Dilerzy też pragną miłości. Recenzujemy „Złoty strzał” ekipy ĆPAJ STAJL

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Ćpaj Stajl Alick Kraków Złoty Strzał Melodramat
fot. Michał Iwanicki

Znów to smutne pierdolenie / A co mam zrobić skoro cierpię? / Skoro nie śpię, piszę smutne wersy zamiast latać z niebezpiecznym sprzętem / Wyrzucę to z siebie w studio w ten sposób bezpieczniej / Kolejny świr na mieście – niepotrzebnie / Smutne pierdolenie, bo świat nie jest piękny / Przez te tłumione emocje ludzie, kurwa, gubią zęby – nawija Alick vel Cool P w numerze, pod jakże wiele mówiącym tytułem Smutne pierdolenie.

Jak usłyszałem po raz pierwszy te kilka wersów, przypomniało mi się, co Włodi mówił mi swego czasu o wrażliwości, która – nieco paradoksalnie – objawia się też czasami agresją i gniewem (…) w czasach w których dorastałem nigdy nie można było zdejmować maski tego, że dajesz sobie radę… ze wszystkim. To ona sprawiała, że nikt cię z niczego nie rozliczał, nawet o nic nie pytał. Trzeba było nieustannie dbać o status quo, które najlepiej podsumować można krótkim „nie wchodź mi w drogę, bo ci wyjebię na łeb”, a jednocześnie, też jakoś w międzyczasie, próbować się poukładać z tym światem i czuć się dobrze z sobą samym. I stąd już bardzo blisko było mi do refleksji nad tym, że we współczesnej, polskiej popkulturze naprawdę niewiele jest tworów tak głęboko humanistycznych jak trzy płyty Alicka i Kony’ego.

Zawsze miałem słabość do wszystkich odmieńców, przemierzających miasta bezdomnych schizofreników, odklejonych straceńców i przejaranych, antysystemowych paranoików, bo sam mam w tych sprawach różne doświadczenia.

Kiedy rodzima kinematografia, teatr, literatura i sztuki wizualne są tak bardzo przeżarte przez, do niedawna jeszcze (a dokładnie do 24 lutego bieżącego roku, kiedy to Rosja zaatakowała Ukrainę), dominującą w naszym dyskursie publicznym pogardę dla ludzi żyjących, myślących i głosujących inaczej niż osoba, która się akurat wypowiada, być może to właśnie ten wodewilowy, karykaturalny wręcz pato-rap jest jednym z niewielu miejsc, w których znaleźć można prawdziwy obraz człowieka. Jednostki ciągle mierzącej się ze swoimi uzależnieniami, agresywnymi skłonnościami i innymi problemami społecznymi; osoby postawionej w sytuacji granicznej, a co za tym idzie – widzącej więcej niż ci, którzy z klapkami na oczach gonią ciągle za sukcesem, wygodą czy innymi materialnymi dobrami.

Ćpaj Stajl Alick Złoty strzał
fot. Michał Iwanicki

Moja żona ma słabość do podcastów i książek, w których głos zabierają różnej maści alkoholicy, narkomani czy nałogowcy, bo twierdzi, że ludzie zmagający się z podobnymi bolączkami – ludzie na i po terapiach, wszyscy ci niepijący, niećpający, niegrający w gry hazardowe, czy nieruchający kompulsywnie ozdrowieńcy postrzegają ten świat dużo czyściej i prościej niż reszta społeczeństwa. Ja natomiast zawsze miałem słabość do wszystkich odmieńców, przemierzających miasta bezdomnych schizofreników, wyniszczonych przez różne substancje, odklejonych straceńców i przejaranych, antysystemowych paranoików, bo sam mam w tych sprawach różne doświadczenia. Bo jak brzmiał kanoniczny cytat z filmu Dziwne dni: paranoja to po prostu rzeczywistość widziana w skali makro. I taką właśnie rzeczywistość prezentuje ĆPAJ STAJL – życie pełne ciągów, awantur i pędu ku śmierci, życie przegrane i odstręczająco wręcz wulgarne, życie… to prostytutka, tirówka / Jej wizytówka – obcisła bluzka i miniówka / Taka stylówka, myślisz, że będzie rozpustna / A tu gumowy kutas porozpruwał wszystkim dupska.

Największą siłą Kony’ego i Alicka jest to, że zapiski z tego obcego, dla większości społeczeństwa, ekstremalnego modelu egzystencji potrafią zawrzeć w melodyjnej, chwytliwej i wręcz popowej formie. Ponad trzy lata temu, pisząc o ich debiutanckim Lecie w Ghettcie zwracałem uwagę na to, jak świetny balans potrafią złapać pomiędzy luźnym żartem i groźną powagą, dotkliwym realizmem i przećpaną psychodelą, nową szkołą i starymi zasadami; doceniałem doprawione gitarami i na wskroś muzyczne instrumentale, nośne, zapadające w pamięć refreny i ostre, uliczne teksty, w których osiedlowy naturalizm splata się z ulotną poezją. I każde z tych spostrzeżeń jest wciąż aktualne w momencie premiery Złotego strzału.

Wolność od nałogów, przemocy i różnej maści osiedlowych zależności, które koniec końców doprowadzają do tego, że wszyscy koleżcy są „martwi lub za kratami”.

Ba, od tamtej pory dopracowywali tę metodę do perfekcji, dzięki czemu refren tytułowego utworu jest jednym z najbardziej nośnych w historii krajowej (podwórkowej) muzyki rozrywkowej. Westcoastowe i southernowe patenty pojawiające się na tym krążku stoją w pierwszym szeregu rodzimych reinterpretacji tych amerykańskich wzorców, a uznana przez nas za najlepszą polską piosenkę roku 2021 Krowodrza ociera się o wybitność, charakterystyczną zwykle dla współczesnych hybryd rapowych, nad którymi w studiach Stanów Zjednoczonych pracują zazwyczaj dwucyfrowe zastępy beatmakerów, producentów, diggerów sampli, instrumentalistów i realizatorów. Każdy z bitów na Złotym strzale – a często w jednym numerze jest ich kilka – zbudował sam Alick lub też dokładniej Alick, jego przećpany, dźwiękowy perfekcjonizm i jego młodszy brat – klawiszowiec ĆPAJ STAJLu – znany jako Młody Gad.

I znów w tych wszystkich, na wskroś eklektycznych bitach pobrzmiewa nie tylko pełne spectrum rapowych inspiracji – od nowojorskich boom-bapów, przez południowe trapy, aż po kalifornijski (g)funk, ale również gitarowa scheda po rockowych dokonaniach starego Kwaśniewskiego (ojca Alicka, Rafała, znanego m.in. z Dezertera, Elektrycznych Gitar czy PRL-u) i krakowskie klubowe podziemie. Od czasów pierwszych rave’ów organizowanych przez MK Fevera w piwnicach Małopolski jeszcze u schyłku lat 80., brytyjska chuligańska elektronika – z jungle na czele – miała bowiem ogromny wpływ na tamtejszą scenę, co słychać i na debiutanckiej płycie Firmy i najnowszym, tegorocznym mixtejpie Kobika. Za każdym razem pod te syntetyczne, zbasowane hybrydy nawijali MC’s, u których charyzma ważniejsza była od techniki, prawdziwość ceniona bardziej niż potrójne rymy, a hardy podwórkowy sznyt słyszalny lepiej niż erudycyjne, pogłębione refleksje.

Ćpaj Stajl Alick Złoty strzał
fot. Michał Iwanicki

Nie inaczej jest na Złotym strzale, gdzie obok Zdechłego Osy i Młodego Dzbana, znów pojawia się mocna reprezentacja krakowskiego undergoundu – Last Dance, Abram Montana, Dejwis, Baker, Brzezin, Gruszka i jedyny lokalny przedstawiciel głównego nurtu – Kobik. O ile jednak podejmowane przez gospodarzy i ich gości tematy znów są na wskroś przyziemne (czy też może przychodnikowe), to coraz częściej przez ów charakterystyczny, straceńczy sznyt przebija smutna refleksja, wytęskniona nadzieja i promienie słońca, które gdzieś tam przecież górują nad tym całym bezdusznym projektem. W opowieści o małolackim okresie burzy i naporu pobrzmiewa nostalgia za czasami, w których człowiek mógł się jeszcze czegoś nauczyć, w gorzkiej relacji z ojcami, na pierwszy plan wysuwa się przebaczenie i miłość, a po każdym z wielodniowych, narko-holowych ciągów przychodzi refleksja, że w sumie to by się chciało mieć święty spokój, a nie stres i mordę żula, kurwa.

Nie taki jestem naprawdę / Męczy mnie życie jak serial / Gdy zamykam oczy jestem na smaganych wiatrem preriach / Nie obchodzą mnie przechwałki ani droga biżuteria / (…) / Chcę być wolny od swoich paranoi / Chcę być wolny jak dziki tabun koni – śpiewa Alick w otwierającym Złoty strzał delikatnym, gitarowym intro. I ta potrzeba góruje nad całym trzecim krążkiem krakowskiego duetu. Wolność od nałogów, przemocy i różnej maści osiedlowych zależności, które koniec końców doprowadzają do tego, że wszyscy koleżcy są martwi lub za kratami. Wolność od wszelkich gatunkowych podziałów, stereotypowego widzenia szeregu najważniejszych, filozoficznych wręcz kwestii i tej wszędobylskiej pogardy dla tych, którzy żyją, myślą i głosują inaczej niż ten, kto akurat się wypowiada. Wolność, która jest na wyciągnięcie ręki, tylko ta ręka zwykle okazuje się zbyt krótka, słaba i podatna na podszepty niepokornego ducha. I choć dla ludzi, którzy się z tym wszystkim zmagają, to zwykle… nie najlepiej, to dla samego rapu ów dystans jest wręcz kluczowy – to on sprawia, że nie ma tu miejsca na tanie moralizatorstwo, pusty ego-tripping i wszędobylskie na scenie lanie rymowanej wody. Jest tymczasem zupełnie niezbędne dla tej formy wypowiedzi mięso, bezkompromisowość i transgresja; jest – niekiedy bolesna i prosto w ryj wyłożona, a innymi razy zabawna i realizująca się między słowami – prawda; i są emocje.

O ile więc wszystkim ludziom życzę świętego spokoju, a nie stresu i mordy żula, to ci dwaj konkretni krakowiacy niech jak najdłużej czerpią z tego dystansu i napięcia, które odłożyło się w ich kościach przez lata życia, co im nieraz zaśpiewało yeah, yeah, yeah, jebać cię. Jakby wszystko mieli już w głowach i warunkach bytowych poukładane, to Kony byłby zapewne w czołówce krajowych MC’s, a Alick zostałby polskim Dr Dre i robiłby bity dla całej rodzimej ekstraklasy. ĆPAJ STAJL tymczasem w obliczu stadionowych koncertów, obmyślanych na miesiące wcześniej biznesplanów i marketingowych współprac z różnymi firmami, prędzej czy później spokorniałby, ułożył się i wpasował w ogólnie przyjęte standardy nadwiślańskiej muzyki rozrywkowej roku (bez)pańskiego 2022. A tak to są odmieńcem, który widzi, robi i może więcej niż reszta. I tylko niech Złote strzały na tej drodze zdarzają im się tylko w tytułach płyt i numerów, bo jak pisałem we wstępie do naszej rozmowy z Alickiem bez nich polskie rapowe poletko byłoby nieporównywalnie mniej barwne, ekspresyjne i ambiwalentne – patologiczne i emocjonalne, fatalistyczne i groteskowe, radośnie porobione i nieustannie szukające w życiu jakichkolwiek form stałości.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0