Na pewno to bardziej pomaga niż szkodzi mojej karierze – mówi nam Damian Kocur, autor filmu Pod wulkanem, który w przyszłym roku ma szanse zgarnąć Oscara.
Jakiś czas temu odwiedziłeś Sao Paulo. Co twoje reżyserskie oko tam dostrzegło?
Ostatnio mam wrażenie, że każde miasto jest ciekawsze od Warszawy. Gdziekolwiek bym nie pojechał, to jest tam różnorodniej i bardziej interesująco – mam na myśli Sao Paulo, ale i na przykład Kair. Te miejsca są ciekawsze od Europy, która swoją drogą umiera.
Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że relacje między ludźmi umierają. Coraz częściej odgradzamy się od świata. We wspomnianej Brazylii zobaczyłem... Okej, są tam dużo większe różnice społeczne i podziały ekonomiczne, ale chodząc po mieście, widziałem, że ludzie mają ze sobą zupełnie inny kontakt – jest przyjaźniej, nie ma tyle pretensji ile w Polsce, nawet w przypadkowych relacjach na ulicy. Żyjemy w świecie, w którym martwimy się tylko o komfort naszego życia i poza tym niewiele się dzieje, dlatego ludzie wymyślają sobie dziwne sposoby na spędzanie czasu.
Chcesz mi powiedzieć, że zachłysnęliśmy się kapitalizmem?
Ludzie z pokolenia lat siedemdziesiątych na pewno... Trudno mi o tym mówić, bo mam wrażenie, że funkcjonuję na trochę innych zasadach. Jestem reżyserem, uprawiam wolny zawód. Mam nieregulowane godziny pracy, więc – siłą rzeczy – moje życie jest nieprzeciętne w sensie ekonomicznym i zawodowym. Ludzie w Polsce pracują bardzo dużo, jesteśmy przepracowanym krajem. Dobrze się składa, bo jakiś czas temu byłem na wsi pod Wrocławiem, do której w 1945 roku przeniosła się moja rodzina z Kresów. Moja ciocia, 97-letnia kobieta, opowiadała mi o tym, że mieszkali wtedy jeszcze przez rok z Niemcami i to, co ją uderzyło to fakt, że Niemcy pracowali tylko do określonej godziny, a później mieli czas wolny – dziewczyny na przykład wsiadały na rowery i jechały do innego miasta do kina, cokolwiek. A Polacy? Zapierdalali do zmierzchu. Ta historia pokazuje, że krótszy czas pracy wcale nie przekładał się negatywnie na wyniki ekonomiczne, a wręcz przeciwnie. Odpowiadając na twoje pytanie - to nie wina kapitalizmu, a jakaś spuścizna pańszczyźniana i zasuwania od rana do wieczora.
Innymi słowy – niewolnictwa.
Nie da się ukryć, że pańszczyzna była formą niewolnictwa, ale to już trzeba przeczytać Chamstwo Kacpra Pobłockiego.
Wróćmy jeszcze na chwilę na ulice Brazylii. Dlaczego tam ludzie zamykają się w swoich bańkach na mniejszą skalę, niż dzieje się to w Europie?
Polska jest jednym z najbardziej scyfryzowanych krajów w Europie, ale w złym znaczeniu tego słowa. Korzystamy zdecydowanie nadmiarowo z internetu, przenosimy do niego całe swoje życie. Cierpią na tym realne relacje. Poruszyłem ten temat z jednym z Brazylijczyków. Powiedział, że kiedy odwiedzają go znajomi z Europy, to za każdym razem są zdziwieni, patrząc, jak wyglądają ludzkie relacje w Ameryce Południowej. Jedna dziewczyna z Hiszpanii była wręcz w szoku, że ludzie rozmawiają ze sobą w autobusie, metrze i nikt nie sięga po telefon. Powiedział mi, że nie wie, z czego to wynika. Nie chcę tego zrzucać na karb biedy, bo ilość gigabajtów w telefonie nie jest już tak bardzo uzależniona od statusu społecznego. Nie mam pojęcia, o co chodzi.
Wróciłeś z Ameryki z jakimś pomysłem na film?
Zawsze wracam z jakimiś obserwacjami.
Ale pewnie nie wszystkie obserwacje przerzucasz na papier.
Dzisiaj słuchałem wywiadu z Rainerem Fassbinderem, w którym powiedział, że on nie ma problemów, by znaleźć materiał na film, tylko by znaleźć chęci. Mam podobnie. Często chodzi też o pieniądze.
To pogadajmy o nich. Masz problem, by budżet twoich filmów się dopinał?
Po moim debiucie kolejny film zrobiłem dość szybko, częściowo za prywatne pieniądze, więc było łatwo je zorganizować. Przynaję, że był to mały budżet jak na europejskie warunki; średni, jeśli chodzi o polskie – 4 miliony złotych. Jest szansa, że dostanę pieniądze na kolejny film, a co będzie później, zobaczymy. Żyjemy w Polsce w takim systemie finansowania, który funkcjonuje dobrze. Środki są nieduże, ale są. Myślę, że zadebiutować w Polsce jako reżyser nie jest jakimś dużym problemem. Na pewno łatwiej niż w Anglii czy w Stanach Zjednoczonych. Polska jest dobrym miejscem do robienia filmów. Nie sądzę, że w najbliższym czasie coś się tutaj zmieni, choć jeśli rząd uzna, że środki trzeba przeznaczyć na coś innego, to zawsze w pierwszej kolejności cierpi kultura.
Może je na przykład przeznaczyć na wojnę.
A z drugiej strony jest taka znana anegdotka o tym, jak chcieli obciąć budżet na kulturę w czasie, kiedy Niemcy bombardowali Anglię. Churchill powiedział wtedy: Jak obetniemy pieniądze na kulturę, to czego będziemy bronić? Po co nam te wszystkie czołgi i samoloty, skoro nie będziemy mieć swojej kultury?
Bardzo idealistyczne podejście. Myślisz, że politycy byliby w stanie bronić polskiej kultury?
Tego nie wiem. Myślę, że akurat Tusk jest gościem, który dużo czyta i – na tyle na ile udało mi się dowiedzieć – uważam, że to facet, który był na bieżąco z literaturą. Nie wiem, czy on i jego koledzy z partii są na bieżąco z kinem i teatrem, ale pewnie bardziej niż minister Gliński.
Politycy wypowiadali się na temat Pod wulkanem?
Takie recenzje do mnie nie dotarły. Kino jest teraz w sporym odwrocie. No może poza wyjątkowymi sytuacjami jak sprawa wokół filmu Zielona granica, która narobiła zamieszania. To wspaniałe, że kino może generować tego typu napięcia polityczne i – co za tym poszło – dużą publiczność.
Nazwisko ma pewnie jakieś znaczenie, ale nie tak duże, jak tamten temat. Agnieszka zrobiła film w taki sposób, by dotarł do wielu osób. Jest dosyć inkluzywny, jeśli chodzi o język. Myślę, że głównie chodziło im o to, by naświetlić rzecz, która w danym momencie była ważna. Dlatego tak bardzo spieszyli się ze zrobieniem filmu i zrobili go mimo tego, że nie dostali dofinansowania z instytutu. Ten przypadek pokazał, że politycy interesują się kinem... w tym sensie, że próbują go blokować.
Wy spieszyliście się z Pod wulkanem?
Mam poczucie, że film ukazał się zbyt późno. Gdyby ukazał się w 2022 roku, miałby zupełnie inny obieg festiwalowy i byłby dużo ważniejszym filmem, ale to nie jest tylko film o wojnie w Ukrainie. Jest dużo bardziej uniwersalny w wymowie i pewnie też dlatego radzi sobie dobrze na festiwalach. Z drugiej strony – temat wojny wyczerpał się w wielu krajach, co utrudnia premierowanie w niektórych miejscach.
Jeśli powstał za późno, to skąd kandydatura do Oscara?
Nie mam pojęcia. Może dlatego, że zrobiłem europejski film, a nie typowo polski? Ten projekt mógłby spokojnie powstać w innym kraju, bo jego język i sposób opowiadania jest bardziej europejski, czyli uniwersalny. Temat w tym momencie jest drugorzędny.
Dużo w nim ukraińskiego myślenia?
Myślę, że nie. To mogli być Polacy. Dlatego właśnie nie chciałem pokazywać stereotypowo tych Ukraińców, chciałem pokazać średnią klasę, która jest w stanie pozwolić sobie na wyjazd do Hiszpanii. Takich ludzi w Ukrainie nie jest dużo. Ich klasa średnia jest szczuplejsza niż u nas. Dla polskiej rodziny wyjazd na Kanary nie jest gigantycznym wydarzeniem.
Dla ciebie pewnie wydarzeniem jest ubieganie się o nominację. Wierzysz w tę nagrodę?
Za chwilę wszystko będzie jasne, więc poczekajmy. Sama nominacja na pewno bardziej pomaga niż szkodzi mojej karierze. Mój film jest bardzo dobrze przyjmowany za granicą, ostatni miesiąc spędziłem, jeżdżąc po świecie na festiwale, u nas przyjęty został raczej umiarkowanie ciepło. Przez to, że film jest kandydatem i że miał premierę w Toronto, spotkał się z nieprawdopodobnie wygórowanymi oczekiwaniami w środowisku, a ja ma wrażenie, że zrobiłem uczciwy, ale jednak prosty film. Ludzie poczuli się zawiedzeni. Dodatkowo na liście było sporo filmów, które mogłyby być na miejscu Pod wulkanem. Z jakiegoś powodu wytypowali mój.
Ładnie uciekłeś od odpowiedzi na pytanie, ale... rozumiem to. Mówisz, że film w Polsce został przyjęty z umiarkowanym entuzjazmem. Dotknęło cię to?
Nikt ze środowiska filmowego nie podszedł do mnie i nie skrytykował mojego filmu. Dostawałem za to SMS-y od żyjących legend polskiego kina, na przykład od Wojciecha Marczewskiego. To miłe, tym bardziej że widzieliśmy się z Panem Wojtkiem tylko raz w życiu.
Myślałeś, co powiedziałbyś na gali?
Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Jest to film o Ukrainie, więc w jakimś sensie o tym świecie, w którym teraz żyjemy. To film o ludziach, którzy są zapomniani i zostają po prostu sami.
Pozwolisz, że na sam koniec trochę zmienię temat. Nasza szkoła filmowa uczy pewności siebie?
Myślę, że ją zabiera. Zabiera też poczucie indywidualności. Większość z nas ma takie doświadczenia, że nam się coś kazało robisz od miary, sztancy. Jeśli spojrzymy na aferę z Anną Paligą, gdzie w grę wchodził mobbing... Trudno mówić o jakimś wsparciu i dawaniu pewności siebie, raczej o odbieraniu. Ale pewnie nie wszędzie to tak wygląda.