Kamil Stoch po raz trzeci w karierze wygrał Turniej Czterech Skoczni. Tym samym został drugim najstarszym w historii zawodnikiem, który tego dokonał. I kiedy wszyscy zachwycamy się fantastycznym stylem i tym jak regularny w swoich sukcesach jest nasz skoczek (a jest, i to niebywale), to warto spojrzeć na tę sytuację z innej strony i zastanowić się, co sprawia, że to akurat polscy skoczkowie są tak wytrwali w sukcesach?
Kamil Stoch jest znakomity, a do tego w swojej znakomitości niezwykle powtarzalny. Od 2011 do 2021 roku wygrywał zawody w każdym kolejnym roku kalendarzowym. Do tego dołożył dwie Kryształowe Kule, trzy złote medale olimpijskie i z mistrzostw świata oraz oczywiście Turnieje Czterech Skoczni. Taka regularność jest w skokach – dyscyplinie, w której często decyduje odrobina szczęścia czy wystrzały formy pojedynczych zawodników – czymś nadzwyczajnym. Mało kto potrafi odnosić sukcesy tak długo.
NIE TYLKO JEDEN PRZYPADEK
Oczywiście pierwsi na myśl przychodzą Japończycy na czele z Noriakim Kasaim, który potrafił po czterdziestce zdobyć indywidualny medal olimpijski i wygrać konkurs Pucharu Świata. Jednak jest on wyjątkiem. Pozostałe tego typu przypadki to pojedyncze wyskoki jak np. dość szczęśliwe zwycięstwo Takanobu Okabe w jednoseryjnym konkursie w Kuopio albo ciekawostki w postaci punktowania i ciągłych startów starszych zawodników. A i sam Kasai nie wygrał w tym czasie aż tyle, co Stoch.
Tymczasem Kamil jest najstarszym indywidualnym mistrzem olimpijskim, najstarszym zdobywcą Kryształowej Kuli, drugim najstarszym zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni (po Seppie Bradlu, zwycięzcy… pierwszej edycji) i już jest na piątym miejscu wśród najstarszych w historii zwycięzców konkursu w ramach Pucharu Świata.
Jednak skąd pytanie o wszystkich polskich skoczków, skoro to Stoch zaczyna przypisywać sobie przy nazwisku wszelkiego rodzaju tytuły z gatunku „najstarszy”? Głównie z tego względu, że Kamil nie jest w tym sam. Wiadomo przecież jak długo sukcesy odnosił Adam Małysz, który w klasyfikacji najstarszych zdobywców Kryształowej Kuli jest trzeci. Jest też siódmym najstarszym skoczkiem ze zwycięstwem w PŚ (ósmy jest Piotr Żyła), a także jednym z najstarszych indywidualnych mistrzów świata, w którym to gronie jest też Dawid Kubacki. Dorzućmy do tego np. Stefana Hulę, który swój zdecydowanie najlepszy sezon miał grubo po trzydziestce i mamy komplet polskich skoczków odnoszących sukcesy w wieku, w którym znaczna większość skoczków o skakaniu już nie myśli.
SPADKU NIE WIDAĆ
Dowód? Austria, naród dający dyscyplinie olbrzymie ilości talentu i znakomitych nazwisk (być może największą ich liczbę), w czołowej czternastce najstarszych skoczków ze zwycięstwem w PŚ ma… jednego reprezentanta i to na czternastym miejscu (Martina Hoellwartha). Inne czołowe historycznie państwa? Niemcy – jeden (Jens Weissflog), Norwegia – jeden (Anders Bardal), Finlandia – jeden (Janne Ahonen). Nawet ta stereotypowo „stara” reprezentacja Japonii ma tylko wspomnianych Okabe i Kasaiego. A Polska ma aż czterech zawodników. I ich nazwiska doskonale znacie.
Małysz, Stoch, Kubacki, Żyła. Pierwszy jest legendą skoków na zasłużonej emeryturze. Trzech pozostałych wciąż stanowi o sile polskiej reprezentacji i z każdym kolejnym zwycięstwem czy miejscem na podium śrubują swoje własne „wiekowe” rekordy. I nie widać, by forma u któregokolwiek z nich miała w najbliższym czasie drastycznie spaść.
Statystyki znamy – w zasadzie każdy ze współczesnych topowych polskich skoczków odnosił sukces grubo poza przeciętną wieku dla swoich osiągnięć. Jednak co może być tego przyczyną? Jednej odpowiedzi na to pytanie raczej nie ma, więc spróbujmy przyjrzeć się kilku teoriom.
PÓŹNO DOJRZEWAJĄCY
Po pierwsze, Polacy dość późno dochodzą do swoich pierwszych sukcesów. Patrzymy na austriackie wielkie talenty pokroju Gregora Schlierenzauera i Thomasa Morgensterna i widzimy pierwsze zwycięstwa w Pucharze Świata jeszcze zanim w ogóle zdążyli skończyć 17 lat. Obaj mieli ogromne sukcesy na skoczni, ale jednocześnie pierwszy z nich jest skoczkiem wypalonym mniej więcej od 25. roku życia, a drugi skończył karierę grubo przed trzydziestką (nawet jeśli trudne upadki „nieco” mu w tym pomogły).
Tymczasem Dawid Kubacki pierwszy raz na podium stanął w wieku 27 lat, a zwyciężył jeszcze ponad rok później. Piotr Żyła po raz pierwszy wygrał mając lat 26. Kamil Stoch, mimo statusu „cudownego dziecka” polskich skoków, na pierwszy triumf czekał ponad 23 lata swojego życia. Jedynie Adam Małysz miał swoje początkowe sukcesy jako nastolatek, ale i jego słynny wybuch formy nadszedł dopiero jak na urodzinowym torcie pojawiły się 23 świeczki.
Z mentalnego punktu widzenia wydaje się, że w drodze naszych skoczków znacznie trudniej o spadki motywacji czy zwykłe wypalenie, kiedy – w odróżnieniu od genialnych talentów wygrywających z marszu – wie się, jak długo trzeba było czekać i pracować, by dojść do obecnego statusu. Brzmi prosto i wzniośle, ale gdy spytacie Żyłę czy Kubackiego ile razy przed tymi sukcesami zdążyli zwątpić, czy coś jeszcze z tego będzie albo Małysza, który chciał kończyć karierę po nieudanych igrzyskach w Nagano…
NIEZASPOKOJONY GŁÓD
To też doprowadza do drugiego argumentu przemawiającego za naszymi długowiecznymi reprezentantami – ich sukcesy rozkładają się w czasie. Żaden z naszych reprezentantów (nawet Małysz przy wybuchu formy) nie miał tak perfekcyjnych sezonów w PŚ jak chociażby ten Petera Prevca w latach 2015/16 (15 zwycięstw) czy Schlierenzauera w sezonie 2008/09 albo Ryoyu Kobayashiego w latach 2018/19 (obaj po 13). Te sukcesy potrafią przyjść nagle, jak w przypadku Japończyka, który wyskoczył całkowicie znikąd albo Słoweńca, którego nikt nie podejrzewał o aż taką dominację mimo wcześniejszych laurów.
To zaspokaja głód zwycięstw i może też wpłynąć na motywację w przygotowaniach do kolejnych sezonów, o czym zresztą mówił sam Schlierenzauer. W dodatku częstym w skokach przypadkiem jest, że wystrzał formy równie szybko się pojawia, co znika. Żeby było ciekawiej – czasem sami zawodnicy nie bardzo są w stanie powiedzieć, skąd przyszła świetna dyspozycja i dlaczego nagle jej nie ma.
Tymczasem Małysz i Stoch mają odpowiednio 39 i 38 zwycięstw w Pucharze Świata, ale obaj wypracowali to (szczególnie Stoch z jego fantastyczną serią wspomnianą na początku) latami regularności i stabilizacji na najwyższym poziomie, a niekoniecznie pojedynczymi wystrzałami. W przypadku Małysza można oczywiście tak mówić i często mówi się o wybuchu formy z końcem roku 2000, jednak jeśli trwa on nie sezon, a dobre 2.5 roku to czy mówimy o czymkolwiek chwilowym, czy już regularnym? Nie wspominając już o Kubackim czy Żyle, w których - z racji ich historii - głód sukcesu może co najwyżej rosnąć.
POCHODZENIE MA ZNACZENIE
Ostatni powód, który można w tej kwestii podsunąć, jest bardzo prozaiczny, bo jest to… kraj, z którego pochodzą nasi skoczkowie. Kiedy dla Norwegów zima to głównie biegi, Austriacy przerzucają swoje zainteresowanie pomiędzy kilkoma dyscyplinami, a i Niemcy mają sukcesy w co najmniej kilku sportach, to polska zima nieustannie kojarzy się ze skokami narciarskimi. Przez kilkuletni okres łączyło się to z najlepszymi latami kariery Justyny Kowalczyk, ale poza tym – skoki, tylko skoki. Jeden z naszych narodowych sportów. „Zawołaj kiedy Małysz/Stoch/nasi będą skakać” – to cytat przewijający się latami w wielu polskich domach. W latach świetności Małysza przewijały się historie o osobach kompletnie nielubiących sportu, które jednak do skoków i sympatycznego zawodnika z Wisły zawsze zasiadały wraz z całą rodziną.
Można je lubić lub nie, ale skoki są bardzo istotną częścią sportowego krajobrazu w Polsce. A co za tym idzie – skoczkom zdaje się nigdy nie brakować wsparcia i zainteresowania. W czasie sezonu stają się gwiazdami z pierwszych stron gazet, na konkursy przychodzą dziesiątki tysiący kibiców, czego regularnie bardzo głośno zazdroszczą im skoczkowie z innych krajów. I kibice to jedno, bo gdy zapytacie każdego z zawodników, czy skacze dla obecności na pierwszych stronach gazet, to odpowiedź będzie szybka, jednoznaczna i negatywna, ale takie zainteresowanie przekłada się na warunki, jakie skoczkowie mają w ramach przygotowań, chociażby sponsorów im pomagających. Pierwszej kadrze, niczym dobru narodowemu, nie może niczego zabraknąć, mimo pewnych braków w infrastrukturze, które zdawały się wychodzić w ubiegłych latach. Kiedy po pozytywnym teście na koronawirusa Klemensa Murański kadra była zagrożona usunięciem z Turnieju Czterech Skoczni, pół Polski było w stanie poruszyć niebo i ziemię, byle tylko wystartowali.
Nic, tylko skakać jak najdłużej i jak najlepiej. A jeśli jeszcze nasi reprezentanci robią to w takim stylu jak w tym Turnieju Czterech Skoczni (czterech Polaków w pierwszej szóstce!), to i ogromna radość i zainteresowanie nikogo dziwić nie może. I można zakładać, że Stoch, Kubacki i Żyła w kwestii swojej długowieczności nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.