Czy jednak rozpoczniemy wielką kłótnię tym artykułem? Liczymy, że jednak nie.
Postępująca polaryzacja społeczna, wojna polsko-polska, codzienne lawiny hejtu w social mediach – to od lat towarzyszące nam niemal codziennie zjawiska. Spróbujmy wyciągnąć rękę w geście pojednania w kwestii szóstki artystek i artystów, którzy, według naszych obserwacji, nie mają w zasadzie hejterów.
Czy to profesjonalne zestawienie poparte latami ankiet i badań terenowych? Nie, czysto subiektywne odczucia. Sekcja komentarzy na newonce.net zapewne niedługo powie nam, czy się mylimy w kwestii nazw i nazwisk, które, wedle naszych obserwacji, są lubiane i szanowane niemal uniwersalnie.
Beastie Boys
Jakby nie patrzeć, ta grupa to jedna wielka anomalia. Nagrywali narwanego rocka, pełnokrwisty rap, a nawet jazz i nikomu to nie przeszkadzało. Jako niemal jedyni biali raperzy byli szanowani w środowisku zdominowanym przez czarnych. Większość albumów, które wyszły spod rąk MCA, Ad-Rocka i Mike’a D to klasyki. Beastie Boys do wszystkiego podchodzili na luzie, ale nigdy nie musieli się uciekać do pajacowania. To zespół, który łączy i który miał nieposzlakowaną opinię przez trzy dekady istnienia.
The Roots
Kolejny przykład kolektywu, który postanowił podejść do rapu inaczej. W ten sposób wyróżnił się na tle sceny oraz zapisał się złotymi zgłoskami w annałach całego gatunku. Rootsi są definicją organicznego hip-hopu za sprawą żywych instrumentów. Autorzy grubo ponad pół tuzina ikonicznych płyt oraz niezawodna machina podczas występów na żywo. W składzie jeden z najbardziej niedocenionych kandydatów na GOAT-a za mikrofonem oraz wirtuoz perkusji, który pokazał, jak sekcja rytmiczna może usprawnić hip-hop. Są także jedynym dobrym powodem, by oglądać program Jimmy’ego Fallona. Przesłanek, by lubić The Roots jest naprawdę bez liku. Jeśli ktoś uważa inaczej, to niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.
Kate Bush
Oddalamy się do rapowego paradygmatu. Ale czy do końca? Jednym z największych publicznie zadeklarowanych fanów twórczości Brytyjki jest Big Boi z OutKast. Od kilku lat zapowiada premierę wspólnego singla z artystką, która niemal w pojedynkę zainspirowała większość artystycznego popu ostatnich 30 lat. Nigdy nie dała się namówić na kompromisy i robiła wszystko po swojemu – z najlepszymi efektami. Hounds of Love, The Dreaming, The Kick Inside czy nawet nowsze Aerial – to powszechnie uwielbiane płyty, które umocniły status Bush jako innowatorki i postaci, która tworzy pop inny od czegokolwiek, co było wcześniej. A dzięki Stranger Things nagrała jeden z największych przebojów minionego roku. W sensie – nagrała, ale blisko cztery dekady temu.
LCD Soundsystem
Trzy świetne – w tym co najmniej jeden wybitny – albumy i koncerty, które porywały tysiące widzów. LCD Soundsystem pogodzili fanów elektroniki, osoby tęskniące za prymatem rocka oraz erudytów, mających w domu wszystkie krautrockowe materiały, które wyszły na winylach. Ekipa Jamesa Murphy’ego swoje bujające brzmienie stworzyła z cytatów zaczerpniętych z kilku dobrych dekad historii muzyki rozrywkowej. LCD przez lata byli ulubionym zespołem wszystkich fajnych dzieciaków, a ich urok infekował niemal bez wyjątku. Czy powrót po zaledwie pięciu latach od pożegnania, które miało być ostateczne, zmienił coś w tej relacji? Być może odrobinę skruszył pomnik, który niespodziewanie wybudował sobie ten zespół. Ponowny odsłuch materiału z którejkolwiek z trzech pierwszych płyt zwykle jednak uświadamia, że nie ma się o co złościć.
Sade
OK, hajp wokół Sade i jej zespołu może nie jest teraz największy – od ostatniej płyty dowodzonej przez magnetyzującą Sade Adu grupy minęło 13 lat. Ale pierwsza dekada działalności przyniosła mnóstwo ponadczasowych utworów, których, mimo wyraźniej aury lat 80. i 90., czas się po prostu nie ima. Sade ma bazę wśród miłośników lekkich, zahaczających czasem nawet o smooth jazz, brzmień; regularnie pojawia się w radioodbiornikach statystycznych zjadaczy chleba oraz wkrada się w łaski melomanów i erudytów ceniących sobie muzykalność i atmosferyczność tych nagrań. Czy doczekamy się kiedykolwiek następcy Soldier of Love? Wszystko wskazuje na to, że nie tylko my go wypatrujemy.
Kendrick Lamar
Dobra, może będzie kontrowersyjnie. Ale czy panowanie K Dota na rapowej scenie nie zostało już dobrych kilka lat temu zatwierdzone przez aklamację? My nie słyszeliśmy żadnych głosów jego przeciwników. Kendrick stał się w oczywisty sposób pupilkiem prasy muzycznej (trzy z czterech jego ostatnich studyjnych płyt to także trzy albumy roku według Pitchfork). Jest jednym z najbardziej pożądanych headlinerów przez największe festiwale muzyczne na całym świecie, wykręca niebotyczne liczby na platformach streamingowych i na koncie ma Pulitzera. Jeśli to nie składa się na tzw. universal acclaim, to w sumie nie wiemy co.
Komentarze 0