
Doskonały był to sezon Formuły 1 i w ostatnim wyścigu mieliśmy emocje do ostatnich metrów. Bartosz Budnik w ostatnim w tym roku Czwartym Sektorze podsumowuje wydarzenia na torze Yas Marina.
Jaki cały sezon, taki ostatni wyścig! Dostaliśmy tyle dramaturgii jakby ktoś to co najmniej reżyserował. Ataki na torze, walka polityczna i fatalne decyzje sędziowskie. Szkoda, że te ostatnie delikatnie wpłyną na odbiór tego ostatniego rozdziału niesamowitego roku dla Formuły 1. Jednak pozostaje się cieszyć. Ktoś w końcu przełamał hegemonię Mercedesa!
MAX VERSTAPPEN NA SZCZYCIE!
Ostatnia forma Mercedesa nie dawała dużych szans Maxowi w tej walce. Od kilku wyścigów Hamilton z ekipą odnaleźli tempo, które w trakcie sezonu było mocno sinusoidalne. Strata do Holendra znikała w oczach, a pochód, który trwał, wydawał się być nie do zatrzymania.
Treningi dawały nadzieję Verstappenowi, a kwalifikacje rozpaliły je na nowo, chociaż należało pamiętać, że w ostatnim czasie Red Bull był szybszy w soboty kosztem niedziel. Tym razem nie było wcale inaczej. To był wyścig Lewisa i już na starcie Brytyjczyk wziął sprawy w swoje ręce. Potem doszło do pierwszej dużej kontrowersji, ale o tym za chwilę, bo Michael Masi i sędziowie kolejny raz zasłużyli na oddzielny śródtytuł. Verstappen zrobił, co mógł, ale finalnie to decyzje dyrekcji na koniec wyścigu dały mu szansę na końcowy triumf.
Cały ten sezon był mimo wszystko ze wskazaniem na Maxa. To on zamieszkał w głowie Hamiltona i sprawił, że siedmiokrotny mistrz zawsze ustępował w walce koło w koło. Wyciągał z samochodu 110% i popełnił mniej błędów niż jego główny rywal. Wielkie brawa należą się Holendrowi, bo ten sukces był mu pisany. Fenomenalny kierowca, prawdopodobnie największy talent w F1 od czasu… debiutu Hamiltona. Teraz to on, podobnie jak Fernando Alonso w 2005 roku detronizuje siedmiokrotnego mistrza świata. Świetna robota kierowcy Red Bulla, która nie powinna zostać przyćmiona niczym, co wydarzyło się w Abu Zabi. To był najlepszy sezon w Formule 1 od lat, a on wraz z Hamiltonem zagrali w nim pierwsze skrzypce.
HAMILTON Z SZACUNKIEM, MERCEDES IDZIE DO SĄDU
To musi boleć. Prawdopodobnie skala jest porównywalna do tego, co Hamilton zrobił Felipe Massie w 2008 roku. Przegrać tytuł na ostatnim okrążeniu w wyścigu, który praktycznie miało się w kieszeni... To był też prawdopodobnie najgorszy sezon Lewisa od dawna. Inna sprawa, że ktoś w końcu postawił mu twarde warunki i nie odstawiał koła w żadnej sytuacji.
Lata jazdy na przedzie z gigantyczną przewagą sprawiły, że Brytyjczyk nieco zmiękł. Walka koło w koło nie wyglądała tak dobrze, jak ta, do której ustępujący mistrz przyzwyczaił nas przez lata. Kiepskie decyzje z ustawianiem się na torze, brak wyciągania wniosków z wyścigu na wyścig i zaskakująco dużo błędów. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet słabszy niż w ostatnich latach Hamilton nadal dał nam wiele emocji. Kolejny raz udowodnił, że jest wielkim kierowcą, którego należy doceniać. Dodatkowo po wyścigu zachował się z klasą (po tym jak zebrał myśli w bolidzie i policzył do 10) i pogratulował swojemu rywalowi.
Odmiennie było w Mercedesie. Tam gorąca linia do Michaela Masiego paliła kable. Konserwatywny jak zawsze zespół z Brackley nie ryzykował zmiany opon pod samochodami bezpieczeństwa, bo za kluczową uznano pozycję na torze. Być może to również zaważyło na tytule. To też jest aspekt, w którym Srebrne Strzały mocno kulały. Kiedy Red Bull ryzykował, Mercedes grał bezpiecznie i nieraz przez to musieli uznać wyższość rywali.
To, że porażka boli, jest logiczne. Tak samo jak złożenie protestu, tu też nie ma co się dziwić. Obecnie będziemy przez najbliższe tygodnie czytać o apelacji, która w teorii może zabrać tytuł Verstappenowi. Nie ma też co tu winić Mercedesa i opowiadać, że nie umie przegrywać. Prawda jest taka, że to sędziowie dali im do tego pretekst. A skoro jest szansa na walkę, to czemu mieliby ją zostawić? Red Bull też by tego nie zrobił.
MICHAEL, CZAS KOŃCZYĆ...
Który to już raz w tej kolumnie poruszam temat Michaela Masiego lub sędziowania? Niestety, ale to jest trzecia główna „postać” tego sezonu. Decyzje podejmowane przez FIA budziły kontrowersje. Absolutny brak konsekwencji, czytanie regulaminu przez palce i chaos, nad którym nikt nie panował. To jest idealne streszczenie tego, co mieliśmy okazję oglądać.
Pierwsze okrążenie i obrona Hamiltona poza torem. Sytuacja niemal bliźniacza do tej, którą widzieliśmy tydzień temu, tylko, że w drugą stronę. W Dżuddzie kara dla Verstappena, a tutaj? Nic się nie stało, jedziemy dalej panowie. Absurd niesamowity i żadne tłumaczenie Masiego tego nie wyjaśni. Potem czekanie z wirtualnym samochodem bezpieczeństwa w nieskończoność po awarii Giovinazziego. Myślał, że Włoch odpali auto na pych?
Creme de la crème przyszedł jednak na koniec wyścigu. Nicholas Latifi, Timo Glock ery hybrydowej, rozbija się w zakręcie numer 14. Samochód bezpieczeństwa to jedyna logiczna opcja. Jednak przy nieco dłuższej analizie zdajesz sobie sprawę, że to powinna być czerwona flaga. Najwęższe miejsce toru, bolidu nie zbierzesz bez dźwigu, który musi wjechać na tor. Przypominam, w Arabii naprawa barier wywołała czerwoną flagę, ponieważ dokładnie to się stało. Co tym razem robi Michael Masi? Pozwala na jazdę dosłownie kilka metrów od ściąganego z toru auta.
Potem część dalsza festiwalu niekonsekwnecji. Najpierw decyzja, że kierowcy zdublowani nie mogą wrócić na okrążenie liderów. Tutaj Masi w słuchawkach słyszał już tylko krzyki Christiana Hornera i Toto Wolffa. Prawdopodobnie to ten pierwszy był bardziej donośny, bo dyrektor pozwolił samochodom pomiędzy Lewisem i Maxem na oddublowanie się. Sekundy później Bernd Maylander został przywołany do boksu.
FIA sama łamie własne regulaminy, a sędziowanie wygląda jakby rzucano monetą. Nie tak to powinno wyglądać, a Michael Masi jasno pokazuje, że nie nadaje się do pełnienia swojej funkcji. Który to już raz podejmuje dziwne decyzje pod presją? Ile jeszcze razy mamy znosić brak konsekwencji i wybiórcze traktowanie regulaminu? To nie powinno tak wyglądać, a niestety poza dwoma wspaniałymi kierowcami rok 2021 będzie kojarzył się również z fatalnym zarządzaniem dyrektora wyścigu i bardzo kontrowersyjnymi decyzjami sędziów.
SMOOTH OPERATOR
Carlos Sainz skończył ten wyścig na podium. Fenomenalny był to rok dla Hiszpana. Kolejny raz udowodnił, że jest lepszy niż wielu się wydaje. Wejście do Ferrari miało być logiczną opcją. Carlos to w końcu mocny kierowca, ale nie powinien stwarzać zagrożenia dla gwiazdy Maranello, jaką jest Charles Leclerc. Tymczasem to właśnie Sainz kończy sezon jako najszybszy kierowca spoza Red Bulla i Mercedesa. Czy Lando Norris i Charles Leclerc byli lepsi? Prawdopodobnie tak, ale historia zapamięta hiszpańskiego kierowcę Ferrari na piątym miejscu w generalce.
Niesamowita jest ta droga Sainza. Bardzo bym chciał zobaczyć go w realnej walce o tytuł. Mój mózg oczywiście podpowiada mi od razu, że to się nie stanie, ale on też uważał, że Sainz wyleci z hukiem z McLarena po jednym sezonie. Chilli doszedł do swoich wyników bardzo ciężką pracą, a z roku na rok jest coraz lepszy. Bezapelacyjnie to Ferrari podjęło najlepszą decyzję o zatrudnieniu nowego kierowcy w tym roku, a ta może procentować przez najbliższe lata.
Carlos – oby tak dalej. Sprawiaj żebym coraz mocniej przecierał oczy ze zdumienia.