Miała być bitwa i była bitwa, jednak w odróżnieniu od tej sprzed dwóch lat, przewaga Weili Zhang była znacznie większa. Skończyło się bardzo mocnym nokautem oraz symbolicznym gestem pozostawienia rękawic w oktagonie. Joanna Jędrzejczyk kończy karierę - karierę wybitną, dzięki której po raz pierwszy dowiedzieliśmy się, jak wygląda dominująca polska mistrzyni UFC. Karierę, która na zawsze przejdzie do historii światowego MMA.
To był swego rodzaju „Ostatni Taniec”, który pokazał Joannę Jędrzejczyk, jaką uwielbialiśmy - nie była już tak prowokująca na konferencjach prasowych, ale fizycznie, wychodząc na ważenie, wyglądała równie imponująco, co w 2015 roku, kiedy rozbijała Carlę Esparzę i Jessicę Penne. Do oktagonu wchodziła po staremu - obwieszczając światu moc, a jej koncentracja i wyraz twarzy sprawiał, że można było uwierzyć w każdy scenariusz tego pojedynku.
Nie tym razem. Weili Zhang była w rewanżu znacznie mocniejsza. Ktoś mógłby się zastanawiać, jakim cudem ta zawodniczka przegrywała dwukrotnie z Rose Namajunas, bo Chinka wyglądała jak absolutny sportowy potwór. Potężna siła w stójce i jeszcze więcej mięśni w parterze - Jędrzejczyk próbowała „wyciągnąć” tę walkę siłą woli i w pierwszej rundzie jeszcze jej się to udało, ale w drugiej nadziała się na potężne uderzenie z obrotu.
Zhang wygrała i w starciu o pas z Carlą Esparzą powinna być bardzo wyraźną faworytką. Carla co prawda pokonała wspomnianą Namajunas, ale to Rose - znana z dziwnych problemów przeciwko teoretycznie słabszym zawodniczkom (Esparza, Jessica Andrade) - w zasadzie przegrała tę walkę na własne życzenie.
Nas jednak najbardziej interesowało to, co wydarzyło się po starciu z Jędrzejczyk. Polka w wywiadzie z Danielem Cormierem poinformowała o końcu kariery, po czym potwierdziła to, zostawiając rękawice w oktagonie. Powiedziała też, że po dwudziestu latach walk, czas zająć się rodziną i swoimi biznesami, co zresztą wcale nietrudno zrozumieć.
Wystarczy spojrzeć, co dzieje się w mediach społecznościowych w Stanach Zjednoczonych, by stwierdzić, jak ogromny wpływ na światowe MMA miała Joanna Jędrzejczyk. Mistrzowie i absolutnie największe nazwiska tego sportu z marszu okrzyknęły ją legendą dyscypliny. Przegrała pięć pojedynków, ale trzeba pamiętać, że aż cztery z nich były walkami o mistrzostwo! Tylko ten ostatni z Zhang nie miał pasa na szali, a przecież to także było starcie o status pretendentki numer jeden do tytułu i to z zawodniczką, z którą już raz dała być może najlepszą walkę w historii kobiecego MMA.
Nie jest to więc legenda, która rozmieniała się na drobne, przegrywając z kompletnie nieznanymi nazwiskami. „JJ” do samego końca walczyła z najlepszymi i toczyła z nimi mniej lub bardziej udane wojny w oktagonie. Gdy zauważyła, że zaczyna odstawać, postanowiła się pożegnać. Nie będzie jednak zapomniana. Kibice, nie tylko polscy, już teraz wspominają słynny „okres terroru” Polki w wadze słomkowej, trwający przez 2,5 roku w latach 2015-17. Zdobycie, a potem pięć z rzędu obron pasa mistrzowskiego, z których każda była w zasadzie jednostronną dominacją, to coś, co w UFC zdarza się rzadko. Dla porównania, Zhang i Namajunas, mimo że Polkę pokonywały, nie potrafiły dotychczas uzyskać więcej niż jednej (!) udanej obrony z rzędu. Jędrzejczyk była kimś, kto wprowadził żeńskie MMA na wyższy poziom. Była niejako pomostem między epoką Rondy Rousey, a czasem dominatorek - Walentiny Szewczenko i Amandy Nunes. Jako pierwsza kobieta została sklasyfikowana w top 10 rankingu „pound for pound” (bez podziału na płeć i kategorie wagowe) i wprowadziła polskie MMA na światową mapę. Mieliśmy nawet polsko-polską walkę o tytuł z Karoliną Kowalkiewicz! Szczególnie że jej osobowość przebijała kolejne bariery równie mocno, jak i umiejętności.
Trudno stwierdzić, na ile znana wszem i wobec postać Jędrzejczyk jest zgodna z prawdziwą Joanną. W ostatnich walkach, mimo wciąż ogromnej pewności siebie, podchodziła do rywalek z szacunkiem. Przyjaźni się z Szewczenko, ma świetny kontakt z Zhang, a Namajunas chciała z nią nawet trenować przed walką z Chinką. To wskazywałoby na to, że poza oktagonem „JJ” nie jest wcale aroganckim prowokatorem, za jakiego uchodziła w czasach świetności. To była postać, która pomagała jej w oktagonie (jej rywalki dawały sobie wejść do głowy) i poza nim, bo dzięki bycia tak charakterystyczną została gwiazdą światowego MMA. Potwierdzałby to fakt, że w odróżnieniu od innych tego typu charakterów UFC (Colby Covington, Conor McGregor) Polka nigdy nie przekroczyła granicy. Najczęściej mówiła o sobie i o tym, jak jest mocna, nie wyzywając rywalki, jej sztabu czy rodzin, co jednemu z wyżej wymienionych się zdarzało.
Niezależnie od tego, jak postrzegało się Joannę Jędrzejczyk przez całą karierę, trudno było nie docenić jej wielkości. Trudno też było się nie wzruszyć, widząc jej łzy w oczach przy dzisiejszym zakończeniu kariery. W świecie pełnym próbujących się przebić osobowości, była jedyna w swoim rodzaju. I na zawsze przejdzie do historii nie tylko polskiego, ale i światowego MMA.