Od stalkera do punishera. Dlaczego czwarty sezon „Ty” powinien być ostatnim

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
you-season-4-part-2-what-to-expect-and-coming-to-netflix-in-march-2022.png
Fot. "You", Netflix

Czy seryjny morderca w stanie spoczynku to jeszcze morderca? Joe Goldberg chwilowo nie zabija, ale oglądając go, można, wybaczcie ciężar puenty, umrzeć z nudów.

Tu jest jak w serialu The Crown, gdyby reżyserował go Guy Ritchie – mówi główny bohater. Przepraszam, czy twórcy Ty manifestują w ten sposób wymarzoną treść recenzji czwartego sezonu produkcji? Wkładają w usta swojego bohatera podpowiedź, jak mamy czytać tę szaloną próbę reanimacji historii seryjnego mordercy, która, ekhm, utknęła w martwym punkcie? Doceniam ambicje i przyznaję, że z radością obejrzałabym serial kryminalny o angielskiej arystokracji, który byłby tak wartki, błyskotliwy i zabawny jak chociażby Przekręt. Niestety oglądając nowe odcinki Ty, zobaczyłam coś zupełnie innego. TVN-owski paradokument Detektywi. Gdyby reżyserował go Jaś Fasola.

Joe Goldberg, psychopatyczny zabójca o aparycji nieszkodliwego nerda i osobowości pretensjonalnego młodego poety, uciekł do Europy. Mieszka w Londynie, wykłada literaturę na miejscowym uniwersytecie, stroni od ludzi, nie szuka przyjaciół, nie rozgląda się za miłością. Wszystko ma nowe: adres, pracę, nawyki, nazwisko, bo w Londynie funkcjonuje jako Jonathan Moore i jeśli jest to hołd dla Jonathana J. Moore’a, amerykańskiego historyka, który napisał książkę Zastrzelić, zadźgać i otruć, czyli historia morderstwa, to ja ten tribute bardzo szanuję. Jednak mroczna przeszłość ekspresowo dogania Joe Goldberga. Przygarnięty przez rozrywkową brytyjską socjetę, po jednej z imprez znajduje trupa w swoim mieszkaniu. Przekonany, że ktoś z premedytacją go wrabia, pozbywa się zwłok, a potem uruchamia własne śledztwo i próbuje rozwikłać zagadkę kolejnych morderstw, niczym Herkules Poirot, słynny detektyw z powieści Agathy Christie.

Serial Ty miał być początkowo psychologicznym thrillerem, obnażającym manipulacyjną naturę komedii romantycznych. Dziś już w ogóle nie wiadomo, czym jest.

Serial Ty miał być początkowo psychologicznym thrillerem, obnażającym manipulacyjną naturę komedii romantycznych. Dziś już w ogóle nie wiadomo, czym jest. Klasycznym kryminałem? Romansem? A może czarną komedią? Twórcy ewidentnie – i kompletnie niesłusznie – uznali, że lżejszym, satyrycznym tonem odciążą bohatera i w ten sposób uciszą wreszcie głosy krytyki wobec serialu. Bo czy można uznać za problematyczną postać, której nie da się traktować poważnie? Czy wypada łajać serial za wzmacnianie mizoginicznych postaw, jeśli to, co w nim najbardziej szkodliwe społecznie, jest tylko żartem? Żeby była jasność – tak i oczywiście, że tak.

Sytuacyjny dowcip w czwartym sezonie Ty jest słaby, irytujący i niewiele zmienia w odbiorze głównego bohatera czy całej serii. A tę irytację pogłębia niezdecydowanie twórców, którzy nie potrafią wybrać stylu prowadzenia opowieści, gubią się w konwencjach, zresztą w żadnej nie czują się pewnie i swobodnie. Potykają się w teatrze absurdu, nie wychodzi im komedia pomyłek, nie potrafią z sensem rozpisać kryminalnej zagadki. Antyczny mebel rozpada się pod ciężarem zwłok. Joe Goldberg a.k.a. Jonathan Moore, gość, który w poprzednich sezonach prześladował, uprowadzał, więził i zabijał w obsesyjnym amoku, teraz wymiotuje, ćwiartując martwe ciało. Cała fabuła czwartej części Ty wydaje się być zresztą efektem uciążliwego, nawracającego refluksu, a nie przemyślanego, konsekwentnego rozwoju historii.

Twórcy dwoją się i troją, by skomplikować bohatera, dodać mu psychologicznej głębi. Goldberg zaczyna dostawać wiadomości od tajemniczego sprawcy wszystkich morderstw. Zabójca zna jego prawdziwą tożsamość, dotarł do szczegółów z przeszłości bohatera. Obserwuje go. Do tej pory to Joe Goldberg był mistrzem stalkingu – wytrwale śledził zarówno obiekty swoich romantycznych fascynacji, jak i potencjalne ofiary. Teraz to on jest śledzony. Uniknął więzienia, ale dojedzie go karma? Na chwilę uwierzyłam, że będzie z tego jeszcze niezły serial, jakieś studium pogłębiającej się frustracji oprawcy, padającego ofiarą własnej metody, ale nie – twórcy serialu swój jedyny ciekawy pomysł porzucili po pięciu minutach.

Joe Goldberg pyta, czy pełne odkupienie jest możliwe. Tego się obawiałam. Że po trzech sezonach kompletnego rozjazdu między deklarowanymi w wywiadach intencjami, by obnażać wzmacniane przez popkulturę toksyczne przekonania na temat miłości, a faktycznym legitymizowaniem przemocy wobec kobiet, twórcy będą próbowali obronić bohatera i ugrzęzną w pseudofilozoficznych rozważaniach o naturze zła. Pisałam niedawno o tym, że Ty jest serialem problematycznym i szkodliwym, bo scenariusz usprawiedliwia agresję głównego bohatera. Joe Goldberg zabija z miłości, morderstwa są dowodem poświęcenia, to on jest ofiarą afektu, nad którym nie ma żadnej władzy. Z czwartego sezonu można wręcz wyciągnąć wniosek, że Joe Goldberg jest dobrym, mądrym, empatycznym gościem, wrażliwym na cierpienie wynikające z pogłębiającego się społecznego rozwarstwienia. Trafia do londyńskiej elity, dobrze urodzonych, świetnie wykształconych, obrzydliwie bogatych dziedziczonymi fortunami. Widzi ich jako zgraję zepsutych lordów, niefrasobliwych księżniczek, ewentualnie wyniosłych, wrednych hrabin. Gardzi ich klasizmem, narcyzmem i generalnym uprzywilejowaniem. Wygłasza równościowe, antykapitalistyczne poglądy, jest seryjnym mordercą w pelerynie superbohatera albo przynajmniej aktywisty.

Ten serial zdecydowanie zabrnął za daleko. Na pewno oglądałoby się to lepiej, gdyby Joe Goldberg był postacią bardziej złożoną, intrygującą i nieoczywistą. Gdyby Penn Badgley stworzył seryjnego mordercę na miarę największych psychopatów w historii kina i telewizji – demoniczne, przerażające wcielenie zła, jak Rutger Hauer w Autostopowiczu albo przynajmniej Michael C. Hall w Dexterze. Hannibal Lecter słuchał Wariacji Goldbergowskich Bacha. Joe Goldberg czyta Dostojewskiego, ale nie ma nawet grama charyzmy. Jest przezroczysty i nudny.

Netflix podzielił czwarty sezon serialu na dwie części. Pierwszych pięć odcinków pojawiło się na platformie 9 lutego, kolejne ukażą się 9 marca. Do przerwy trup ściele się gęsto, ale to nie Goldberg zabija, i to ma być ta największa niespodzianka czwartego sezonu, wielki przewrót w fabule. OK, zabieg przyjemnie odświeża powtarzalną narrację poprzednich trzech sezonów, ale raczej marne szanse, że Joe Goldberg pozostanie seryjnym mordercą w stanie spoczynku do końca serii. Co więcej, finał wyraźnie sugeruje, jak będzie tłumaczył swoje zbrodnie. O ile w poprzednich częściach mordował z miłości, teraz najprawdopodobniej zabije, by – niemal jak Punisher – wymierzyć sprawiedliwość. Jeśli zabije, to zrobi to dla dobra ludzkości. Ktoś, dla dobra ludzkości, powinien uśmiercić ten serial.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.