty Media przede wszystkim lubią pieniążki, a trzymanie Monako dla „fajnej otoczki” niekoniecznie im to przyniesie. Może przyszedł czas żeby dać sobie spokój?
Przywilej do kasacji
Realizacja F1 kuleje od lat i wszyscy to wiemy. Wielokrotnie dostawałem szału, widząc na livetimingu, że gdzieś na torze mamy realną walkę, a ja oglądałem prowadzącego kierowcę X z 10 sekundami przewagi. To jednak powoli zaczyna się poprawiać i chwała im za to. Jednak Monako tutaj także ma swoje specjalne prawa… Za realizację tego wyścigu odpowiada miejscowa telewizja. To już któryś raz, jak nie widzimy odpowiednich ujęć. Ataki Vettela zobaczyć można było jedynie z jego onboardu, tak samo jak większość Gasly’ego. Faktu utknięcia obu Ferrari za parą Williamsów też nie było nam dane zobaczyć.
Dość, po prostu dość. Jeżeli faktycznie dostaniemy nową umowę Monako z Libety, to ten przywilej musi zniknąć. To jedna z ostatnich naleciałości po władaniu F1 przez Berniego. Zanim kolejny raz będziemy złorzeczyć na realizację, to przypomnijmy sobie pracę realizatora w ten weekend. Awaria zasilania, która dała nam lotne starty to też dziwne zdarzenie. Tutaj jednak nie będę się czepiał, to mogło przydarzyć się wszędzie. Jednak nadal pozostaje pewien niesmak.
Sędziowanie do poprawy
W Hiszpanii Alonso narzekał na pracę sędziów i również miał problemy do pracy Nielsa Witticha. Zapewniał nas, że Eduardo Freitas to jest klasa i on nam pokaże, jak wykonywać obowiązki dyrektora wyścigu. Jakże musiał się zdziwić…
Do przełożenia startu pretensji nie mam, bo w pewnym momencie warunki były po prostu tragiczne. Jednak sytuacja z apelacją Ferrari to już zwykłe nieporozumienie. Red Bulle najechały na linię przy wyjechaniu z boksu. To skrzętnie zauważono w Maranello i oprotestowano po wyścigu. Okazało się jednak, że było to bezpodstawne, ponieważ przepisy się zmieniły. Jak to jednak możliwe, że tak doświadczony zespół o tym nie wiedział? A to dlatego, że dyrektor wyścigu… zrobił kopiuj/wklej. Nie żartuję, to jest oficjalna linia obrony.
Przeklejono stare przepisy, nie zwracając uwagi, że te zdążyły się zmienić. Kiedy początek sezonu wyglądał, że w F1 w końcu pojawia się normalność, to po Monako znowu jest niesmak. Jest poczucie lepienia tego na kolanie pod salą od matematyki na długiej przerwie. Tak jednak nie wypada, nie na szczycie motorsportu.
Komentarze 0