Ten beef jest jak serial The Big Bang Theory: 8 lat temu czekaliśmy na każdy odcinek, teraz marzymy już tylko o tym, żeby się skończył.
A niewiele na to wskazuje. Stacja TVN ogłosiła wczoraj, że Peja weźmie udział w kolejnej odsłonie programu Agent-Gwiazdy. Nie minęła chwila, a Tede już był w swoim żywiole:
Uczciwie trzeba przyznać, że Jacek nie zaczepia bez przyczyny; pamiętacie jeszcze te wersy Durnia z TVN?
Ile razy był telefon od tej niedorzecznej Drzyzgi
Aż do teraz mój telefon od tych rozmów on nie wystygł
Producentkę Majewskiego pierwszy raz spławiłem grzecznie
Były podejścia następne, już nie byłem fajny - j*b się
Scenariusze serialowe, na odwrocie piszę wierszem
Że nie kocham TVN-u i Tedego całkiem zwięźle
Ale do tego tematu jeszcze wrócimy. Na razie wygląda to tak, że Tede znowu znajdzie sobie tysiące pretekstów do zaczepek, a Peja albo nie odpowie mu wcale, albo odpowie w jakimś numerze, albo odwoła koncert, albo zrobi jeszcze coś innego. Pytanie tylko, co to mogłoby być, żeby choć trochę nas rozgrzać. Bo trzeba to powiedzieć otwarcie: beef obu panów w 2018 traktuje się nie jako wydarzenie, ale niczym stały element przyrody. Wiecie: jeśli jest marzec, to ptaki wracają z ciepłych krajów. Jeśli Peja wydaje płytę - Tede go zaczepi. Albo odwrotnie. I tak od prawie dekady.
Zresztą z beefami jest tak, że trzeba wiedzieć, kiedy je skończyć. Jeśli wojna jest krótka i intensywna, wówczas emocje obserwatorów sięgają zenitu. W przeciwnym razie wyjątkowość ustępuje miejsca rutynie. Jasne, że w telenoweli pod tytułem Tede vs Peja były momenty ciekawe - sama akcja z przejęciem domeny Terrorym to majstersztyk; generalnie na przestrzeni lat warszawiak podchodził do całej sprawy kreatywniej i z większym poczuciem humoru. Natomiast i on popadł z czasem w monotonię, o czym zresztą pisaliśmy, przewidując to, co nie wydarzy się w 2018 w polskim rapie. Z drugiej strony te wszystkie przeszkadzajki Rycha w organizacji poznańskich koncertów Tedego to podobne przedszkole. Przykre, bo nie mówimy tu o ananasach pokroju Oskara Pam Pam, który z treningu bokserskiego na Bosskim Romanie zrobił motyw przewodni własnego teledysku, a żywych legendach rapu, postaciach wychowujących muzycznie całe pokolenia i odpowiadających za ikoniczne dla gatunku wydawnictwa. Dziś ich przekomarzanki przypominają trochę zawodzenia pijanego wujaszka, który na weselu coraz słabszym głosem domaga się zagrania Kalinki, podczas gdy cała sala nie zwraca na niego uwagi i radośnie pląsa do Despacito. Ten beef nie przyniósł żadnych wybitnych numerów. Nie zmienił niczego na scenie rapowej. Był bardziej zjawiskiem socjologicznym: oto nagle okładają się nie anonimy, a ludzie z rapowego Olimpu. Nikt go nie wygrał, nikt go nie przegrał. I tyle.
Czy warto wytknąć Pei lekką niekonsekwencję w jego stosunku do TVN na przestrzeni lat? No pewnie, bo to zabawne. A czy warto zarzucić mu zakłamanie? Oczywiście, że nie. Jeśli uznał, że fajnie przytulić niewąską sumkę za szukanie agenta w Tajlandii, nic nam do tego; podejrzewamy, że w żaden sposób nie wpłynie to na jego muzykę, na stosunek do fanów i nie sprawi, że Peja zacznie nagle wspólnie z Agnieszką Chylińską obstawiać Sylwestry TVN. Taka jest po prostu kolej rzeczy: raperzy w pewnym momencie dostrzegają, że bunt buntem, ale kiedy ma się rodzinę do wykarmienia, tylko debil nie skorzystałby z okazji pobiegania po dżungli za - strzelamy - równowartość trzyletniej pensji przeciętnego obywatela Polski. Prawdopodobnie za jakiś czas w podobnym show pojawi się Tede, a później większość raperów starszego pokolenia; w końcu każde źródełko musi kiedyś wyschnąć. I bardzo dobrze, bo wolimy, żeby duże pieniądze zarabiali właśnie oni, a nie wynalazki pokroju sióstr Godlewskich. A wszystkim, którzy zarzucali kiedyś Tedemu, a dziś Pei zdradę ideałów, przypominamy, że nawet John Lydon, lider Sex Pistols i postać mająca jakiś milion razy większy wpływ na światowe kontrkultury niż obaj zainteresowani, w pewnym momencie swojego życia postanowił sobie dorobić udziałem w reality show I'm Celebrity - Get Me Out Of Here. Tak, tych Sex Pistols, ikon punk rocka. I tego zespołu, którego logo znajdziecie na ubraniach z popularnej sieciówki.
Pod wczorajszym wpisem Pei dotyczącym udziału w Agencie-Gwiazdy wiele osób ironicznie wkleiło cytat z kawałka Co cię boli? Chodzi o fragment: Co cię boli? Czy aż tak cię to boli, że Rychu Peja ma szansę dziś uczciwie zarobić? Nas to nie boli, przeciwnie - propsujemy, natomiast gorsze wydaje się nieuniknione ciągnięcie beefu z Tedeefem, który to beef z czasem staje się większym przypałem niż łapanie agenta. Panowie, dajcie sobie po ryju albo idźcie na piwo, ale nie każcie nam już dłużej tego oglądać.
