DETALE I NIUANSE. Czas taniego populizmu i szybkiego bohaterstwa

Zobacz również:Narodzeni na nowo. Najwięksi wygrani restartu najsilniejszych lig europejskich
AngelTorresGetafe1223395743.jpg
Fot. Oscar J. Barroso / AFP7 / Europa Press Sports via Getty Images

Specyfika tego trudnego czasu pozwala na różne deklaracje. Łatwo pociągnąć za sobą tłumy, trudniej o konsekwencję. Można palnięciem głupoty zrazić otoczenie albo uchodzić za wygranego sytuacji. Ángel Torres został odebrany jak zbawca, bo ufundował kibicom karnety na następny sezon. Niekoniecznie musi na tym stracić.

Kiedyś Ángel Torres był wyszydzany jako prezydent Getafe. Dostawał prztyczki, że jego klub nikogo nie interesuje, a sam był kojarzony tylko z deklaracji, że jest socio Realu Madryt. W wyobraźni kibica uchodził za faceta, którego bardziej obchodzą rezultaty Królewskich niż własnej drużyny. Po latach fani pokazują go palcami i dodają: to jest wspaniały prezydent, trzeba za nim podążać, dlaczego inni tacy nie są?

W pierwszej kolejności świat zaczął nad nim wzdychać, gdy wyszedł przed szereg i zadeklarował, że Getafe nie poleci do Mediolanu na mecz z Interem w Lidze Europy, choćby miało dostać walkowera i zostać wykluczone z rozgrywek. Wtedy sam się zachwycałem. Wyszedł, pokazał jaja, gra na własnych zasadach. Zdrowie ponad wszystko. Nie obchodzą go historyczne sukcesy, tylko wyższe wartości. Mimo że już wtedy miał sygnały, że prędzej czy później europejskie puchary zostaną przerwane. Ugrał jednak na tym niesamowicie dużo – niech każdy będzie jak Ángel Torres. Zdrowie ponad pieniądze. Ruszył na walkę z rozkochanymi w mamonie szefami UEFA.

Teraz zrobiło się o nim głośno, gdy przy okazji swoich urodzin sam zaczął rozdawać prezenty. A konkretniej 13,5 tysiąca prezentów. „Wszyscy, którzy wykupili karnety na Getafe w tym sezonie, otrzymają ode mnie bezpłatny abonament na cały przyszły sezon LaLiga. Nie będziemy was obciążać. Powiedzcie wszystkim, że nic nie zapłacą. Płacę ze swojej kieszeni. Nie popadłem w bankructwo, nie wysłałem nikogo na ERTE. Nadal płacę zawodnikom, płacę podatki, nikomu nie zalegam. Nie mam nie wiadomo ile, ale podejmuję ryzyko. Jak będzie trzeba, wyłożę coś z własnej kieszeni” – obwieścił światu w urodzinowym nastroju Ángel Torres.

Kibice wniebowzięci, krzywo zaczęli patrzeć jedynie prezydenci pozostałych klubów, bo zwrócili się przeciwko nim kibice. Skoro Getafe stać na takie gesty, to dlaczego u nas nie możemy liczyć na coś podobnego? Rzeczywiście brzmi to pięknie, choć pozostaje w kategorii taniego populizmu. I to takiego, na który akurat Getafe może się szarpnąć. Kryzys paradoksalnie najmocniej dotknie największe kluby – tam dojdzie do największych zwolnień, tam są najbardziej uzależnieni od pieniędzy kibiców, od wpływów z dnia meczowego, odwiedzin muzeum etc. Getafe zawsze było uznawane za klub osiedlowy. Wejście do Europy i era Pepe Bordalasa rzeczywiście przyciągnęła ludzi na trybuny, lecz wcześniej stadion świecił pustkami, a pan Torres rzucał dumnie, że nawet go to nie interesuje.

Dlaczego darowanie karnetów na przyszły sezon to populizm? Bo kibice mogliby domagać się zwrotu za 5-6 kolejek tego sezonu, których ze stadionu nie zobaczą. Część tej inwestycji zwyczajnie im przepadnie, ale zostali łatwo udobruchani. A co z następnymi rozgrywkami? Stanęliśmy na tym, że masowe imprezy nie wrócą, kibice na stadiony tym bardziej, dopóki nie zostanie wynaleziona szczepionka. Epidemiolodzy przewidują, że futbol może pojawić się w pełni na stadionach mniej więcej na jesień przyszłego roku. A to oznacza, że równie dobrze cały kolejny sezon może odbyć się bez udziału publiczności. Wtedy Torres, wielki darczyńca, nie musiałby tyle wykładać ze swojej kieszeni. A nawet jeśli fani mieliby wrócić na obiekty wiosną, też zbyt wielu meczów nie zobaczą. Może to się wyrównać z brakującymi spotkaniami tegorocznych rozgrywek. Jestem przekonany, że akurat o tym prezydent Getafe doskonale wiedział i chciał zyskać na swoim sprycie. Za to chapeau bas, za przewidywanie zdarzeń, zawsze patrzę z podziwem na spryt takich ludzi, ale nie róbmy przy tym z niego bohatera.

Niejako zapoczątkował presję nałożoną na inne kluby, by poszły jego śladem. Skoro wszyscy są stratni, to potrzeba wynagrodzenia. Finalnie Ángel Torres może zyskać nie tylko spokój. Później będzie narracja, że akurat on chciał dobrze, nie jego wina, że rząd zabrania powrotu kibiców. To też prosta droga dla jednego z klubów, który swój budżet w najmniejszym stopniu uzależnia od fanów. Tam sposób finansowania jest zupełnie inny. Getafe przeżyłoby tak samo, gdyby nagle na Coliseum Alfonso Pérez przychodziła połowa, czyli tak jak lata temu. Więcej niż 16 800 fanów i tak nie pomieści. Średnio na hiszpańskiego pucharowicza (!) po jednym z najlepszych sezonów od lat (!!) przychodzi 11 786 kibiców. Czyli prawie najmniej w lidze. Gorzej jest tylko na Leganés oraz Eibarze, gdzie mają jeszcze mniejsze obiekty.

Zatem taki to mamy czas, gdy bardzo łatwo błysnąć i wyjść na bohatera. Krzyknąć, że zrobiło się wiele, a co zrobili inni? Obserwowaliśmy to przy pytaniu – grać czy nie grać? Wcześniej ci, którzy pierwsi chcieli zejść z murawy, byli bohaterami, obrońcami zdrowia, pierwszymi rozsądnymi. Teraz ci sami, którzy bronią się przed spadkiem i najlepiej by się na boisku nie pojawiali bez gwarancji bezpieczeństwa, obrywają za patrzenie tylko na swoje interesy. Bo wszyscy inni chcą grać i zarabiać, gdy we większości zawodów – znacznie bardziej narażonych – wrócili do normalności albo za chwilę to zrobią. Sytuacja zmienia się błyskawicznie, kontekst wszystkich wypowiedzi podobnie. Dlatego dziś łatwo zakładać pelerynę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.