Futbol na igrzyskach olimpijskich od lat przypomina Puchar Intertoto. To trochę jak z Eurowizją. Niby jest rywalizacja i próba nadania temu rangi, na końcu jednak wszyscy wiemy, że świat muzyki ma to gdzieś i że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Wielki biznes skutecznie zawłaszczył najlepszych graczy i uwagę ludzi. Nawet takie osobowości jak Dani Alves nie wmówią nam, że jest inaczej.
Nie ma co się obrażać. Futbol przez lata naprodukował tyle rozgrywek i tak mocno pracował, by podbić ich status, że igrzyska siłą rzeczy wydają się być w tym świecie ciekawostką. Jesteśmy dopiero co po zakończeniu Euro. Za moment ruszy maraton poszczególnych lig. Ten kalendarz jest tak napakowany, że trudno wycisnąć z siebie dodatkowe emocje podczas spotkań wciśniętych na przełomie lipca i sierpnia, w samym centrum sezonu ogórkowego. To nie przypadek, że silne piłkarskie nacje rzadko sięgały po złote medale. W ostatnich 25 latach igrzyska wygrywały choćby Kamerun, Nigeria i Meksyk. Europa na najwyższy stopień podium czeka od 1992 roku, czyli prawie trzydzieści lat.
Rangę igrzysk najlepiej widać podczas przeglądania składów. Zespoły mogą skorzystać z trzech graczy powyżej 24. roku życia, ale przykładowa Argentyna wzięła z tej puli jedynie bramkarza, a Rumunia obrońcę, w dodatku bezrobotnego. Tyle się mówi o francuskiej kopalni talentów, a potem przychodzą igrzyska i nikt z tej kopalni nie chce grać. Fabryka robi się za mała, bo każdy jest już w trakcie przygotowań do nowego sezonu. Dzięki temu możemy poznawać takie nazwiska jak Bernardoni albo Caci, obaj na co dzień występują kolejno w Angers i Strasbourgu.
Dobrze to ostatnio podsumował Andre-Pierre Gignac. 35-latek nie tylko dołączył do reprezentacji Francji na IO, ale też namówił swojego kolegę z Meksyku, Floriana Thauvina. Obaj mają łatkę poszukiwaczy przygód i tak też traktują wyjazd do Tokio. Ostatnio we wspólnym w wywiadzie w „L’Equipe” przyznali: „Nie mieliśmy szansy pojechać na Euro, to przynajmniej zagramy sobie na Igrzyskach”. Thauvin dodaje: „Ta wioska olimpijska to folklor, czujesz się jak na koloniach”.
Gignac z kolei śmieje się, że w profesjonalnej piłce rzadko masz tyle wolności, co tutaj. Nikt nikogo nie koszaruje w hotelu, są wspólne imprezy, zresztą on sam został niedawno DJ-em. Nie ukrywa, że przyleciał do Tokio po to, by spróbować czegoś innego. A to, że przy okazji strzelił w niedzielę hat-tricka w meczu z RPA tylko utwierdza go w przekonaniu, że podjął właściwą decyzję.
Dani Alves, mówiąc niedawno o igrzyskach, użył słowa magia. Jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy widzą w tym turnieju dużą rangę, ale opowiada o tym dzisiaj, z perspektywy 38-latka. Gdy zdobywał trofea z Barceloną, raczej interesowały go mundial i Copa America, a w klubie - Liga Mistrzów. Jego przykład dużo mówi nam o tej imprezie. To miejsca dla trzeciego albo czwartego garnituru, ciekawskich jak Gignac, albo ludzi mających osobistą, niestandardową motywację. Celem Alvesa jest wygranie złota, którego jeszcze w karierze nie wygrał. A mówimy przecież o najbadziej utytułowanym zawodniku w historii.
Alves ma dziś 42 tytuły, niektóre źródła podają nawet, że 43 albo 44, doliczając mu trofea pobieżne. W każdym razie 38-latek wygrywał m.in. ligi w trzech krajach, dwa razy sięgał po Copa America, ma trzy Ligi Mistrzów, ale dopiero niedawno selekcjoner Brazylijczyków spytał go: „Nie chcesz uzupełnić swojego CV?”. Kilka tygodni później zobaczyliśmy Alvesa jak opowiada o tym, że nagle zobaczył przed sobą nowy cel. Stwierdził, że jest jak Benjamin Button, a potem ograł Niemców i faktycznie zmierza po kolejny tytuł.
Dwa lata temu po powrocie do Ameryki Południowej zamieścił ogłoszenie na Instagramie pt. „Szukam pracy”. Nagle mamy 2021 rok, a on już w Sao Paulo odhaczył sto meczów, co jest piątym wynikiem w historii po takich graczach jak m.in. Cafu i Roberto Carlos. Dzisiaj mówi wprost: „Chcę być częścią kadry w Katarze w 2022 roku”. Biorąc pod uwagę, że to Alves, wszystkiego można się po nim spodziewać.
Brazylijczyk potwierdza słowa Gignaca, że igrzyska to piękna przygoda, wyrywanie się z futbolowego kieratu, zobaczenie rywalizacji innej niż ta, do której zawodnicy przyzwyczajeni są latami. Wylot do Tokio rozpoczął od pożyczenia chusteczki od stewardessy i dorwania się do słuchawki w samolocie. Scena jak przekazuje pasażerom instrukcje bezpieczeństwa przez kilka dni latała po Internecie. Dzisiaj Brazylijczyk znowu fruwa po Twitterze, grając na pianinie przy akompaniamencie trenerki reprezentacji kobiet. Nie ma wątpliwości: Dani to jedna z najsympatyczniejszych postaci, jakie w ostatniej dekadzie widziała piłka. Aż strach pomyśleć, co jeszcze wymyśli, jeśli z Tokio faktycznie wróci ze złotym medalem.
