24-godzinny livestream ze słynnego pokoju Kanye na ekranach w newonce.bar? W tak zwariowanej akcji dotąd nie uczestniczyliśmy. Czego na pewno nie może powiedzieć o sobie sam zainteresowany.
Kiedy myślisz, że po zaszyciu się na ranczu w Wyoming nie wydarzy się już nic bardziej absurdalnego, Kanye wynajmuje pokój na stadionie w Atlancie i kończy tam swój album. Człowiek, który na jedno pstryknięcie mógłby mieć każde studio świata, a zamiast egzystowania w warunkach urągających przeciętnemu akademikowi, nocować w topowym hotelu. Dlaczego tak? Bo to Kanye. Próba racjonalnego wytłumaczenia tych działań nie ma sensu, bo sprowadza się do jednego - gdyby wybrał inaczej, świat by o tym nie mówił. Po prostu.
Kanye West ogłasza nowy projekt? Nie bierzcie za pewnik jakichkolwiek informacji. Zmieniają się koncepcje, tytuły i daty premier. Zresztą praktycznie żadna płyta Ye nie wyszła w planowanym pierwotnie terminie. Wyczekiwana w ostatnich tygodniach Donda miała ukazać się jeszcze zeszłego lata – najpierw pod tytułem God’s Country. Jednak dopiero teraz – pod koniec lipca – gdy zamieszanie wokół życia prywatnego Westa ucichło, album rzeczywiście pojawił się na horyzoncie. Nadzieję przywróciły plotki o zamkniętym wydarzeniu w Las Vegas, na którym Kanye zaprezentował zaproszonym nową muzykę. W tamtym czasie do sieci wyciekła także potencjalna tracklista, którą można było zobaczyć w tle na jednym z nagrań ze studia. Ciekawość coraz bardziej rozbudzał również były koszykarz (i aktualny celebryta) Justin Laboy, publikując kolejne wpisy na Twitterze i zapewniając, że Donda będzie albumem roku.
Na oficjalne listening party nie trzeba było długo czekać. Wrażenia po publicznym, transmitowanym online odsłuchu na Mercedes-Benz Stadium w Atlancie były mieszane. Materiał miał nie być dopracowany, a Kanye musiał naprędce wprowadzać poprawki. Następnego dnia Dondy na streamingach nie było. Zresztą nietrudno było to przewidzieć. Pojawiły się za to kolejne newsy. Mówiło się o tym, że po latach znów usłyszymy Westa i Jaya-Z razem. I że twórca Jesus Is King zamieszkał w stadionowej szatni. Podano także nową datę premiery: 5 sierpnia. Czyli dziś. Zawartości Dondy wciąż nie znamy, ale nad ranem wystartował stream prosto ze słynnego pokoju Westa. Można go oglądać jedynie w 60 miejscach na świecie. W Polsce - tylko w newonce.bar. Ale to już wiecie.
Jak to wyglądało kiedyś? Choć dwa pierwsze albumy Kanye Westa – The College Dropout (2004) i Late Registration (2005) – również ukazały się z opóźnieniem, największe emocje towarzyszyły premierze Graduation (2007). Atmosfera była gorąca nie tylko dlatego, że w tamtym momencie Kanye osiągnął status globalnej gwiazdy i jednego z pierwszych tzw. stadionowych raperów (podobno podglądał, jak na żywo radzą sobie muzycy Coldplay - tylko po to, żeby zainspirować się ich rozmachem). Ye przesunął datę publikacji swojego wydawnictwa z 18 na 11 września tylko dlatego, że na ten dzień zapowiedziany był – również długo oczekiwany - trzeci album 50 Centa Curtis. Między raperami rozkręciła się rywalizacja. Fifty ogłosił nawet, że jeśli wyniki sprzedaży płyty Westa będą wyższe niż jego, zakończy swoją karierę. Z czasem się z tego wycofał, ale Graduation rzeczywiście sprzedał się lepiej: pierwszy weekend to 957 tysięcy egzemplarzy (przy 691 tysiącach Curtisa), całościowo - Graduation 2 116 000, Curtis - 1 336 000. Oczywiście cały czas mówimy o rynku amerykańskim.
Sporo ciekawych rzeczy działo się też przy premierze Yeezusa (2013). Tu wjechał klimat podobny do tego, który towarzyszy nagrywkom Dondy; choć inspiracje do albumu Kanye czerpał długimi miesiącami (fascynacja modernizmem, minimalizmem i słynną lampą Le Corbusiera), to sam proces nagrań był krótki; producent Rick Rubin został zaangażowany do projektu ledwie trzy tygodnie przed jego wypuszczeniem. Pracowaliśmy w niedzielę, dwa dni przed planowaną premierą, a Kanye wybierał się do Mediolanu na baby shower Kim. Pięć piosenek ciągle potrzebowało wokali, dwie albo trzy - tekstów (przypominamy, na Yeezusie znalazło się jedynie 10 nagrań - przyp. red.) A on na to - spokojnie, w czwartek kwarcie zdobędę dla ciebie 40 punktów. I faktycznie, wszystko mi wysłał. Na dwie godziny przed wylotem - wspominał Rubin w rozmowie z The Wall Street Journal. Start promocji też był dziwnie znajomy; wideo towarzyszące singlowi New Slaves były wyświetlane na kilkudziesięciu budynkach na całym świecie, od Nowego Jorku po Berlin. Ale najwięcej mówiło się o warstwie wizualnej, a raczej jej braku. Bez okładki, jedynie z małą naklejką. W dodatku z limitowanym merchem, w którym znalazły się sprzedawane za 120 dolarów białe basic koszulki; oczywiście wszystkie zeszły na pniu. Wielu twierdziło, że West chce w ten sposób powiedzieć światu: cokolwiek wypuszczę, i tak to kupicie. Tymczasem to celowe nawiązanie do minimalizmu, rozwijającego się w latach 60. nurtu sztuki współczesnej, którego twórcy dążyli do maksymalnego ograniczenia w sztukach plastycznych. Pamiętacie, jak pisaliśmy o stosie cegieł Carla Andre? To właśnie ta szkoła.
Efekt został osiągnięty. O Yeezusie i jego promocji mówili fani na calym świecie. A przecież najlepsze miało dopiero nadejść.
The Life of Pablo (2016) to pierwszy album Ye, który ukazał się wyłącznie cyfrowo. Najpierw – ekskluzywnie – na Tidalu. Zaraz po jego publikacji Kanye wciąż dokonywał zmian i poprawiał miksy, nazywając projekt żywą, oddychającą, zmieniającą się ekspresją kreatywną. Materiał miał bardzo swobodną formę. Utwory na TLOP przypominały mniej lub bardziej skończone szkice, choć album jako całość był kompletny. Ile West faktycznie dokonał zmian? Tego nie dowiemy się nigdy. Ale czujni fani wychwycili m.in. zmianę wersu She be Puerto Rican day parade waving na She in school to be a real estate agent w Famous. Albo zmienione wokale Young Thuga w Highlights. Przede wszystkim tym wydawnictwem - i szeregiem dokonywanych zmian - Kanye zadał światu pytanie: na ile artysta może ingerować w już powstałe dzieło? I czy wtedy ma taką samą wartość jak jego pierwotna wersja? Coś, co byłoby niemożliwe w erze analogowej, świetnie sprawdza się w cyfrze. Z drugiej strony taki Jakub Żulczyk nie miał oporów przed powtórnym wydaniem swojego Instytutu, częściowo zmienionego względem pierwszej wersji. Czyli też można.
Wiosna 2018. Kanye West ogłasza za pośrednictwem Twittera, że na przełomie maja i czerwca ukaże się pięć wyprodukowanych przez niego albumów. Co piątek jedna premiera. Przy okazji zapowiedział też wydanie książki filozoficznej, ale o tym już wszyscy zapomnieli. W odróżnieniu od muzycznych wydawnictw z jego kuchni: DAYTONA Pushy T wygrała większość podsumowań na rapowy album roku, nagrane w duecie z Kid Cudim Kids See Ghosts spotkało się z ciepłym przyjęciem, solowy ye - z mieszanym, a całości dopełniły Nasir Nasa i K.T.S.E. Teyany Taylor. Obie solidne. Ale tu też nie dyskutowano tylko o muzyce, ale i formie jej wydania. Kanye tradycyjnie podgrzał atmosferę i sprawił, że zaczęliśmy wyczekiwać na piątki nie tylko dlatego, że to ostatni dzień tygodnia. Zadał pytanie o przyszłość tradycyjnych albumów, prezentując wydawnictwa krótkie, stricte singlowe (najkrótsza DAYTONA trwała łącznie 21 minut, najdłuższy Nasir - 26). Czy faktycznie, w erze streamingu, jesteśmy w stanie przyswoić dłuższe materiały? I o tym dyskutowano zażarcie, chociaż sam West nie zabrał w tej sprawie głosu. Podobnie jak w przypadku poprawek przy The Life Of Pablo. To zresztą jego ulubiona strategia - rzucanie piłki na boisko i patrzenie, jak inni w nią grają. Aha, tworzony w zaciszu na ranczu w Wyoming Ye (2018) niemalże do momentu ukazania się nie posiadał okładki. Zdjęcie, które ostatecznie zostało na niej wykorzystane, Kanye miał zrobić telefonem, na kilka godzin przed premierą w drodze na listening party. I jeszcze kontrowersyjny cover DAYTONY, czyli kupione od fotografa zdjęcie zaniedbanej łazienki Whitney Houston. Nikt w marketing jak Kanye.
Co zresztą prowokuje kolejne pytanie - czy cały ten cyrk, który regularnie odbywa się przy okazji kolejnych wydawnictw Westa, nie wpływa na jakość warstwy muzycznej? Ostatnim naprawdę dobrze ocenionym krążkiem Yeezy'ego jest The Life of Pablo, a wyrazy tęsknoty za starym Kanye nie wzięły się znikąd. Albo, idąc dalej - czy czekamy na muzykę, czy raczej na to, co West znów wymyśli? Jeśli myślicie, że odpowiemy jednoznacznie, to musimy was rozczarować; punkt widzenia jest mocno indywidualny. Nie można jednak nie zasygnalizować szeregu pewnych tendencji, jakie Kanye wprowadził do mainstreamu. Nie można nie podkreślić, że nigdy tak nie czekaliście na jakąkolwiek płytę gospel, jak na JESUS IS KING - pytanie, czy w ogóle kiedykolwiek czekaliście na płytę gospel. I nie zauważyć, że w całym tym zwariowanym uniwersum Westa, gdzieś pomiędzy kolejnymi biznesowymi dealami, kandydowaniem na prezydenta, zwariowanymi rantami i zamykaniem się w stadionowym pomieszczeniu na wiele dni, nie umyka nam to, że przez ostatnie pięć lat ten facet nie nagrał żadnego utworu, który wywarłby mocniejszy wpływ na współczesną muzyką. Chociaż nie, zapomnieliśmy o I Love It. Może to i dobrze, że zapomnieliśmy.
Warto jednak Westowi oddać, że po modzie na wypuszczanie płyt znienacka (halo, Beyoncé?) przywrócił trend na staroszkolne wyczekiwanie dawno zapowiedzianej daty premiery. A to, że sam się tych dat nie trzyma, to już inna sprawa.