Daj mu zadanie i patrz, jak pięknie je wykona. Napastnik światowej klasy, co do Joty

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
diogo jota.jpg
fot. Marc Atkins/Getty Images

Jeśli Liverpool utrzyma ofensywny kurs, jaki obrał w tym sezonie, realna jest bariera stu bramek zdobytych na koniec sezonu Premier League. The Reds atakują z ziemi i powietrza, ze stojącej piłki i z płynnych akcji, miażdżąc rywali we wszystkich klasyfikacjach – czy to goli strzelanych po rzutach rożnych, czy po zabójczej wymianie podań. Niesamowite liczby, które wykręca drużyna Juergena Kloppa nie byłyby możliwe bez człowieka, który bezczelnie rozbił etatowe trio z przodu. Diogo Jota miał być uzupełnieniem składu, wartościowym zmiennikiem, a okazał się strzałem w dziesiątkę i kluczowym graczem. Portugalczyk właśnie wprowadził LFC do finału Pucharu Ligi i zupełnie nie przejmuje się odpowiedzialnością, jaka spadła na jego barki po tym jak Sadio Mane i Mohamed Salah wyjechali na Puchar Narodów Afryki.

Kiedy we wrześniu 2020 roku Jota podpisał kontrakt z Liverpoolem, można było pomyśleć, że Klopp wykonuje świetny ruch, wyciągając bardzo zdolnego piłkarza z Wolverhampton. Pytanie pojawiało się przy cenie, bo choć wszyscy przywykli do absurdalnych kwot w Anglii, to jednak 45 milionów funtów brzmiało jak o wiele za dużo. Tym bardziej że mówiliśmy o zawodniku, który na Molineux nie był największą gwiazdą, ten status przypisano, całkiem słusznie zresztą, Raulowi Jimenezowi.

Z perspektywy tych kilkunastu miesięcy należałoby postawić zasadne pytanie: czy klasę Joty łatwiej dostrzec po tym, z jakim impetem wszedł do Liverpoolu, czy może po tym, jak dużo słabsza stała się ofensywa Wilków? I ile stracił na braku współpracy z nim wspomniany Raul?

GOLE, KTÓRE DAŁY AWANS

Obie tezy są w pełni uprawnione. A gigantyczna kwota dziś nie wydaje się już tak wielka, na pewno nie stanowi ciężaru dla samego Diogo. Bo o ile pierwszy sezon na Anfield był zwiastunem poważnych rzeczy – napastnik trafiał średnio co 124 minuty, prezentując największą regularność w Liverpoolu – to śmiało możemy powiedzieć już w styczniu, że druga kampania jest jeszcze lepsza.

W Wolverhampton zostawił kibiców z wieloma dobrymi wspomnieniami. Oprócz tego bowiem, że pieniądze z jego transferu poważnie zasiliły klubową kasę, to po drodze przeżyli razem kilka fajnych przygód. Zaczynając od tego, że Wolves bardzo trudno byłoby wrócić do elity, gdyby nie gole Portugalczyka. To właśnie Jota, nie Raul, był najlepszym snajperem w rozgrywkach, po których drużyna awansowała do Premier League. Na Molineux nigdy zresztą nie zaszedł poniżej dwucyfrówki w jednym sezonie, zdobywając kolejno 18, 10 i 16 bramek.

Daj mu zadanie i patrz jak pięknie je wykona. Nic dziwnego, że dziś Juergen Klopp mówi o nim: „Napastnik światowej klasy”. To żadna „pompka” ze strony menedżera, zwykłe stwierdzenie faktu. Szybko przystosował się do warunków panujących w elicie. Nie przeszkadzali mu rośli i silni obrońcy, ponieważ od większości z nich jest szybszy. Nie przestraszył się wyzwania w postaci europejskich pucharów, kiedy niespodziewanie awansował do nich w Wolverhampton, strzelając hat tricka przeciwko Besiktasowi, ani magii Anfield, już po przenosinach do Liverpoolu, gdy przechodził do historii klubu, gdy trafiał w czterech pierwszych meczach przed własnymi trybunami.

GŁÓWKA PRACUJE

Pojął istotę gry Liverpoolu tak szybko, że zaskoczył samego Kloppa i Niemiec coraz częściej to właśnie jego, nie swojego ulubieńca Roberto Firmino, widział w wyjściowym składzie. Pacos Ferreira, a także średnio udane przygody w Atletico czy na wypożyczeniu w Porto, stały się odległym wspomnieniem. Trudno znaleźć w Premier League piłkarza, który w ciągu ostatnich czterech lat zrobiłby tak olbrzymie postępy jak Jota.

Bardzo dobra gra sprawiła, że nie dał wyjścia menedżerowi – ten po prostu musiał mu zaufać. Obecny sezon jest żywym dowodem takiej tezy. Diogo opuścił zaledwie jedno spotkanie, zdobył już 10 bramek w lidze i 14 we wszystkich rozgrywkach. Nie ma dla niego znaczenia, czy występuje w Premier League, Lidze Mistrzów czy Pucharze Ligi lub Anglii. Czy występuje od pierwszego gwizdka, czy też wchodzi z ławki. W ćwierćfinale League Cup okazał się dżokerem Kloppa, najpierw trafił do siatki, dzięki czemu mecz z Leicester City skończył się remisem 3:3, a następnie zdobył bramkę w serii rzutów karnych.

W Liverpoolu bardzo mocno poprawił grę w powietrzu. Mimo 178 centymetrów wzrostu, zaczął wreszcie zdobywać bramki głową. W Wolves nie strzelił w ten sposób na poziomie Premier League ani jednego gola, od kiedy występuje na Anfield – już 6. Wynika to zazwyczaj z znakomitej umiejętności ustawiania się w szesnastce rywali, ale też – nie można o tym zapominać – z najwyższej jakości dośrodkowań Andy’ego Robertsona i Trenta Alexandra–Arnolda. W szeregach Wilków to Raul był królem wyższych pięter i przeważnie on korzystał z dośrodkowań. Tutaj Jota ma większe pole manewru.

POTWÓR PRESSINGU

Dla The Reds Diogo stał się talizmanem. Matematyka jest prosta – jeśli Portugalczyk trafia w lidze, drużyna Kloppa nie przegrywa. Bilans spotkań z jego golem w stosunku do zwycięstw jest świetny – zdobywał bramki w 22 potyczkach, 19 z nich kończyło się trzema punktami.

Niemiecki menedżer uwielbia Jotę nie tylko za skuteczność, ale też olbrzymią chęć do pracy i optymizm dotyczący scenariusza na końcówkę obecnego sezonu. – Gdziekolwiek trener mnie ustawi, spróbuję się do tego przystosować – mówił niedawno napastnik. – Moim celem zawsze są gole, bo one dają drużynie punkty. Nie ma znaczenia, że ludzie czasem mówią: „on nie jest prawdziwą dziewiątką”. Wierzę też, że pościg za City jeszcze się nie zakończył i rywalizacja o tytuł również – dodał.

Pep Lijnders, asystent Kloppa, stwierdził niedawno, że Jota to „potwór pressingu” – uwypuklając jeden z najistotniejszych elementów gry Portugalczyka. Sam Klopp chwali go za to, że bardzo szybko i chętnie się uczy. I że potrafi wypełnić każdą z trzech pozycji w ofensywie. Pod nieobecność Salaha i Mane doskonale uzupełnił dwie jednocześnie. Świat kibiców Liverpoolu trzyma się w tych trudnych tygodniach na barkach Diogo Joty i niech nikogo nie zwiodą pozory – mimo że nie wygląda na kulturystę, powinien sobie z tym zadaniem poradzić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.
Komentarze 0