Kiedy w 2012 roku nikt jeszcze nie znał Chance'a z Chicago, ten wydał perspektywiczny krążek 10 Day. Może i nie było na nim nic spektakularnego, ale już od debiutu krystalizował się obraz młodego rapera-lokalsa z bardzo dobrym wyczuciem melodii i ciekawymi, chwytliwymi linijkami. Amerykańskie media zaczęły mu się przyglądać, ale prawdziwy szał na Bennetta miał dopiero nadejść. Raper pojawił się na mixtapie u Childisha Gambino (They Don't Like Me), a rok później wydał swoje opus magnum - Acid Rap. To był Chance w szczytowej formie.
Pierwsze kilka przesłuchań Coloring Book były miodem na uszy fanów i krytyków muzycznych. Płyta wspinała się po szczeblach list przebojów na całym świecie w zawrotnym tempie. W pewnym momencie jej popularność była gigantyczna; mieliśmy wrażenie, że No Problem usłyszymy w końcu ze straganów na bulwarze w Mielnie. Przesyt poszczególnymi numerami sprawił, że pojawiły się pewne problemy - zarówno z Chance'em, jak i z jego muzyką. Po pierwsze, jego goście zjadali go na własnych numerach (Young Thug i Lil Yachty na Mixtape, Lil Wayne i 2 Chainz na No Problem). Podśpiewywanie i używanie milutkiego, miękkiego, wysokiego głosu zaczęło być po prostu irytujące. A religijna przemiana i gospelowe wstawki (a w zasadzie motywy przewodnie)? Cienka granica między ich sensownym wykorzystywaniem a nadużywaniem została przekroczona.