Już od ponad dwudziestu lat Dawid Błaszczykowski z bliska obserwował świat wielkiego futbolu. Nie dało się inaczej, gdy wujek i brat byli kapitanami reprezentacji Polski i grali w zagranicznych klubach. Odkąd został prezesem Wisły Kraków, teraz także starszy brat Jakuba Błaszczykowskiego wszedł na piedestał.
Teoretycznie w rodzinie Błaszczykowskich był pan dotychczas człowiekiem z cienia, ale myśli pan, że Jakub udzielił kiedykolwiek jedenastu wywiadów jednego dnia?
Dawid BŁASZCZYKOWSKI: - Myślę, że nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło. A wręcz, jak go znam, jestem przekonany, że tak nie było. Ja oczywiście też nie uczestniczyłem aż tak mocno w relacjach z mediami. Jestem świadomy, że odkąd zostałem prezesem Wisły Kraków, muszę rozmawiać z dziennikarzami, choć nie planuję jakiegoś przewrotu w życiu. Mam świadomość obowiązków, jakie na mnie ciążą z racji sprawowanej funkcji, ale moja natura każe raczej nie robić tego częściej niż to konieczne. Na pewno nie będę już tak anonimowy, niż choćby jako członek rady nadzorczej. Wiem, jaka odpowiedzialność na mnie ciąży i zdaję sobie sprawę, że piastuję stanowisko, o którym wiele osób marzy.
Niektórzy wytykają panu brak doświadczenia. Da się jednak spojrzeć na to z innej strony. Widział pan świat dużej piłki od najmłodszych lat. Najpierw ze względu na wujka Jerzego Brzęczka, później ze względu na brata. Czuje pan, że wchodzi do środowiska, które dobrze zna?
- Wiadomo, z jakiej rodziny pochodzę. Jako dzieci korzystaliśmy z Kubą z tego, że mieliśmy dużo większą szansę słuchania historii ze środka środowiska niż nasi rówieśnicy, bo wujek Jurek wiele nam opowiadał. Przy nim byłem tylko obserwatorem, słuchaczem i kibicem. Mieliśmy dzięki niemu dużą szansę, by trochę zobaczyć i nawiązać kontakty. Do tego doszedł później Kuba, który wypłynął na jeszcze szersze wody. Poniekąd przez lata faktycznie brałem trochę udział w życiu klubów sportowych, choć znacznie głębiej przy Kubie niż przy Jurku.
W biografii, którą Jakub napisał wraz z Małgorzatą Domagalik, wypowiedział się pan na temat przyszłości brata: „Może jeszcze wróci do Wisły? A nuż Wisła zaproponuje mu dyrektora sportowego. Może jakiegoś prezesa?” Jak bardzo zaskoczyła pana rzeczywistość?
- Gdyby ktoś pięć lat temu powiedział mi, że kiedyś zostanę prezesem Wisły, w życiu bym mu nie uwierzył. Wyobrażałem sobie jedynie, że to właśnie Kuba może być w przyszłości kandydatem na to stanowisko. Wydarzenia z ostatnich kilkunastu miesięcy sprawiły jednak, że sprawy potoczyły się inaczej. Życie pisze niesamowite scenariusze.
Jarosław Królewski przyrównał pana rolę w Wiśle do tej, jaką odgrywa w państwie Jarosław Kaczyński. Jak się pan odnajduje w takim porównaniu?
- Może lepiej nie będę się odnosił do analogii, którą dostrzegł Jarek. Przez ostatnie miesiące na stanowisku wiceprzewodniczącego rady nadzorczej starałem się robić coś, co przyniesie zadowalające efekty. Często działałem w kuluarach, tam, gdzie nie docierało medialne zainteresowanie. Udało mi się doprowadzić do rozmów z TS-em, które dzięki współpracy z Jarkiem, Kubą i Tomkiem Jażdyżyńskim zakończyły się szczęśliwym finałem. Wcześniej uczestniczyłem w działaniach związanych z przejęciem klubu, emisją akcji i na koniec roku nie udało się wypracować żadnych strategicznych rozwiązań. Teraz udało się to zrobić.
W jakim stopniu uczestniczył pan w ostatnich miesiącach w codziennym życiu klubu?
- Moja praca dotyczyła przede wszystkim pewnych strategicznych decyzji dotyczących spółki. Zostałem oddelegowany z ramienia rady nadzorczej do koordynacji kilku spraw. Kuba mieszka w Krakowie, Jarek w Warszawie, Tomek pracuje w Warszawie, ale mieszka w Krakowie, ja mieszkam pod Częstochową, więc spotkania na żywo odbywały się dość rzadko. Pozostawaliśmy głównie w kontakcie telefonicznym. W niektórych aspektach poznaję ten klub dopiero z poziomu prezesa, uzupełniam wiedzę i poznaję bliżej wszystkich pracowników.
Czym więc zajmował się pan na co dzień?
- Przede wszystkim prowadzeniem centrum rozrywki „Kubatura” w Opolu. Piastowałem tam stanowisko prokurenta spółki, ale w praktyce na co dzień zarządzałem całym obiektem. Oprócz tego pracowałem na rzecz Fundacji „Ludzki gest” Jakuba Błaszczykowskiego. Brałem udział w jej różnych przedsięwzięciach. Mocno angażowałem się też w działania wizerunkowe dotyczące Kuby. Reprezentowałem go choćby w rozmowach o kontraktach reklamowych.
Wisła od czerwca formalnie nie ma dyrektora sportowego. Ile jest prawdy w tym, że nieoficjalnie to pan pełnił taką funkcję?
- Byłem delegowany z rady nadzorczej do koordynowania prac komitetu transferowego. Czynnie w nim działałem. Jestem kibicem piłki nożnej i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jeszcze gdy Kuba grał za granicą, często jeździłem na jego mecze. Dużo rozmawialiśmy na temat związanych stricte z piłką nożną, taktyką, różnymi zachowaniami na boisku. Wcześniej sam szkoliłem się jako trener i wykonywałem tę pracę. Jakaś wiedza na pewno mi więc została. Była też poparta tym, że mamy w rodzinie selekcjonera, z którym wymieniamy poglądy, dyskutujemy, od którego się uczymy. Kuba też ma bardzo szeroką wiedzą i wie, jak funkcjonuje wielka piłka. To były doświadczenia, z których mogłem czerpać.

Od kilku lat pana życie zawodowe związane jest z Kubą. Co było impulsem do takiej zmiany?
- Odkąd Kuba założył firmę, poniekąd zajmowałem się kwestią jej prowadzenia. Pilnowałem wszelkich formalności. W którymś momencie Kuba zaproponował mi pracę w spółce, której jest właścicielem. Chodziło głównie o prowadzenie Kubatury, która miała wtedy dość duże problemy finansowe. Zająłem się zarządzaniem spółki i nadzorowaniem jej działalności. W międzyczasie rozpocząłem pracę w fundacji oraz zająłem się kwestiami wizerunku Kuby. W 2014 roku zakończyłem pracę jako trener i skupiłem się w pełni na pomocy bratu. Jestem z Kubą mocno związany także biznesowo, więc było naturalne, że skoro on zaangażował się finansowo w Wisłę Kraków, również będę przy niej działać.
Piłkarze do takich spraw często zatrudniają sztaby wyspecjalizowanych ludzi. W waszym przypadku ważniejsze od doświadczenia były kwestie zaufania?
- Najważniejsze było to, że doskonale rozumieliśmy wartości, jakie prezentujemy i jakimi się kierujemy. Zawsze wiedziałem, na co Kuba się zgodzi, a czego nie będzie chciał robić. Wiele rzeczy konsultowaliśmy, ale dzięki wieloletniej współpracy miałem dużą wiedzę na temat tego, jak chce się poruszać w świecie jako osoba publiczna. To była kwestia naszych relacji i doświadczeń, które wspólnie zebraliśmy.
Prezes Piotr Obidziński zagrał jesienią w charytatywnym meczu Wisły. W pana przypadku, po czterech operacjach kolan, taka aktywność będzie jeszcze w ogóle możliwa?
- Jak najbardziej. Kolano jest sprawne na tyle, że mogę rekreacyjnie pograć w piłkę. Jest oczywiście ograniczenie czasowe, które sprawia, że ciężko być cały czas w formie i trenować, przez co później mam trudności chociażby z bieganiem, ale jeśli tylko mam taką możliwość, gram w piłkę bardzo chętnie. To dalej niesamowita radość.
Marzenia o karierze piłkarskiej przekreśliły problemy zdrowotne. A o karierze trenerskiej w ogóle pan marzył? Przez cztery lata był pan w sztabie Rakowa Częstochowa.
- To prawda, ale nie byłem w stu procentach przekonany, że chcę pracować jako trener. Nie marzyłem, żeby iść dalej w tym kierunku. Dlatego, gdy pojawiły się inne możliwości, chętnie poszedłem w stronę biznesu. Nie ma wątpliwości, że funkcja, którą piastuję w Wiśle będzie największym wyzwaniem w moim dotychczasowym życiu zawodowym. To była trudna decyzja. Potrzebowałem sporo czasu, by urosła we mnie świadomość, że jestem na to gotowy. Ale teraz trzeba podjąć rękawice i postarać się nie zawieść kibiców.
Z biografii Kuby wynika, że jest raczej roztargnionym człowiekiem, a pan zawsze był tym, który pamięta, co trzeba zrobić i czym się zająć. Jest pan głową projektów, w które Kuba wkłada serce?
- Pracuję od lat w jego cieniu i staram się wykonywać dla niego - kolokwialnie mówiąc „czarną robotę”. Jestem odpowiedzialny za nadzorowanie wszystkiego, co się wokół niego dzieje. W najważniejszych sprawach oczywiście rozmawialiśmy na temat decyzji, ale dbałem o to, aby załatwić to, czym nie musi się osobiście zajmować. Myślę, że nie będzie przesadą, gdy powiem, że w tej dwójce ja zawsze byłem rozumem, a on sercem.
Rozmawiał Michał Trela.
