Rodowodu nie można się wyprzeć. Nie ma przypadku w tym, że Baskowie wielbią fizyczny, bezpośredni futbol, a nazwany po angielsku Athletic woli w ataku rosłą dziewiątkę. Barwy wziął od Southampton, a miłość do piłki od Brytyjczyków. Nawet tiki-taka powstała w Kraju Basków jako prześmiewcze określenie tych podających w kółko i bez celu.
Jeśli jesteś wprawnym obserwatorem tamtejszego futbolu, na krajowym turnieju juniorów w ciemno dostrzeżesz, kto jest Kanaryjczykiem, kto Andaluzyjczykiem, a kto Baskiem. Trenerzy mają swoje odmienne szkoły, świat podlega globalizacji, lecz konkretne regiony wyróżniają pewne cechy charakterystyczne. Na archipelagu nieopodal wybrzeża Afryki zobaczysz więcej młodzików w stylu Davida Silvy czy Jonathana Viery, na południu Hiszpanii dryblujących nastolatków poszukujących siatki jak Dani Ceballos albo Joaquín Sánchez, na północy dojrzewających szybciej wybieganych twardzieli. Oczywiście, że Baskowie są wpatrzeni w wirtuoza Xabiego Prieto, ale dzieci najczęściej nasłuchają się o tym, że nie ma ważniejszej zasady niż zostawianie serca na boisku.
Chętniej wchodzą w bezpośrednie starcia z rówieśnikami, co wcale nie oznacza, że są surowsi technicznie. Przynajmniej stereotypowo utarło się, że przeciętny Bask z natury jest większy i lepiej zbudowany, w końcu to w tej krainie w ramach sportu przerzucają 300 kilogramowe kamienie, a drwale ścinają gigantyczne drzewa na czas. Murawa jest odbiciem lustrzanym społeczeństwa, a akurat w Hiszpanii co region, to obyczaj. I nikt w kraju nie ma w sobie więcej brytyjskiego DNA niż Baskowie.
ZWLEKAŁ Z ZAKUPAMI DO OSTATNIEGO DNIA
Przede wszystkim inspiracją do gry w piłkę na północy byli angielscy marynarze. To oni w latach 90. XIX wieku w wolnych chwilach od pracy kopali piłkę przywiezioną ze swojego kraju w baskijskich portach. Początkowo zainteresowali handlarzy z tamtejszych dzielnic. Z czasem pojawiało się coraz więcej gapiów, coraz więcej śmiałków chętnych, by dołączyć do zabawy, aż w końcu wyzwali na mecz Brytyjczyków, którzy sprawili im srogie lanie. Wieść niosła się wzdłuż rzeki w Bilbao, aż w 1898 roku kilkudziesięciu młodzieńców zdecydowało się założyć klub.
To była inicjatywa lokalnych kupców, inżynierów z północnej Anglii i studentów, którzy nazwali klub po brytyjsku – Athletic – nadając mu wieczne powiązanie z Wyspiarzami. Następnie studenci z Kraju Basków otworzyli swoją filię w stolicy kraju, z której zrodziło się Atlético Madryt. Byli powiązani od 1903 roku, aż niespełna 20 lat później w centralnej Hiszpanii poszukali niezależności.
Wiele istniało teorii czerwono-białych barw Athletiku. Inspiracja dominującym w tamtym czasie Sunderlandem, duża dostępność materiału w tych kolorach, z którego tworzono pościele na materace, lecz prawda jest inna. W rzeczywistości Baskowie najpierw grali na niebiesko-biało – dokładnie tak jak Blackburn Rovers. W 1909 roku Juanito Elorduy, dziś powiedzielibyśmy ktoś w rodzaju dyrektora sportowego, ruszył w podróż statkiem do Londynu, by przywieźć nowe zestawy w lepszej jakości. Nie mógł już dostać niebieskich koszulek Blackburn, nie były dostępne. Uroki stolicy Anglii oraz inne interesy wciągnęły go na tyle, że odłożył poszukiwania aż do ostatniego dnia. Nie chcąc wracać z pustymi rękoma, tuż przed startem rejsu poprosił o 50 dostępnych kompletów popularnych wtedy strojów Southampton. Były naprawdę dobrze zrobione, więc ubrał w nie piłkarzy z Bilbao oraz Madrytu. A barwy Rojiblancos oglądamy aż po dziś dzień.
KIERUNKI SIĘ ROZJECHAŁY
Jednym są nazwa i barwy, ale poszło za tym coś więcej. Przecież Barcelona czy Real Madryt też miały angielskie wpływy w swojej historii, a nie znajdziemy u nich aż tylu punktów zaczepienia. Przez dekady w Kraju Basków uczyli piłki stykowej, bazującej na dobrym przygotowaniu fizycznym i zdecydowaniu. Pierwszymi, historycznymi trenerami byli Mr. Sheperd, William Barnes, Jack Burton czy Ralph Kirby. Sami Anglicy. Na pierwszą tak wyraźną zmianę myślenia wielki wpływ miał ich rodak Fred Pentland – przypłynął do Bilbao, by oduczać starych manier i nauczać gry krótkimi podaniami.
Różne były epizody i style gry w historii klubu. W przeszłości fani wspominali Athletic głównie jako zespół z wysokim napastnikiem przygotowanym na liczne dośrodkowania, bocznymi o najlepszej wydolności nastawionymi na bieganie od linii do linii, kreatywnymi środkowymi oraz agresywnymi defensorami. Mieli dominować w powietrzu i próbować stłamsić rywala swoją siłą. Zachowując wszelkie proporcje, dostrzeżemy pokrewne elementy we współczesnej piłce. Gdyby przyłożyć lupę, znajdzie się tam malutkie odwołanie do historii, gdy patrzymy na rajdy Iñakiego Williamsa czy wybicia w powietrze Aritza Aduriza.
Na trybunach San Mamés nadal usłyszysz słynne zdanie, że może ci zabraknąć umiejętności, ale nie zaangażowania czy poświęcenia. Panów w baskijce, czyli tradycyjnym berecie, dalej ekscytuje, jeśli zespół potrafi szybko przedostać się pod bramkę z jak najmniejszą liczbą podań, ale imponującą szybkością akcji. Zachwycają się, że nikt nie walczy tak jak Athletic, a wychowankowie bez większego nazwiska nagle potrafią przeciwstawić się gwiazdom za miliony.
Nie można włożyć wszystkich do jednego worka, bo przecież nie grali tak w czasach choćby Marcelo Bielsy. To byłoby krzywdzące. Młodzieżowe drużyny Athletiku też potrafią klepać jak szalone, ale z natury nie opierają się na grze krótkimi podaniami. Wylewany fundament, na którym opierały się znane drużyny z Baskonii czy współczesny zespół Gaizki Garitano, jest inny. To czołówka ligi hiszpańskiej jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne.
Świat piłki rozjechał się tak mocno, że dziś już nie można mówić o brytyjskim Athletiku. Anglicy znani są ze ściągania do siebie najbardziej znanych, najgłośniejszych nazwisk piłkarzy i trenerów. To najbogatszy rynek globu. Athletic był pionierem w zatrudnianiu zagranicznych piłkarzy, lecz od ponad stu lat przyjmuje tylko związanych z Krajem Basków, czym wyróżnia się na całym świecie. Aż trudno uwierzyć, że niepisana filozofia pozwala im funkcjonować i nadal docierać do finału Pucharu Hiszpanii. Tak jak w tym sezonie, co ostatecznie może ich doprowadzić do europejskich pucharów. Pieniędzy im nie brakuje, chęci do ich wydawania również, po prostu w imię romantyzmu i starych zasad ograniczyli sobie rynek poszukiwań.
WYŚMIEWANA TIKI-TAKA
Myślisz tiki-taka, masz przed oczami reprezentację Hiszpanii albo Barcelonę. Kto w ogóle stoi za tym terminem? Powszechnie przypisuje się jego popularyzację świętej pamięci Andrésowi Montesowi, który komentując mecze mundialu w 2006 roku w telewizji LaSexta, wbijał do głowy hasło, które stało się nieśmiertelne. Spodobało mu się na tyle, że zostało w świadomości Hiszpanów. Wtedy jeszcze rozczarowanych odpadnięciem w 1/8 finału mistrzostw świata. W rzeczywistości ten zwrot powstał już wcześniej i został użyty przez Javiera Clemente, baskijskiego trenera, który w latach 80. dwukrotnie doprowadził Athletic do mistrzostwa kraju. On jednak nie cmokał nad takim stylem gry ani nie utożsamiał się z nim. Clemente, jak na człowieka wychowanego w baskijskiej szkole piłki, wypowiadał się o nim mocno krytycznie, wręcz prześmiewczo. Oryginalnie tiki-taka z baskijskiego oznacza „kroczek po kroczku”, kojarzona jest też z szybkimi, lekkimi krokami, regularnymi jak bicie wskazówek zegara. Tik-tak, tik-tak, aż można zasnąć. Raczej tak spoglądali na to na północy.
Lata później wszyscy dostawali gęsiej skórki, gdy Montes krzyczał „estamos tocando tiki-taka, tiki-taka”, potem wszyscy chcieli być jak drużyna Pepa Guardiola, a wszystko wzięło się od pogardliwego nazywania wymiany piłki bez większych efektów. Trener Clemente był dobrym przykładem, by uzmysłowić sobie, jak odmiennie gra się w piłkę na północy kraju. On dzielił społeczeństwo na „clementistas” i „anti-clementistas”, czyli swoich wyznawców oraz przeciwników. Dla niego zawsze celem było zwycięstwo jak najprostszymi środkami, a nie fantazyjne granie. Krytykował sztukę dla sztuki. Pazur, wojna, poświęcenie – to raczej słowa używane przez niego w mowach przedmeczowych. Odcisnął piętno na baskijskiej ekipie.
Przez sześć lat Clemente prowadził też reprezentację narodową, przez dwa mundiale i jedno Euro, lecz dotarł maksymalnie do ćwierćfinału. Wieloletnie problemy tej kadry trafnie zdiagnozował César Luis Menotti: „Hiszpania musi wreszcie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chce być bykiem, czy torreadorem”. Czy chce grać fizycznie, czy technicznie, jaki w ogóle mają na siebie pomysł. Bask nie chciał sztucznego piękna. Po jego erze Hiszpanie bardziej zaczęli interesować się piłką niż furią.
Wiele można o nim mówić, był nacjonalistą, który budził sporo kontrowersji, lecz łączy w sobie cechy większości Basków. Miłość do swojego regionu, przywiązanie do kultury i tradycji, dumę z pewnej odmienności. Clemente często dawał do zrozumienia, że nie będzie grał jak reszta kraju.
Zresztą czym dziś tak naprawdę jest angielski futbol, który przecież stał się totalnie multikulturowy? Athletic też poszedł do przodu, stał się nowocześniejszy. Możemy jednak zostać przy tym, że w żadnym innym klubie z hiszpańskiej elity nie znajdziemy tylu odniesień do dawnej, wyspiarskiej szkoły. Żaden inny wizualnie, bezpośrednim stylem gry, nie pasowałbym tak dobrze do Premier League. I to na San Mamés najczęściej poczujemy namiastkę intensywnego kibicowania rodem z Londynu, Liverpoolu czy Manchesteru.