Dlaczego rock może już nigdy nie być tak popularny, jaki był jeszcze kilkanaście lat temu?

Zobacz również:Hyperpopowa rewolta. Czy tak brzmi przyszłość muzyki popularnej?
MTV Unplugged: Nirvana
fot. Frank Micelotta / Getty Images

Czy rock ma szansę wykaraskać się z kryzysu, w jakim się znalazł? Czas zadać sobie to pytanie, zwłaszcza że mainstream przejęły inne gatunki.

5 października swoje 50. urodziny obchodzi III Led Zeppelin. Jeden z klasyków rocka, otwiera go słynne Immigrant Song, na trackliście znajdziemy też niesamowite Since I’ve Been Loving You i wiele innych, pięknych utworów. Wielu słuchaczy i słuchaczek uznaje III za najlepszy krążek w dorobku Zeppelinów. Ale...

To już nie moda, to cepelia

Ale trudno mówić o tym, że album obchodzi swoje 50. urodziny w sprzyjających okolicznościach. Przeciwnie, muzyka gitarowa w mainstreamowym wydaniu znajduje się w potężnym kryzysie, a sam rock jako formacja kulturowa został oddelegowany do roli cepelii, przebrania czy dekoracji. Owszem, przed pandemią branża koncertowa wyprzedawała całe trasy rockowych dinozaurów, ale trudno uznać to za rzeczywisty sukces gatunku, bardziej zadziałały tu czynniki demograficzno-ekonomiczne. Czyli boomersi z wypchanymi portfelami. Rock znalazł się w dołku i trzeba sobie zadać pytanie, czy powinniśmy się martwić, czy może to wszystko jest elementem naturalnego procesu.

Mainstream działa falami wyznaczanymi przez mody. Dekady 1960-1990 stały pod znakiem dominacji najróżniejszych odmian rocka, ba, czasami nawet cięższe stylistyki, jak thrash metal, również wkraczały na salony z milionami sprzedanych egzemplarzy. Ale tak, jak kolejne odmiany rocka grzebały się nawzajem (grunge pogrzebał hair metal, nu-metal grunge itd.), tak od początku nowego tysiąclecia wyrósł nowy konkurent, który ostatecznie, bliżej naszych czasów, zatrzymał gitarowe koło. To oczywiście hip-hop, który do mainstreamu wbił się w epoce gangsta rapu i stopniowo zajmował kolejne pozycje. W tym samym czasie rock osłabiał sam siebie, głównie przez rozwadnianie swojej tożsamości i formuły.

Czy to hip-hopy, czy to już rapy (czy rock?)

Oczywiście, trzeba się rozwijać, ale znamienne, że dzisiaj za rockowy zespół uchodzi Imagine Dragons - projekt tak wyzbyty charakteru (a przy okazji gitar), że aż szkoda go krytykować. Jako przystępną alternatywę dla takich rozmytych zespołów wielkie wytwórnie zaproponowały Gretę Van Fleet, kapelę do bólu kopiującą Led Zeppelin. Zatem zamiast mądrego rozwoju rock postawił na destrukcję swojej tożsamości z jednej, a rekonstrukcję historyczną z drugiej strony. Dla ścisłości - rozmawiamy tutaj wyłącznie o mainstreamie, czyli zespołach, które trafiają na rockową listę Billboardu. W muzyce niezależnej, mimo kreatywnej śmierci indie rocka, sporo się dzieje. I nawet nie musimy sięgać po ekstremalny przykład metalu (ten będzie miał się świetnie niezależnie od świata zewnętrznego), ale takie Black MIDI, Tropical Fuck Storm, a nawet Polyphia starają się wykrzesać coś nowego z tradycyjnym instrumentarium rockowym. Tymczasem na rockowej liście Billboardu znajdziemy np. Juice WRLD-a. Jeśli to nie oznaka kryzysu, to nie wiadomo, co innego może nią być.

Skoro już przywołaliśmy przedwcześnie zmarłego wokalistę, warto zastanowić się, co wskoczyło w miejsce rocka. Hip-hop od jakiegoś czasu coraz śmielej flirtuje już nie tylko z rockowym wizerunkiem, ale także jego środkami wyrazu. Emo rap i ciężki trap od kilku sezonów samplują gitary. Juice WORLD szedł coraz mocniej w tę stronę, Machine Gun Kelly właśnie wypuścił dosłownie pop punkową płytę. City Morgue, Rico Nasty, Ghostemane i wielu, wielu innych bardzo udanie łączy ciężkie brzmienie gitar z rapem. Hip-hop to pod wieloma względami naturalny następca rocka: rezonuje głównie z młodymi ludźmi, porusza się po podobnej osi wartości, najczęściej wyznaczanej przez bunt i hedonizm. Rap robić łatwo, a jeszcze łatwiej go zrozumieć: słowa mówione są o wiele bliższe człowiekowi niż słowa krzyczane czy śpiewane.

Wracamy do podziemia, skąd przyszliśmy

Ważnym czynnikiem jest tutaj technologia. Od kiedy nosimy smartfony w kieszeniach, hip-hop wydaje się muzyką współczesności, czymś, co współgra z naszym cywilizacyjnym otoczeniem. Swoje zrobiły również błędy wielkich wytwórni, które pompowały kolejne egzemplarze indie rockowych klonów w rurkach czy popowe koszmarki przebrane za rockmanów. W tym momencie na rockowym Billboardzie zaczęli pojawiać się Imagine Dragons i Chainsmokers i to, czym jest rock w XXI wieku, nie tyle się rozwodniło, ile kompletnie zmieniło znaczenie. Zresztą epitafia rocka piszemy i czytamy dość często od kilku lat, co też o czymś świadczy.

Czy jest nadzieja na powrót rocka do mainstreamu? W tradycyjnej odsłonie raczej nie. Wracając do rocznicy, która sprowokowała ten tekst, 50 lat to szmat czasu - ankieta wśród młodzieży dałaby nam przewidywalne wyniki: większość raczej będzie znała nestorów hip-hopu w rodzaju Biggiego i 2Paca, mało kto zaś Led Zeppelin. A i to jest optymistycznym założeniem, bo historyczny kanon muzyki to też dość rockowy pomysł, wyparty przez dyktat playlist i algorytmów. Muzyce gitarowej takie zejście do podziemia może zrobić dobrze, w spokoju będzie brudzić i chuliganić, czyli to, co potrafi najlepiej. A że na chwilę (bądź dłużej) zastąpi ją jakaś mniej lub bardziej udana fuzja hip-hopu z rockiem/punkiem/metalem? Przetrwaliśmy Limp Bizkit, przetrwamy i to!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.