A dlaczego nie? Lata temu interpretacja Rozmowy Łony była jednym z tematów na egzaminie maturalnym. Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby rapowe teksty znalazły się w programie nauczania.
Swojego przedstawiciela miała w nim scena rockowa, ale 1 września 2021 roku wiersze Marcina Świetlickiego, poety i wokalisty Świetlików, zniknęły z listy lektur podstawowych dla liceów i techników. Raperów nie było, nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie, bo i trudno nam uwierzyć, żeby minister Przemysław Czarnek pozytywnie zaopiniował kogokolwiek poza Tauem. A czemu powinni być?
Czym właściwie jest kanon?
Lektury szkolne istnieją po to, by każdy uczeń miał wiedzę na temat kanonu literatury – to w największym skrócie. Ale zatrzymajmy się na tym kanonie, bo to wyjątkowo pojemne pojęcie. Teoretycznie znajdujące się w nim dzieła mają jak najlepiej reprezentować konkretną epokę bądź przedział czasowy, w którym się ukazały. Powinny też zawierać w sobie wszystkie cechy charakterystyczne dla prądów danej epoki, dlatego trudno wyobrazić sobie romantyzm bez Słowackiego, pozytywizm bez Żeromskiego, a literaturę wojenną bez Tadeusza Borowskiego. Muszą też legitymować się najwyższą jakością literacką, obojętnie czy mówimy o prozie, czy poezji.
Nie zamierzamy dyskutować z listą lektur podstawowych, bo i zwyczajnie nie widzimy tam rapu. Istnieje za to zestawienie lektur uzupełniających dla liceów i techników w zakresie rozszerzonym – w każdej klasie obowiązkowo po dwie książki w całości lub we fragmentach. Kto się na niej znajduje? Na przykład Umberto Eco, Bohumil Hrabal, Wiesław Myśliwski oraz, oczywiście, Jan Paweł II i Stefan Wyszyński. I – co będzie interesowało nas szczególnie – wybrane wiersze poetów polskich i zagranicznych. To, jakie wiersze i jacy poeci, będzie zależało już od nauczyciela.
Czas wpuścić trochę świeżego powietrza
Wydaje się, że to dobre miejsce dla krajowego rapu, z kilku powodów. Przeglądając listy lektur po oczach bije skandaliczna wręcz nieobecność autorów stricte współczesnych, opisujących świat takim, jaki jest tu i teraz. Jeśli na liście lektur pomocniczych jedynymi żyjącymi autorami są 83-letnia Krystyna Lubieniecka-Baraniak, 90-letni Wiesław Myśliwski oraz wypadający przy nich jak junior 60-letni Paweł Zuchniewicz (ale z książką o prymasie Wyszyńskim), to mamy poważny problem. Trudno zrozumieć, dlaczego twórcy listy lektur traktują najbliższą przecież uczniom współczesność po macoszemu, zupełnie jakby wyznacznikiem jakości literatury było bronienie się jej dopiero po czasie. Swoją drogą w podobną pułapkę wpadają historycy, przez co wielu uczniów lepiej orientuje się w dynastii Piastów niż tym, o co chodziło w obradach Okrągłego Stołu. Nie chodzi o to, żeby ładować na nią w pierwszej kolejności polski rap, ale już na przykład tacy Dorota Masłowska czy Pablopavo zwyczajnie powinni się tam znaleźć.
Casus Masłowskiej jest ciekawy, bo nikt z polskich pisarek i pisarzy nie zdekonstruował po 1989 roku języka w równym stopniu jak ona; jej charakterystyczny styl bywał powielany przez innych twórców, zachwycali się nim czytelnicy, a literaturoznawcy ukuli nawet termin mówić Masłem. Jest mocny, często wulgarny i bezkompromisowy, ale i adekwatny do czasów, w których powstawał – okresu dzikiego kapitalizmu, gdy chuligani zamienili dresy na garnitury i rzucili się w wir zakładania firm, łapiąc okazje na zarobek, jakich w transformacyjnej Polsce było wiele. Ten brudny język coraz mocniej przedostawał się do dyskursu publicznego, a sytuacje, w których chyba najpopularniejszy obecnie dziennikarz w Polsce emocjonalnie wrzeszczy na YouTube wypierdalać! nie dziwią absolutnie nikogo – za to kilkanaście lat temu to byłoby nie do pomyślenia. Tymczasem Masłowskiej z różnych powodów na liście lektur nie ma. Warto, żeby jej twórcy (listy, nie Masłowskiej) przyjrzeli się też ewolucji języka na przestrzeni lat, znajdując miejsce dla każdego z jej etapów. Co prawda, idąc tym tropem i będąc uczciwym w stosunku do historii, trzeba byłoby znaleźć też miejsce dla tytułów ery komunistycznej propagandy – wydaje się, że prędzej Ministerstwo Edukacji przekonałoby się nawet do Taco Hemingwaya.
Kto z polskiego rapu do szkół?
Mało kto tak czuje współczesny język, jak raperzy. Są przy tym osobami działającymi tu i teraz, więc szansa, że przeciętny uczeń szybciej zainteresuje się poezją dzięki nim niż dzięki twórcom sprzed dwustu lat jest spora. Kto mógłby się na takiej liście lektur pomocniczych znaleźć?
Na pewno wspomniany już Łona. Poza erudycją i oczywistą jakością językową, szczecinianin ma też dwa niezaprzeczalne w oczach nauczycieli atuty. Po pierwsze – jego teksty są eleganckie, może trochę niedzisiejsze, z obfitym słownikiem (Łona pewnie powiedziałby: wokabulariuszem). Po drugie – w wielu z nich nie ma przekleństw. Jeszcze raz – wczujcie się w panią od polskiego. Pomimo niezaprzeczalnych umiejętności pisarskich takiego Sokoła dużo trudniej byłoby mu się przebić do uszu pedagogów niż Łonie. Skoro szukamy rapu stricte współczesnego, sięgnijmy chociażby po Śpiewnik domowy z roku 2020. A w nim Echo, niesamowita opowieść o zapomnianym bigbeatowym szczecińskim zespole Następcy Tronów, czy, jeśli już mówimy o współczesności, ale z odniesieniami do klasyki, Nikifor szczeciński, choć tu wlatują bodaj dwa bluzgi. Trudno – w Starym człowieku i morzu też trafiła się pojedyncza kurwa i nikomu to nie przeszkadzało.
A może Bisz? Zdarzało się, że jego emocjonalny, introwertyczny rap był przyrównywany do tradycji młodopolskich. Nie bez podstawy. Włączamy zeszłorocznego Bladego Króla i słuchamy numeru tytułowego, gdzie Nike z Samotraki odwołuje się do Herbertowskiej Nike, która się waha, a cały tekst jest czytelnym portretem ludzkiej rozpaczy. A potem Jokera – emo-pocztówkę z rozedrganych czasów współczesnych. Wielu nie trawi Bisza za skłonności do patosu, natomiast nie sposób odmówić mu sprawności językowej. A poprzez szereg nawiązań można płynnie przejść od rapu do innych dzieł literackich. Mały Książę to najbardziej jaskrawy przykład, natomiast sam tytuł albumu Blady Król jest follow-upem do Davida Fostera Wallace'a, jednego z najważniejszych amerykańskich twórców przełomu wieków.
Jest jeszcze nieśmiertelny donGuralesko – tu już można przebierać po całości, choć oczywiście głównie spośród tego, co wypuścił w poprzedniej dekadzie. Dobrą pozycją jest Tratwa Meduzy z Domu otwartych drzwi, gdzie Gural pod przykryciem z wielopiętrowych metafor opowiada o symbolu naszych czasów, tragedii uchodźców, uciekających do Europy w poszukiwaniu lepszego życia. U poznaniaka można nawet znaleźć paliwo dla co bardziej konserwatywnych nauczycieli; przecież Apartament (z płyty Magnum Ignotum preludium) bezpośrednio nawiązuje do Jana Pawła II; sam utwór pojawił się zresztą na ścieżce dźwiękowej papieskiego dokumentu pod tym samym tytułem. El Lewako o Janie Pawle II? To tylko dowodzi uniwersalności tekstów Gurala.
Oczywiście nieobecność krajowego rapu w programie nauczania nie jest dowodem na to, że w Ministerstwie Oświaty niekompetencja wyłazi z każdego kąta. Bardziej chodzi tu o unowocześnienie kanonu i sprawienie, by był dla uczniów zwyczajnie bardziej przystępny. Gra toczy się nie tylko o to, by młodzież odpękała kilkadziesiąt lektur i nara, ale żeby na poważnie zainteresować ich czytelnictwem. Które od lat stoi w Polsce na szokująco niskim poziomie. Coś nam się wydaje, że bezrefleksyjne tłuczenie romantyków i młodopolan z całkowitym pominięciem współczesności nie zmieni niczego na lepsze.