Decydujący moment sezonu Arsenalu. Czwórka nie może wymknąć się na ostatniej prostej

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Arsenal
Fot. Julian Finney/Getty Images

Trzy porażki z rzędu skomplikowały życie Arsenalowi. Przegrane z Crystal Palace (0:3), Brightonem (1:2) i Southampton (0:1) nie tylko sprawiły, że zespół zsunął się w tabeli Premier League z czwartego aż na szóste miejsce, ale przede wszystkim zniszczyły pewność siebie piłkarzy, którą wcześnej stopniowo budowali. Atmosfera się pogorszyła, Mikel Arteta musi odpowiadać na trudne pytania, a na horyzoncie widać już mecze, które zdefiniują cały ten sezon.

Tak słabej serii The Gunners nie mieli od początku sezonu. Dzisiaj nastroje są tym gorsze, że nie dość, że od powrotu na boiska po meczach reprezentacji londyńczycy przegrali trzy ligowe mecze z drużynami środka tabeli, to w dodatku dochodzą do tego kontuzje, a rywale w walce o Ligę Mistrzów są rozpędzeni i frustracja jest największa od dawna.

INACZEJ NIŻ W SIERPNIU

Piłkarze Arsenalu zaczęli wprawdzie rozgrywki zaczęli od trzech kolejnych porażek, ale wtedy okoliczności były zupełnie inne. Przygotowania do rozgrywek zaburzyły niektórym piłkarzom mistrzostwa Europy oraz igrzyska, a do tego doszło kilka zakażeń koronawirusem, przez które Arteta musiał dokonywać wymuszonych zmian.

Poza tym trwało jeszcze okno transferowe. Patrząc na skład, jaki występował w tamtych meczach, widać jak dużo się w Arsenalu zmieniło. W trzech pierwszych kolejkach w meczach przeciwko Brentfordowi (0:2), Chelsea (0:2) i Manchesterowi City (0:5) występowali zawodnicy, którzy dziś odgrywają albo marginalną rolę, albo już ich nie ma. Calum Chambers odszedł do Aston Villi, Pablo Mari do Udinese, Pierre-Emerick Aubameyang odbudowuje się w Barcelonie, Sead Kolasinac jest w Marsylii, a Rob Holding, Bernd Leno i Nicolas Pepe od tego czasu są już rezerwowymi. Arsenal zaczął wtedy bardzo źle, jednak dało się odczuć, że w decydującym momencie sezonu drużyna będzie wyglądała inaczej i Arteta dopiero zaczynał wtedy ją przebudowywać.

Tak rzeczywiście się stało. Hiszpański menedżer zyskał dzięki temu, że jego drużyna nie awansowała do europejskich pucharów i mógł skoncentrować się na Premier League. Stopniowo więc wprowadzał do składu takich graczy jak Ben White, Aaron Ramsdale czy Takehiro Tomiyasu. Czekał też aż klub wykupi oficjalnie Martina Ødegaarda i letnie okno transferowe okazało się punktem zwrotnym. To wymowne, że po pierwsze Arsenal sprowadzał zawodników tylko poniżej 24. roku życia, a po drugie wydał w tym celu najwięcej w Europie. Kolejny rok bez pucharów miał się nie powtórzyć i z czasem cel został określony jasno: The Gunners biją się o TOP 4. I o ile letnie zakupy mogą w tym pomóc najbardziej, tak brak ruchów zimą może ostatecznie okazać się decyzją, która powrót do Ligi Mistrzów uniemożliwi.

JAK WZMACNIAŁ SIĘ KRĘGOSŁUP

Już jesienią było jasne, że Arteta dysponuje wąską kadrą. Jeżeli wszyscy byli zdrowi i jasno określili swoją przyszłość (patrz: Aubameyang), to najsilniejsza jedenastka wyklarowała się dość szybko. Ramsdale, w obronie Tomiyasu, White, Gabriel i Kieran Tierney. Thomas Partey jako defensywny pomocnik, obok niego Granit Xhaka, a wyżej Ødegaard lub Emile Smith Rowe. Przed nimi Bukayo Saka, Gabriel Martinelli i wysunięty Alexandre Lacazette w roli kapitana.

Arsenal v West Ham United - Premier League
Fot. Stuart MacFarlane/Arsenal FC via Getty Images

Taki trzon zgrywał się wspólnie i po trzech porażkach na start sezonu, następnie przyszła seria ośmiu meczów bez porażki w Premier League. 10 września The Gunners byli na ostatnim miejscu w tabeli, bez punktów i bez gola. Trzy miesiące później po pokonaniu Southampton (3:0) wskakiwali do pierwszej czwórki. Arteta odbierał nagrodę najlepszego menedżera września w Anglii, Saka wracał na właściwe tory po tym co spotkało go w finale Euro, a nowe nabytki pokazywało odpowiednią jakość.

Kolejne tygodnie tylko narobiły kibicom większego apetytu. Od wspomnianego meczu ze Świętymi w grudniu do marcowej przerwy reprezentacyjnej Arsenal przegrał w Premier League zaledwie dwa mecze – pierwszy w Nowy Rok z Manchesterem City i to w pechowych oraz kontrowersyjnych okolicznościach, tracąc bramkę na 1:2 w doliczonym czasie, a drugi z Liverpoolem. W pozostałych jedenastu spotkaniach zdobył 31 z 33 możliwych punktów. Potknął się tylko z Burnley w styczniu (0:0) i pewnie trzymał się czołówki. Arteta w marcu zgarnął kolejny tytuł menedżera miesiąca i gdy piłkarze rozjeżdżali się na zgrupowania, to humory mieli znakomite i wydawało się, że The Gunners są w znakomitej pozycji wyjściowej przed finiszem.

PALIWO ZACZYNA SIĘ KOŃCZYĆ

Minął jednak miesiąc i sporo się zmieniło. Już od dłuższego czasu uraz leczy Tomiyasu, co jeszcze nie stanowiło dużego problemu, ale za chwilę doszły kolejne problemy. Dwa ciosy spadły na Arsenal w krótkim odstępie czasu, bo nagle okazało się, że kontuzji kolana doznał Tierney i nie zagra już zapewne do końca sezonu, a później przeciwko Palace miesięń uda naderwał Partey. W tym momencie układanka Artety zaczęła się sypać.

Mowa bowiem o dwóch filarach swoich formacji. Tierney to uniwersalny lewy obrońca, który jeszcze w poprzednim sezonie kreował drugą najwyższą liczbę sytuacji w zespole. Teraz ta liczba zmalała dzięki Sace, Smith Rowe'owi i Ødegaardowi, jednak Szkot to postać tak ważna, że dla wielu to przyszły kapitan Arsenalu. Zastępujący go Nuno Tavares jeszcze popełnia za wiele błędów i wymowne było to, że gdy Tierneya zabrakło, Arteta wystawił Tavaresa z Palace, po czym zdjął go w przerwie, a potem na lewej obronie próbował z Xhaką.

Po względem zadań na boisku to jedank Partey jest bardziej istotny dla The Gunners i to jego absencja odbija się najmocniej czkawką. Reprezentant Ghany doznał kontuzji tego samego mięśnia uda, którego już leczył, dlatego choć pierwsze prognozy mówiły o 3-4 tygodniach przerwy, to sztab Arsenalu przyznał, że może być jeszcze gorzej. Partey wnosi do drużyny niezbędne doświadczenie i odpowiedzialność. To on umożliwił Artecie grę w środku pola z jednym defensywnym pomocnikiem. Xhaka nie może być w ten sposób osamotniony, co już pokazywał, za to z Ghańczykiem u boku gra o wiele lepiej. Partey po cichu poprawiał wszystkich wokół siebie, a na dodatek zaczął w tym sezonie strzelać więcej goli. Jeśli ktoś miał kandydować do miana nowego kapitana z Tierneyem, Thomas nadawał się do tego idealnie.

arsenal.jpg
fot. Stuart MacFarlane/Arsenal FC via Getty Images

BRAK WSPARCIA DLA FILARÓW

Wpływ Parteya widać gołym okiem, a do tego potwierdzają go liczby. Albert Sambi Lokonga jeszcze nie może samodzielnie kierować linią pomocy na tym poziomie i były gracz Atletico zdecydowanie lepiej radzi sobie w pojedynkach i w asekuracji. Wystarczy obejrzeć, w jaki sposób Arsenal stracił dwie bramki z Brighton, by zobaczyć, że zawodnicy Grahama Pottera wycofywali piłkę do strzału na 16. metr, gdzie akurat brakowało Parteya. Wykorzystali miękkie podbrzusze, które brak 28-latka odsłonił.

Co do liczb: różnica z nim na boisku w porównaniu do meczów, kiedy go brakuje, jest kolosalna. Pod nieobecność Parteya The Gunners w lidze wygrali tylko cztery z szesnastu meczów od początku poprzedniego sezonu, zremisowali trzy i przegrali aż dziewięć, co daje średnią poniżej punktu na mecz. Kiedy gra, rośnie ona dwukrotnie. W tym sezonie wynosi 2.1 punktu. Bo o ile Arteta mógłby załatać dziurę w defensywie czy nawet poradzić sobie bez Saki, Smitha Rowe'a albo bez dziewiątki, tak bez defensywnego pomocnika ani rusz.

Z tym brakiem dziewiątki też jest różnie. Ktoś złośliwy mógłby nawet powiedzieć, że Arsenal i tak radzi sobie bez niej. Owszem, Lacazette to kapitan i ma pewne miejsce w składzie, ale coraz mniej za nim przemawia. Francuz od 18 meczów w Premier League (!) nie zdobył bramki z gry. W tym czasie strzelał tylko z rzutów karnych przeciwko Leicester City oraz Norwich City. Wprawdzie często asystował i ma takich zagrań siedem, co plasuje go w TOP 10 ligi (dla porównania Harry Kane ma osiem asyst), za to strzelecko wypada blado. Cztery trafienia nie przystoją snajperowi, który jest tak doświadczony i walczy o nową umowę. Taki sam dorobek ma w tym sezonie Premier League na przykład Jan Bednarek, Vitaly Janelt, Fred czy... Aubameyang.

Teraz, gdy Lacazette był chory, zastępował go Eddie Nketiah, ale to kolejny zawodnik, na którym Arteta nie może polegać. I owszem, prawie każdy miałby problem, gdyby ze składu wyjąć mu czterech podstawowych piłkarzy jak ma to miejsce w tym przypadku (Tomiyasu, Tierney, Partey, Lacazette), ale w tym przypadku widać zaniedbania.

Ponadto zespół razi nieskutecznością. Model expected goals sugeruje, że w trakcie trzech przegranych ostatnio meczów, Arsenal miał sytuacje o równowartości około pięciu trafień. Uzbierał tymczasem jedno, w dodatku po strzale z 35 metrów, gdzie dodatkowo pomógł rykoszet. Tylko przeciwko Southampton mógł spokojnie strzelić trzy-cztery gole, a mimo to przegrał 0:1.

Pod nieobecność Parteya The Gunners w lidze wygrali tylko cztery z 16 meczów (...), co daje średnią poniżej punktu na mecz. Kiedy pomocnik gra, rośnie ona dwukrotnie. W tym sezonie wynosi 2.1 punktu

PRZESPANA ZIMA

Być może rozwój drużyny i coraz lepsza forma poszczególnych zawdników uśpiły czujność. Albo uznano, że najważniejsza wciąż jest szersza wizja. Bo choć nowe nabytki poprawiły grę i wyniki, to w kadrze nadal pozostawali zawodnicy, na których Arteta nie zamierza budować przyszłości. Bilans zimowych ruchów to jeden transfer do klubu (Aaron Trusty z MLS, od razu wypożyczony z powrotem do Colorado Rapids), oddanie za darmo Chambersa, Aubameyanga i Kolasinaca, a poza tym wypożyczenia Ainsleya Maitlanda-Nilesa, Folarina Baloguna i Pablo Mariego. Krótko mówiąc: zero po stronie nabytków, za to sześć ubytków.

Dziś Arteta próbuje się tłumaczyć, że nie żałuje tych ruchów, bo na piłkarzy, których oddano zimą, i tak raczej by nie stawiał. Dziś jednak brak głębi składu wychodzi bokiem. Arsenal mocno skoncentrował się na próbie sprowadzenia napastnika, ale nie udało się ani z Dusanem Vlahoviciem, ani Alexandrem Isakiem. To jeszcze można zrozumieć, szczególnie w środku sezonu. Ale już pozostawienie Parteya bez zmiennika i brak nowych zawodników do środka pola odbijają się czkawką. Jakby nikt nie przewidział, że trzymanie się wąskiej grupy zawodników da o sobie znać na finiszu. Dziś, kiedy w meczach trzeba odrabiać straty, to zwyczajnie nie ma kim.

Kontuzje i seria trzech porażek przyszły w najgorszym możliwym momencie. Gdy Arteta analizował w marcowej przerwie, jak rysuje się ostatnia prosta, to zapewne na serię z Palace, Brighton i Southampton patrzył jak na szansę, by nabrać rozpędu zanim poprzeczka pójdzie w górę. A ten moment właśnie następuje. Trzej najbliżsi przeciwnicy The Gunners w Premier League to Chelsea, Manchester United i West Ham. Następnie 12 maja czeka ich Tottenham. Krótko mówiąc cztery z pięciu następnych spotkań jest z rywalami w walce o TOP 4 i choć jeszcze miesiąc temu Arsenal był w tej rywalizacji na pole position, to dziś są to mecze, które musi wygrywać.

mikel arteta.jpg
fot. Harriet Lander/Copa/Getty Images

WYMAGAJĄCY FINISZ

Arteta musi zrobić więc wszystko, by jego drużyna się odrodziła i w meczach o największą stawkę wróciła na zwycięską ścieżkę. Brak pierwszej czwórki byłby do wybaczenia przed sezonem, kiedy oczekiwania wobec jego piłkarzy były wygaszone, jednak z perspektywy stycznia czy połowy marca to byłby ogromny zawód. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a przypomnijmy, że mowa o klubie, który ostatni raz w czwórce finiszował na koniec rozgrywek 2015/16. Owszem, Hiszpan może zasłaniać się przebudową i znaczącym odmłodzeniem drużyny (Arsenal wystawia średnio najmłodszą jedenastkę w lidze), jednak widać pewne zaniedbania.

To również pokazuje, jak bardzo kosztowny jest na tym poziomie każdy przespany moment. Fani Manchesteru United dziś rozpaczają, że kiedy Antonio Conte był dostępny, klub go pominął i wybrał drogę z Ralfem Rangnickiem. Kibice Arsenalu z kolei patrzą na zimowe transfery Włocha w Tottenhamie i widzą, że mimo pozbywania się piłkarzy o podobnym statusie do tych z Arsenalu, był w stanie dołożyć Rodrigo Bentancura i Dejana Kulusevskiego, którzy wnieśli świeżość. Jeden element tego domina ułożyłby się w inny sposób i dziś walka o TOP 4 mogłaby się mocno różnić.

Niedawno Arteta wypowiedział ważne słowa dotyczące sytuacji klubu. Powiedział, że cieszy go to, że wreszcie Arsenal przestał być poniżanym zespołem, który ciągle się z czegoś tłumaczy, szuka wymówek i użala się sam nad sobą. To widać i dziś faktycznie The Gunners traktuje się poważniej. Nie można również zarzucić Hiszpanowi, że źle przebudowuje drużynę, ale być może za szybko uwierzył w jej możliwości. Jeżeli nie znajdzie sposobu na poprawę w kluczowym momencie sezonu, będzie musiał przypomnieć sobie, jak to jest tłumaczyć się z pomyłek.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0