Jedna trzecia sezonu Formuły 1 za nami i nadal niczego nie możemy być pewni. Karta odwraca się już któryś raz na czele stawki. W środku ekipy wybierają między utratą osiągów a zdrowiem kierowców. Do tego niektórzy zaczynają łapać zadyszkę po nagłym awansie w górę stawki. Emocje z nami zostają, chociaż jak na Baku, to było dość spokojnie.
Red Bull nas oszukał
Wszyscy się pomyliliśmy. Wydawało się, że to Ferrari ma najlepszą konstrukcję, a ich wypowiedzi to zwykła zasłona dymna. Red Bull jednak nie spał i ze świetnej bazy wyciąga coraz więcej. Kolejne poprawki zdają się ten potencjał tylko coraz mocniej ukazywać. Przecież do niedawna mówiło się, że w Maranello mają to pod kontrolą. Ba! Sam tak uważałem. I tak ta kontrola przerodziła się w fakt okrutny dla czerwonych. Pięć ostatnich wyścigów to wygrane Red Bulla. Co z tego, że Leclerc zdobywa seryjnie Pole Position, kiedy punkty zdobywa się w niedziele?
Max Verstappen jest doskonały w tym sezonie. Sześć ukończonych wyścigów, pięć wygranych i jedno trzecie miejsce. Niesamowita statystyka i w pełni zasłużenie prowadzi w klasyfikacji kierowców. Red Bull nas zwodzi i mówi o równych szansach obu kierowców w walce o tytuł, że im to przecież jest bez różnicy. Nawet jeśli Sergio Perez jest dużo bliżej Holendra w tym sezonie, to ten takimi występami udowadnia, że to jest jednak różnica klas. Max jest obecnie najlepszym kierowcą w stawce, a po piętach depcze mu Leclerc. Żeby jednak walka obu panów znowu się nam zarumieniła, to u tego drugiego trzeba uporać się z innymi demonami…
Biały dym z Maranello
Ferrari rozpoczęło ten sezon świetnie. Naprawdę trudno było uwierzyć, że tam może zadziać się cokolwiek złego. Tymczasem coraz więcej demonów z przeszłości wychodzi na światło dzienne. Najpierw porażka strategiczna w Monako, gdzie Red Bull ograł ich niczym dzieci. Teraz problemy z niezawodnością, chociaż te już widzieliśmy chociażby w Hiszpanii. Tym razem jednak nagromadziło się tego dość sporo. Najpierw podwójny DNF Ferrari, a potem do tego doszły awarie w Alfie Romeo i Haasie. Co prawda tego co stało się z autem Zhou jeszcze nie wiemy, ale przypuszczenie może być tylko jedno.
Mattia Binotto wyszedł do dziennikarzy i częściowo przyznał, że faktycznie Ferrari ma problem. Postawili na polepszenie osiągów kosztem niezawodności. Szczerze mówiąc, jest całkiem logiczny krok. Zamrożenie jednostek napędowych nie dotyczy kwestii niezawodności. Lepiej przed zamrożeniem było wyciągnąć ile się da w kwestii mocy, a potem martwić się resztą. Jednak to może być gwóźdź do trumny walki o tytuł.
Jednostka Leclerca jest nie do odratowania. To zresztą ten sam silnik, który uległ awarii w Hiszpanii z wymienionym turbo i MGU-H. Wysoce prawdopodobne, że skończy się to karą za nowe komponenty. Przy obecnej przewadze Red Bulla w obu klasyfikacjach, trudno będzie cokolwiek odrabiać dostając 10 miejsc kary. Przed nami też kolejny raz tor silnikowy, więc pytanie czy kolejne długie proste nie obciążą zbyt mocno włoskich jednostek. Oby to nie zabiło nam walki z przodu stawki.
Cierpienia starego Hamiltona
Ten sezon Mercedesa to pasmo zmartwień i niewielkich zwycięstw. Oczywiście poza pięknym diamencikiem w postaci George’a Russella. Jednak to, że młody Brytyjczyk wyciąga z auta co się da, nie powinno zabrać naszej uwagi z drugiej strony garażu. Dodatkowo można odnieść wrażenie, że obecnie to był w pewien sposób ważny temat, a w Baku dołożyła się do tego kolejna cegiełka.
Porpoising wykańcza połowę stawki i spędza im sen z powiek. Jedni, jak McLaren, podnoszą auto kosztem osiągów żeby nie skakać zbyt mocno na prostych. Nie tylko zresztą oni. Tymczasem Mercedes schodzi z zawieszeniem niżej niż Red Bull, żeby zyskać jak najwięcej się da z efektu przyziemienia. To sprawia, że odbija się to… w odbijaniu od asfaltu. Lewis Hamilton cierpiał cały weekend, a po wyścigu miał problem z wyjściem z samochodu. Chodził nie jak atleta i siedmiokrotny mistrz świata, a raczej jak 60-latek walczący z lumbago. Widać, że na Lewisie skakanie odbija się mocniej niż na George’u, plus wyniki też nie kłamią. Bardziej doświadczony z tego duetu mówi jasno, to nie jest bezpieczne i czas coś z tym zrobić.
To oczywiście jest kością niezgody, bo kolejny raz mamy próbę zmiany przepisów przez jednego z gigantów F1. Christian Horner nie ma wątpliwości, że dokładnie to ma na celu w tym momencie zespół z Brackley. Sam zresztą powiedział, że gdyby to ich dotyczył ten problem, kazałby swoim kierowcom być najbardziej wokalnymi jak się da. Nie wierzę w to, że ktokolwiek chciałby narażać zdrowie swojego kierowcy żeby wymuszać zmianę przepisów, ale jedno jest pewne. Mercedes może sobie dość łatwo z tym poradzić korzystając z rozwiązania McLarena. Natomiast to sprawi, że już nie będą wyraźnie trzecią siłą w stawce, a spadną do największego młyna środka stawki.
Decyzje przed Toto Wolffem i spółką, a mogą być one bardzo ważne. Na ten moment nie wiadomo, czy Lewis w ogóle pojedzie w Kanadzie. Skoro odczuwa to aż tak, może czas pomyśleć nad zmianą taktyki?
Zadyszka czy normalność?
Po fantastycznym starcie tej kampanii Haas nagle spada nam mocno w stawce. To samo jest z Alfą Romeo. Początkowe potężne uderzenie tych dwóch ekip mocno nas zadziwiło. Wydawało się, że może nas czekać mała rewolucja. Tymczasem fason z czterech kierowców trzyma jedynie Valtteri Bottas. Jego nie ma co się czepiać, Baku było wypadkiem przy pracy. Jednak już nie słychać wokalnych zapowiedzi bycia trzecią siłą w stawce i walki regularnie o piąte miejsca.
Podobnie jest w Haasie. Tam animusz zabiera Mick Schumacher, a ekipa zrzuca wszystko na ustawienia samochodu zależne od toru. Prawda jest jednak taka, że dopiero w Baku dało się odczuć jak daleko uciekła im stawka po użyciu poprawek w swoich autach. Oczywiście, jest szansa, że w Kanadzie karta znowu się odwróci i to trochę wygląda jak historia tego sezonu.
Zespoły poruszają się po sinusoidach, a różnice w kierowcach nie chcą się zacierać. Coraz wyraźniej widać kto odstaje i nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Część kierowców lepiej przystosowała się do zmian w konstrukcjach, a dodatkowo miało być tak, że ona będą promować lepszych kierowców. O dotychczasowych ofiarach pisałem już tutaj kilka razy, ale dochodzimy do momentu, gdzie jasnym staje się fakt nadchodzących zmian. Pierwsze plotki mówią o Latifim wypadającym ze stawki po Grand Prix Kanady, a w jego miejsce ma wskoczyć Oscar Piastri. Inne insiderskie źródła mówią o tym, że to jednak niekoniecznie prawda, a Nicholas ma wypaść, owszem, ale po sezonie. Time will tell.
Komentarze 0