Czy świat potrzebuje jeszcze wspólnych albumów trapowych gwiazd?

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Travis Scott, Quavo
fot. Rich Fury/Getty Images for iHeartMedia

Na to pytanie można odpowiedzieć szybko - niespecjalnie. Przed nadejściem ery trapu mieliśmy kilka naprawdę ważnych hip-hopowych płyt, które powstały w wyniku zderzenia dwóch różnych muzycznych umysłów. Umysłów, które wzajemnie napędzały swoją kreatywność.

Wystarczy wspomnieć o przełomowym Watch the Throne, eksperymentalnym KIDS SEE GHOSTS czy wydawnictwach duetu Run the Jewels. Liderem wśród średnio udanych kolektywnych płyt jest Future, który przez ostatnie pięć lat wydał aż cztery takie longplaye i żaden z nich nie porwał ani słuchaczy, ani krytyków - włącznie z tegorocznym Pluto x Baby Pluto nagranym do spółki z Lil Uzim Vertem. Zwykłe przeciętniaki, na które szkoda marnować czasu.

W ostatnich kilku latach obserwujemy wysyp trapowych duetów składających się z artystów, którzy osiągnęli w branży już w zasadzie wszystko. Można zastanawiać się, czy to efekt koniunktury, klepania się po plecach i szczelnego zamykania we własnej bańce, a może jeszcze prościej - ordynarny skok na wielką kasę i listy Billboardu. Nie uświadczymy tam ani wartości artystycznej, ani rewolucyjnych rozwiązań w kwestii muzycznej. Nie przeceniajmy raperów notorycznie wydających za dużo muzyki, z której można spokojnie odsiać połowę materiału. Na co komu wydawnictwa z liczbą tracków oscylującą w okolicach 20, gdzie realne bangery da się wyliczyć na palcach jednej ręki?

Brak sensownych pomysłów, wrzucanie kalek tych samych utworów, produkcja i bity robione na jedno kopyto, nie wspominając już o intrygującej treści. Ktoś może zarzucić, że to malkontenctwo i nikt nie każe słuchać tych płyt - wiadomo. Główny problem polega jednak na tym, że od takiego Future’a, Young Thuga czy Lil Uziego Verta wymagamy więcej niż tylko przeciętnej formy, której osiągnięcie nie stanowi dla nich żadnego wysiłku. Zbytnia zachowawczość i brak odwagi, żeby podnieść sobie poprzeczkę i wskoczyć na kolejny poziom. Wniosek jest prosty - zarobić, byle się nie narobić.

Największym problemem tych płyt jest to, że nie wypełniają swojego potencjału. Najczęściej dominuje w nich styl jednego rapera, do którego ten drugi się dostosowuje. W przypadku Pluto x Baby Pluto tym dopasowującym jest zdecydowanie Lil Uzi Vert. I przede wszystkim, są to rzeczy zrobione niedbale, przygotowane na kolanie, pełne kawałków, które nic nie wnoszą. Z tegorocznych koszmarków - album Chrisa Browna z Young Thugiem - dodaje nasz regularny współpracownik Paweł Klimczak.

Zresztą w Polsce też mieliśmy przykład takiego zjawiska - duet Taconafide, którego wspólny album - Soma 0,5 mg - zamiast być wyróżniającym się, jakościowym dziełem, lekko rozczarował. Ciężko odmówić im rozmachu, ale w kwestii muzycznej nie byliśmy świadkami szokującej formy obu raperów. Nie przeszkodziło im to jednak w sprzedaży 150 tys. egzemplarzy i osiągnięciu statusu diamentowej płyty.

Jeśli chodzi o gwiazdorskie duety - Ty Dolla $ign wydał dwa lata temu bardzo przyzwoity album MihTy, a niedawno zapowiedział, że wspólna płyta z Post Malone’em jest już na ostatniej prostej. Tak jak Griffina uwielbiamy, to do Malone’a mamy sporą rezerwę i ciężko nam uwierzyć, że ten projekt będzie zrealizowany na zadowalającym poziomie. Kolejny przykład - 13 listopada na streamingi wjechał wspólny longplay Future’a i Lil Uziego Verta, który mówiąc wprost, nie powala ani pomysłami, ani wykonaniem, a najnowsze solowe dokonania obu z nich są znacznie bardziej wartościowe. Cofając się kilka lat wstecz, The Wizard nie dobijał do swoich szczytowych osiągnięć ani na What a Time to Be Alive, ani na Super Slimey. Nie porywały też zwroty zaangażowanych w te projekty Drake’a i Young Thuga, którzy przecież potrafią znacznie więcej, czego dowodem ich indywidualne dokonania z tamtego okresu. Fajnie, że się chłopaki dobrze bawią i spędzają miło czas, ale czy kogokolwiek to jeszcze obchodzi?

To oczywiście temat na szerszą dyskusję - czy formuła trapu, jaki znamy od lat, niemalże kompletnie się wyczerpała i musimy czekać na nadejście Mesjasza w postaci kolejnego Playboia Cartiego, który zrewolucjonizuje scenę? Ciężko odpowiedzieć inaczej niż twierdząco.

Wyjątkiem od reguły są, o dziwo, płyty, w które zaangażowali się muzycy Migos, swoją drogą tria, które bardzo szybko rozmieniło się na drobne. Najciekawsze ze wszystkich projektów to Without Warning, czyli wspólny album 21 Savage’a i Offseta, z bitami od niezawodnego Metro Boomina oraz solidny Huncho Jack, Jack Huncho, czyli collabo Travisa Scotta z Quavo. Obie płyty nie są zrobione na odpie*dol - chociaż drugiemu z nich można zarzucić lekką zachowawczość - i prezentują znacznie wyższy poziom od wspomnianych wcześniej przeciętniaków. Można? Można.

Mało kto poza samymi raperami potrzebuje tych albumów, większość z nich mogłaby nigdy nie powstać i nikt by na tym nie ucierpiał - no może poza budżetami zaangażowanych w ich realizację osób. Nadprodukcja średnich, zupełnie niewyróżniających się numerów, pochwała dla pędzącego kapitalizmu i zachłanna chęć zysku, która wymknęła się spod kontroli, to jedyne sensowne wytłumaczenia tego trendu. My wracamy do najciekawszych solówek Thuggera czy Hendrixxa i dalej życzymy sobie nadejścia trapowego Watch the Throne. Kiedyś będzie nam to dane, wierzymy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.