Dawno nie było takiego rozdźwięku między krytyką a publicznością. Czy słusznie?
Najgorzej oceniany film MCU! - krzyczą nagłówki dotyczące Eternals, najnowszej produkcji Marvela. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji oglądać tego filmu, a zdajecie się wyłącznie na skrót fabuły i obiegowe opinie, tak niskie oceny mają sens. To w końcu 26. (!) film z uniwersum Marvela, bez bardzo znanych postaci, o mocno wydumanym koncepcie. O ile oceny krytyków i krytyczek są dość nieprzychylne, o tyle publiczność wydaje raczej pozytywne opinie (na Rotten Tomatoes 48% od dziennikarzy i 84% od widzów).
Eternals jest w ciekawym położeniu - to już drugi z kolei, po Shang-Chi i legendzie dziesięciu pierścieni, film MCU, który próbuje czegoś nowego. A zatem wychodzi naprzeciw oczekiwaniom krytyki, która już przy okazji Black Widow, swoją drogą o wiele gorszego filmu, głośno mówiła o potrzebie zmian formuły. Eternals i Shang-Chi mają zupełnie inny ton i charakter, niż wiele pozostałych produkcji studia. Najnowszy tytuł Marvela to poważna i metafizyczna opowieść o naturze wszechświata, kulisach jego powstania i buncie przeciwko autorytetom. Shang-Chi sytuuje się w bardziej baśniowym miejscu, do tego mocno nawiązuje do kultury chińskiej. Ewidentnie studio testuje różne formuły i chyba to najmniej przekonało krytykę. Co jest w zasadzie zabawne, bo jeszcze raz przypomnę powtarzaną wielokrotnie opinię, że te wszystkie filmy są takie same.
Czy Eternals to rzeczywiście porażka? I co ten film mówi o obecnym i przyszłym kształcie Marvel Cinematic Universe?
Oglądając ten film, z minuty na minutę byłem coraz bardziej zdziwiony tak niskimi ocenami. Kiedy przypomnę sobie, jaką nudną męką był drugi Thor, jak bardzo zbędnym filmem był Black Widow czy ile nieudanych scen i przewidywalności miał w sobie Avengers: Age Of Ultron, czy jak parszywą wojskową propagandą był Captain Marvel, Eternals nie wypada na tym tle najgorzej. Owszem, to produkcja zbyt długa, która poświęca stanowczo za dużo czasu na budowanie kontekstów, które ostatecznie okazują się zbędne. Choćby sceny rozgrywające się we współczesnym Londynie, gdzieniegdzie naprawdę efektowne, cuchną marvelowską sztampą. Rozumiem ich funkcję, pewnego rodzaju osadzenia świata przedstawionego - który potem robi się naprawdę szalony - w jakiejś bardziej realnej perspektywie. Ale biorąc pod uwagę kaliber późniejszych rozkmin, nie wiem, czy jakiekolwiek wprowadzenie udźwignęło by to sprawniej.
Eternals rozkręca się dopiero, kiedy wkraczamy na terytorium mitów. Bo główny pomysł fabularny filmu jest naprawdę unikalny. Komiksy od zawsze, w mniejszym bądź większym stopniu, były kontynuacją mitów o herosach i heroskach. Zresztą nawet dosłownie, bo Herkules i greckie bóstwa to kanoniczna część komiksowego uniwersum Marvela, a Thor i inne elementy mitologii nordyckiej weszły również na duże ekrany. Stan Lee czy Jack Kirby zdawali sobie sprawę, że ludzkość zawsze będzie potrzebować mitów i legend o heroicznych wyczynach, a najróżniejsze wersje kosmologii, czy opowieści o mieszaniu się świata bóstw i ludzi, znajdą swoją publiczność. To w komiksach widziano kontynuację magicznej narracji o świecie i kreatywnie ogrywano nadzieję, że skoro rzeczywistość jest tak pełna wad i zagrożeń, to musi istnieć jakieś sekretne uniwersum, które jest jego odwróceniem.
Przez kilkadziesiąt lat komiksowe postaci pokrywały różne poziomy rzeczywistości, od przyjaznego stróża najbliższego sąsiedztwa Spider-Mana, przez genialnego wynalazcę-biznesmena Tony’ego Starka, aż po pożeracza światów Galactusa i wstrząsającą posadami rzeczywistości Scarlet Witch. W Eternals jesteśmy właśnie w takim galaktycznym rejestrze. Główni bohaterowie i bohaterki to nieśmiertelne istoty, które mają chronić ludzkość przed atakami Dewiantów (jest wiele innych słów, tutaj akurat wybrano takie niefortunne). Późniejszy fabularny twist na temat prawdziwej natury Eternalsów i historii naszej planety jest naprawdę ciekawy. Przez wiele recenzji przewija się opinia, jakoby Eternals było krokiem wstecz pod względem głębi postaci. Owszem, jest ich tu dużo, ale niemal każda ma wyjątkową osobowość, część również frapującą historię. Fabularny potencjał istot, które żyją kilka tysięcy lat, mogą wpływać na rozwój ludzkości (i ponosić tragiczne konsekwencje takich ingerencji) jest naprawdę spory. Eternals w większości ten potencjał wypełnia. Oto patrzymy na proto-superbohaterów i proto-superbohaterki, istoty z prawdziwych mitów - jak Gilgamesz czy (A)Thena. Choć biegają w trykotach, strzelają oczami z laserów, czy stają się niewidzialne, to i tak mamy do czynienia ze świeżym spojrzeniem na temat. Kreatywnym zastrzykiem, którego MCU potrzebowało coraz bardziej, okazała się historia na kosmicznym poziomie - co dla długoletnich fanów i fanek komiksów nie jest zaskoczeniem, bo dość podobny proces zaszedł także i w tym medium.

Eternals i Shang-Chi to tylko przystanki na drodze do kolejnej standardowej fazy kinowego uniwersum Marvela. Na ekrany wróci Spider-Man i Thor, Ant-Man i Czarna Pantera. Mówiąc szczerze - sam nie wiem, czy szczególnie czekam na te filmy. Ostatnie części Thora i Spider-Mana to w zasadzie bardzo udane komedie akcji i tutaj jest jeszcze spore pole do popisu. Ale dwadzieścia sześć filmów to bardzo dużo, na ich przestrzeni wyczerpano już wiele form gatunkowych i fabularnych. Sporym czynnikiem jest także Disney+ i patrząc po sukcesie WandaVision i Lokiego, to właśnie platforma streamingowa będzie głównym miejscem do eksperymentów Marvela. Kto wie, może właśnie tam, najlepiej w formie serialu, powinni trafić Eternals. Krytyka z pewnością byłaby bardziej przychylna wobec takiej produkcji telewizyjnej.
Ale niski wynik na Rotten Tomatoes nie spędza snu z powiek ludziom ze studia, o ile zgadza się hajs. A tutaj Eternals radzi sobie w normie, nie jest ani przesadnym sukcesem komercyjnym, ani totalną porażką. Natomiast dobre wyniki ostatniego filmu konkurencji – wybitnie rozrywkowego The Suicide Squad – pokazują, że zmęczenie kinem superbohaterskim nie nastąpiło w takim stopniu, jakiego można się było spodziewać, co może odstręczać Marvela od dalszych eksperymentów na dużym ekranie. Szkoda, bo forma współczesnej baśni, jak w Shang-Chi, czy wydumanej przypowieści o narodzinach i śmierci całych światów, jak w Eternals, są również kanoniczną częścią komiksowego medium. Nawet jeśli te filmy nie rezonowały do końca z krytyką, to publiczność przyjęła je ciepło. Prawdopodobnie zadziałał efekt odświeżenia formuły, być może także czynnikiem był powrót do kina po pandemicznej przerwie.
Oglądając Eternals, podziwiałem odwagę ekipy, która zrobiła ten film - z nagrodzoną Oscarem za Nomadland reżyserką Chloe Zhao na pierwszym planie. I nie, nie chodzi o gejowski pocałunek na ekranie, pierwszą scenę erotyczną w historii MCU, czy głuchoniemą osobę w głównym składzie - choć miło, że takie rzeczy się pojawiły. To film pod wieloma względami pozbawiony marvelowskich cech, podniosły, a miejscami także tragiczny. Nawet jeśli buduje jakieś przyszłe wydarzenia z innych produkcji, to robi to w sposób subtelny, niemal nieistniejący. Żartów też nie ma zbyt wielu, choć te, które się ostały, są raczej zabawne. Dla mnie ten zwrot w stronę metafizyki i kulturowej eksploracji mitów, jaki odbył się w Shang-Chi i Eternals, jest czymś pozytywnym i potrzebnym. Ale obawiam się, że to raczej wyjątki potwierdzające regułę, o czym przekonamy się już niedługo - kalendarz marvelowskich filmów jest w najbliższym czasie bardzo intensywny.
