Daj mi piłkę, a sprawię, że się uśmiechniesz. Raphinha, chłopak wychowany w domu odrzuconych

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Raphinha
Fot. Peter Powell - Pool/Getty Images

Thiago Silva nie widział takiego wejścia do brazylijskiej kadry od ponad dziesięciu lat. Deco zdradza, że już teraz Liverpool ma go na celowniku i myśli nad konkretnymi ruchami. Raphinha nigdy nie dostał szansy, aby zagrać profesjonalnie w piłkę w Brazylii. Ciągle był za mały albo zbyt słaby, a teraz wyważa drzwi do wielkiego futbolu. Marcelo Bielsa zakochał się w nim szybciej niż inni, ale jeszcze nie jest za późno, aby pójść w jego ślady. Poznajcie 24-letniego skrzydłowego Leeds United i nową gwiazdę reprezentacji Canarinhos.

Aby wiedzieć, przez co przebijał się Raphael Dias Belloli, musicie poznać brazylijski zwrot várzea. „Stary, trudno mi to nawet wytłumaczyć. Ludzie w Brazylii wiedzą, o co chodzi, ale trzeba tam zagrać, aby zrozumieć, czym to jest naprawdę” – mówił Raphinha w rozmowie z The Players' Tribune. To rozgrywki odrzuconych. Dom dla tych, którzy nie przebili się w poważnych klubach i nie dostali choćby najniższego stypendium w akademii, aby wspomóc rodzinę. Ale zabawa zaczyna się przy całej otoczce, bo rozgrywki várzea to Dziki Zachód. Zawody toczone w gliniance – dosłownie.

Nieugruntowane boiska, błoto, kurz, piasek, uliczne warunki, prowizoryczne bramki, zero formalności, wszystko na mrugnięcie okiem i wartość słowa, chociaż to cała sieć rozgrywek. Jedni grają bez koszulek, drudzy spocą się nieco bardziej, ale jakoś trzeba odróżniać zespoły. Gwizdek sędziego na krzyk, bo istnieje tylko w umysłach zawodników. Uliczne reguły, wściekłość odrzuconych, chęć wyrzucenia z siebie gniewu, ale i ludzie piłki oglądający od czasu do czasu takie popisy. Żyją tym całe barrios, osiedla, dzielnice, klany, várzea jest na ustach wszystkich, dla których niepisane prawo ma większą wartość, niż to spisane przez krawaciarzy.

Zdarzało się, że zamknięci w jakiejś szatni – czyli umownie nazwanym tak pomieszczeniu – wysłuchiwali gróźb śmierci. Ktoś nieznajomy dobijał się tam, wykrzykiwał wściekle: spróbujcie tylko wygrać, a nie wyjedziecie stąd żywi. Czasem linie boiska wyznaczał tłum stojący dookoła, a okazjonalnie dało się dostrzec kogoś z bronią włożoną w spodnie. Oddajesz strzał na bramkę, a w tym samym czasie ostrzegawczy strzał leci w powietrze. Wybuch sprawia, że nogi się uginają. Grać dalej, uciekać, strzelać na bramkę czy nie, w várzea można było zobaczyć wszystko.

„Zawsze powtarzam: jeśli możesz grać z powodzeniem w várzea, możesz grać wszędzie. Wielki europejski finał? To przy tym nic. Stadion z 90 tysiącami kibiców? Nie przebije tego. Takiej presji, nacisku, strachu nie czujesz nigdzie indziej. Jestem dumny z tej przeszłości, sprawiła, że stałem się twardy. Teraz kiedy gram, chcę zostać wygwizdany. Chcę presji i strachu, stary, to mnie napędza. Przeżyłem takie szalone historie, że czemu miałbym się bać gwizdów na profesjonalnym stadionie. Grałem na takich, z których chcieli mnie wywozić” – opowiadał skrzydłowy Leeds i świeżo upieczony reprezentant Brazylii.

NAJLEPSZE WEJŚCIE OD DEKADY

W październiku Neymar, jeden z pięciu Brazylijczyków mających swoje miejsce sławy na Maracanie, zszokował świat słowami, że przyszłoroczny mundial w Katarze będzie jego ostatnim, bo nie znosi już mentalnie ciężarów gry na takim poziomie. Rozpoczął enigmę, a i tak nie był najczęściej omawianym tematem w Kraju Kawy. Na wyobraźnię zaczął działać Raphinha z prowadzeniem piłki z futsalu, bezczelnym, ulicznym dryblingiem i nonszalancją godną największych gwiazd futbolu. Do kadry Canarinhos wszedł z drzwiami i futrynę.

„Antony i Raphinha mają umiejętności, jakich nie widziałem u nowicjuszy przez ponad dziesięć lat gry w brazylijskiej reprezentacji. Kiedy patrzysz na ich popisy oraz indywidualny poziom, to robi wrażenie. Mogą zajść bardzo daleko, mają czysty talent” – zachwalał ich doświadczony 37-letni Thiago Silva, który podczas październikowego zgrupowania świętował 100. występ w kadrze.

Furorę zrobili obaj, lecz to zawodnik Leeds United został największym wygranym październikowego trójmeczu Brazylijczyków (3:1 z Wenezuelą, 0:0 z Kolumbią, 4:1 z Urugwajem). Miał być tym, kim dla kadry nie stali się Malcom ani David Neres, czyli ciekawymi alternatywami dla powszechnie podziwianych nazwisk jak Lucas Paqueta, Gabriel Jesus czy Neymar. Tymczasem trudno sobie wyobrazić, że Tite w kolejnym spotkaniu nie wystawi od początku Raphinhii. Zadebiutował jako zmiennik dwoma asystami i odwrócił losy rywalizacji z Wenezuelą, później również jako rezerwowy wkręcał w ziemię Johana Mojicę do tego stopnia, że ten błagalnie patrzył w kierunku ławki, prosząc o zmianę, w końcu zagrał od początku i do spółki z Neymarem zagwarantowali sambę na tle Diego Godina i spółki. Raphinha zdobył dwie bramki, a TNT Sport Brasil napisało: „Jakbyśmy znów oglądali Rivaldo i Ronaldo. Ten duet z Neymarem to czysta zabawa”.

ZA MAŁY I NIE MA MOCY

Brazylia zaczyna go kochać, chociaż nigdy nie zagrał w ojczyźnie na profesjonalnym poziomie. Jeździł po testach, spędzał po tygodniu w Internacionalu czy Grêmio, ale zawsze kończyło się tak samo: dziękujemy panu. Najeździł się po sporej części kraju, ale argumenty zawsze były identyczne: za mały, za słaby, nie ma mocy, brakuje mu intensywności i siły. „Zawsze to samo, stary, zawsze to samo. Nie naliczę, ile razy scenariusz się powtarzał” – wspomina 24-latek.

To było zaledwie sześć lat temu i myślał, czy tego nie rzucić. Załapał się w Avai, ale musiał trenować z drużyną do lat 20. To było we Florianopolis, sześć godzin jazdy od rodzinnego Porto Alegre. Jeździł po kraju za kontraktem, ale gdy tam doznał kontuzji, kazali mu trenować samodzielnie. Zapomnieli o Raphinhii i nie widzieli w nim wielkiej nadziei. Przynajmniej on tego nie czuł. Tylko w rodzinnych stronach, na błocie, nie wysłuchiwał, że czegoś mu brakuje, że nie wygląda, jakby naprawdę chciał grać w piłkę. Raz zadzwonił do rodziców z komunikatem, że to koniec. Ale szybko sprowadzili go na ziemię: poświęciłeś futbolowi wszystko, nie masz żadnej szkoły, więc scenariusz będzie dla ciebie jasny – pójście do normalnej pracy. Zaczął analizować, czy najlepiej odnajdzie się w supermarkecie, jako fryzjer, kelner albo recepcjonista. I zacisnął zęby jeszcze raz, by wrócić do zdrowia. Uciekł z objęć narkotykowego półświatka, wielu jego znajomych z faveli straciło życie albo siedziało we więzieniu, Raphinha postanowił dalej walczyć o marzenia.

Wszystko nabrało rozpędu, gdy pojawiła się szansa wyjazdu do Europy. Skauci Vitórii Guimarães dostrzegli w nim możliwości. Zapłacili kilkaset tysięcy euro i zaprosili go do treningów z drugim zespołem. W Portugalii pozwolili mu grać we własną grę. W ciągu dwóch lat Sporting zapłacił za niego 6,5 mln euro, a Bruno Fernandes wziął go pod swoje skrzydła w Lizbonie jak młodszego brata. „Zanim jeszcze mnie kupili, on już pisał do mnie wiadomości, że uwielbia jak gram i nie może się doczekać wspólnej zabawy. Przyjechałem do Lizbony bardzo nieśmiały i od razu pomógł mi się odnaleźć. Jest niezwykle mądry. W Portugalii się mną zaopiekował. Kiedy dostałem ofertę z Rennes, on mi doradzał, aby ją wybrać. Kiedy wsiadałem do samolotu do Leeds, znów SMS od Bruno: twój styl będzie pasował do tej ligi. Znowu miał rację. Planował karierę za mnie” – tłumaczył Brazylijczyk z Porto Alegre.

W DOMU RONALDINHO

Marcelo Bielsa zakochał się w nim, zanim zdążyli to zrobić inni. Bawił się piłką na pierwszym treningu w Leeds, gdy Argentyńczyk szturchnął go w plecy. Miał wiele obaw, bo nasłuchał się o jego szaleństwie, lecz Bielsa okazał się dla niego najskromniejszym trenerem, jakiego poznał. „Poświęcił mi tyle czasu. Ciągle zatrzymywał treningi, zabierał mnie na bok, tłumaczył gdzie powinienem się ruszać i jakie decyzje podejmować. Wiele mu zawdzięczam w rozwoju” – opowiada skrzydłowy, co ciekawie koresponduje ze słowami Mateusza Bogusza w „Foot Trucku”. Jednym Bielsa poświęcał zdecydowanie więcej uwagi, innych zabierał tylko na konkretne pogadanki.

Czymś, co łączy Bielsę oraz Raphinhę jest wieczna chęć zwycięstwa i brak strachu przed rywalem. Nawet gdyby grali z mistrzami świata, w ich słowniku nie ma miejsca na „nie da się” albo „będzie trudno”. „Najbardziej uwielbiam w nim to, że nigdy nie zmieniamy tego, kim jesteśmy i jak gramy w piłkę. Bez względu na przeciwnika, poziom, stadion, zawsze dążymy do grania po swojemu i o zwycięstwo” – opowiadał Raphinha.

Jego menedżer Deco nawet już nie czaruje: Raphinha jest na celowniku największym, takich jak Liverpool. Wymienia drużynę Jurgena Kloppa z nazwy, bo już latem romansowali. Ostatecznie Brazylijczyk został w Leeds, ale to kwestia czasu, kiedy wystrzeli do największych klubów świata. Trudno będzie utrzymać go na Elland Road w takiej dyspozycji: kiedy staje się gwiazdą kadry Brazylii (2 gole i 2 asysty w 3 meczach), kiedy błyszczy w Premier League (3 gole w 7 meczach), kiedy Marcelo Bielsa wyciąga z niego to, co najlepsze. Selekcjoner Tite osobiście zadzwonił do Argentyńczyka, aby podziękować mu za taki rozwój Raphinhii, Bruno Fernandes ciągle szepcze w korytarzach Old Trafford, że to zawodnik na światowe granie, Neymar uściska go jak najlepszego przyjaciela, bo widzi, że obaj reprezentują kościół Joga Bonita, a Liverpool widzi w nim jedno z potencjalnych letnich wzmocnień.

Zapisujcie się do fanklubu Raphinii, zanim jeszcze nie jest za późno, bo to uliczna piłka w profesjonalnym wydaniu. Wyznawca siatek, sombrero i wkręcania rywali w ziemię. Przed meczem ma swoje hasło: zróbmy przedstawienie, niech kibice się cieszą. Wziął to od Ronaldinho, u którego pojawił się na urodzinach, mając zaledwie 7 lat. Tata Raphinhii był muzykiem i kochał sambę, więc połączyły go drogi z gwiazdorem Canarinhos. „Byłem sparaliżowany, gdy go zobaczyłem. On grał, jakby dał każdemu obietnicę: daj mi piłkę, a sprawię, że się uśmiechniesz. Chciałem być taki sam” – wspomina. Uśmiech, taki wynikający z pięknej, nieodpowiedzialnej i beztroskiej gry, coraz częściej zanika w futbolu na samym szczycie. Na szczęście są tacy jak Raphinha, obrońcy religii joga bonita.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.