Jeśli są jeszcze na świecie artyści grający na własnych zasadach - należy do nich Dean Blunt. Bez zbędnej napinki, bez marketingowej sztuczności i ulegania wpływom majorsów.
Roy Nnawuchi urodził się w słynnym londyńskim Hackney. Kolejny dowód na to, że wschodnia część stolicy UK to - zaraz obok południa - niesamowita kuźnia talentów. Blunt jest aktywny artystycznie od początku drugiej dekady XXI wieku. Ciężko dowiedzieć się o nim czegokolwiek, co miałoby faktyczne odbicie w rzeczywistości. Brytyjski artysta traktuje wywiady jako formę performansu i zabawy z odbiorcami. Często zmienia zdanie, mówi zmyślone rzeczy, celowo wprowadza dziennikarzy w ślepą uliczkę. Zwyczajnie trolluje. Podobnie z niezwykle rzadkimi koncertami. Występuje przeważnie niewidoczny, na scenie spowitej gęstymi oparami dymu. Do tego bolesny wręcz bassline i podkręcony na maksa soundsystem. Nie jest to rzecz dla każdego.
Nazywany prowokatorem, wyrzutkiem i pranksterem. Ale nie sposób odmówić mu ogromnego wpływu na psychodeliczną, nostalgiczną, wyobcowaną muzykę, jaka powstawała w ubiegłej dekadzie. Dean Blunt to piekielnie inteligentny wrażliwiec, do tego wrażliwiec posiadający unikatowy talent, którego na współczesnej scenie ze świecą szukać. Dlaczego?