Jesteśmy świadkami jednego z największych beefów w historii polskiego hip-hopu. Pytanie tylko, czy to naprawdę beef, czy swego rodzaju wojna domowa, w którą co rusz angażują się kolejne szeregi żołnierzy. I czy nie przyniesie ona ofiar.
Całkiem niedawno zrobiliśmy sobie w redakcji powtórkę z Beefu - nieco sensacyjnej, ale koniec końców świetnej serii dokumentalnej o historii konfliktów w amerykańskim środowisku rapowym. Uderzyły nas w nim dwie kwestie. Pierwszą jest rola mediów i ziomków w nakręcaniu większości tych zatargów. Drugą - to jak bardzo ich zaangażowanie zmieniło dużo czystszą, oldschoolową formułę fechtowania się na słowa. Bo za to, że batalia pomiędzy wschodnim a zachodnim wybrzeżem przyniosła ofiary śmiertelne, sporą część winy ponoszą takie magazyny jak Source czy XXL, które nakręcały całą aferę. A gros nowoszkolnych pojedynków wybuchało ze względu na to, że otoczeni wianuszkami lokalnych gangusów amerykańscy raperzy czują się dużo pewniej, niż gdyby mieli wszędzie poruszać się sami. I tak samo poczuł się na scenie Bedoes. A że roli mediów nie widzimy w nakręcaniu tego typu afer, ani też w zimnym, tęsknie spoglądającym na kliki relacjonowaniu ich przebiegu, postanowiliśmy rozłożyć sprawę na czynniki pierwsze.
Słowa Bediego przypomniały nam bowiem model prowadzenia swojej kariery przez 6ix9ine’a, który co rusz nawołuje na insta do tego, żeby chętni sprawdzili, czy jest on naprawdę gangsta. I prędzej czy później ktoś to sprawdzi. Bo żaden raper nigdy nie jest tak gangsta, jak ludzie, którzy temu modelowi poświęcają całe swoje życie - nie piszą tekstów, nie chodzą do studia, nie nagrywają klipów, tylko pakują, zbroją się i zdobywają kolejne uliczne sznyty. I takich właśnie ludzi - sądząc po klipach i nagrywce z niedawnej strzelaniny w Minneapolis - ma wokół siebie Tekashi. A Bedoesa tego pamiętnego dnia na scenie otaczali nie kryminaliści, a raperzy, didżeje i producenci. I choć rozumiemy, że każdego czasem mogą ponieść emocje, to dla zdania, które padło wtedy ze sceny, trudno nam znaleźć usprawiedliwienie z dwóch powodów. Po pierwsze raper - i nieważne czy to oldschoolowy MC, czy nowoszkolny mumble’owiec - wojuje słowem, więc na owe słowa powinien zważać. A po drugie: cała droga do sławy Borysa jest w ogromnym stopniu oparta na kontrowersji, w której lubuje się bydgoski raper. I równie prowokacyjny charakter miały jego pierwsze przeprosiny, w których powoływał się na to, że poniosło go, bo na scenie była jego mama. WTF? Czy obecność rodzica w pobliżu prowokuje kogoś do obrażania ludzi i seksualnych aluzji? Dla wielu osób te słowa dolały jeszcze oliwy do ognia. I choć od tamtej pory Bedoes się zreflektował i podczas niedawnego koncertu oddał szacunek starej gwardii, to wywołana przez niego lawina wciąż się przetacza i nie ma ona nic wspólnego z konfliktem stara vs nowa szkoła, jak chcą na to patrzeć lubujące się w uproszczeniach gremia.
Zdanie Jeśli wasz ulubiony raper nie jest z SB Maffiji, albo nie jest zaprzyjaźniony z SB Maffiją, to prawdopodobnie właśnie teraz ssie komuś pałę nie godzi bowiem w staroszkolnych raperów, ale przeważającą większość sceny, która nie wydaje pod szyldem warszawskiej wytwórni i nie jest z nią w żaden sposób skoligacona. Wszystkie odpowiedzi, które zalały media społecznościowe w następstwie tego incydentu, nie miały jednak nic wspólnego z rapowym beefem. Ludzie - całkowicie słusznie - poczuli się obrażeni. I nieważne czy postrzegają oni siebie w kategoriach hip-hopowych MCs, czy są po prostu osiedlowymi wygami, którzy za pomocą rapu opowiadają o swoim życiu, zaczęli się odgrażać, że te słowa spotkają się z konsekwencjami. A że często w tych wypowiedziach nie przebierali w słowach, to rykoszetem oberwało się całej Maffiji. Dlatego Avi czy Białas - kierując się zasadą: jestem raperem, wiec obowiązki mam raperskie - szybko chwycili za kartki i mikrofony. Ich numery natomiast sprowokowały kolejnych zawodników do skorzystania z okazji i wyłożenia swoich racji. I tak ta kula śniegowa toczy się od blisko dwóch tygodni, a w całym tym zamieszaniu powoli umyka wszystkim to, od czego się tak naprawdę zaczęła. W kontekście tego, że za Bedim koledzy stanęli murem - co nie jest prawdą, bo swoje dissy nagrali dopiero po tym, jak oberwali odłamkami - może mu się wydawać, że właściwie to nie zrobił nic złego.
A zrobił. I nieważne czy jesteśmy fanami starej szkoły, czy nowej (a jesteśmy obu), czy słuchamy reprezentantów SB, czy nagrywek TPS’a i Dixonów (słuchamy jednych i drugich), to na takie prowokacje nie ma w naszym widzeniu rapu zgody, szczególnie u nas, w Polsce, gdzie słowa znaczą zupełnie co innego niż w Stanach. Bo przypomina nam to trochę ciągnącą się od dekad dyskusję o tym, czy można obrażać na freestyle’u czyjąś matkę i bezsensowny argument, że przecież za oceanem oni wciąż mówią ya mama. Tylko że w USA wszystkie te żarty o matkach były wymierzone we właściciela plantacji, którego funkcji ani nazwiska - z oczywistych względów - nie można było wypowiadać i zastępowało się go rzeczoną mamą, a u nas godzą one w rodzicielki i karmicielki raperów, którzy przyjmują te bluzgi na twarz. I podobna jest różnica między tym, że ktoś czy coś sucks dick, a tym, że ssie pałę. Bo o ile jeszcze jak ktoś czy coś ssie można rozumieć - dokładnie tak jak w angielskim - jako to, że jest kiepskie, to po dodaniu do tego pały jednoznacznie odwołuje się do stosunku oralnego. Dlatego jeśli sugerujesz, że wykonuje go właśnie 90% sceny, to nie ma nic wspólnego z rapowym podejściem do bycia gotowym na walkę i nie ma żadnego związku z beefem, a jest tylko tanią prowokacją generującą medialny szum i wzrost kliknięć. Ale krok w krok za tymi kliknięciami zmierza niechęć klubowych promotorów, którzy nie mają ochoty gościć koncertów podwyższonego ryzyka, zmierza sępie zainteresowanie mediów, które już zwęszyły krew i brak pomyślunku licznych fanów, którzy za nieodpowiednią bluzę są gotowi wymierzać komuś karę. I to wszystko na koszt rapera, który swoich słów nie przemyślał.
Bedoes przeprosił i zrozumiał, że szacunek i pokora są ważne. I niech to będzie nauczka dla przyszłych pokoleń, które granice kontrowersji będą zapewne przesuwać jeszcze dalej. A obecna generacja niech weźmie przykład z Jaya i Nasa i zakopie topór wojenny, zanim ten konflikt urośnie do rozmiarów wojny domowej. Sądząc bowiem po środowiskach kibicowskich, mamy tu w Polsce dużo bardziej podatny grunt na takie ogólnonarodowe kosy niż w Stanach. Beefy niech więc dzieją się w kawałkach czy na scenach i niech będą beefami, a nie prowokacjami, awanturami i - tym bardziej – bijatykami.