Nie zrozumcie nas źle - do dzisiaj powstają kapitalne krążki, które w mniejszym bądź większym stopniu korzystają z dziedzictwa g-funku i gangsterskiego rapu z Zachodniego Wybrzeża. Ale w momencie wielkiego sukcesu 2001, za rogiem już czaiła się era blingu, która podwinęła komercyjny wiatr wiejący w żagle West Coastowi. Ten wiatr, wygenerowany przez klasykę lat dziewięćdziesiątych, od Paca po Snoopa, miał posmak ciężkiego, syntetycznego funku i wyluzowanej przewózki low riderem. Dre na 2001 zgromadził mocne głosy Kalifornii. Barda gangsterów Nate’a Dogga, herosów drugiego planu w rodzaju Kurupta i Devina the Dude’a (którzy mimo relatywnie niskiej popularności byli nieocenionymi rzemieślnikami tego brzmienia), musimy wspomnieć o Snoopie, który wciąż był głodny, mimo fenomenalnego sukcesu przez całą dekadę. 2001 to podsumowanie epoki, którą Dre i koledzy zaczęli prawie dekadę wcześniej, kiedy g-funk i gangsta rap zaczął rządzić hip-hopem i przyniósł mu pierwszy, naprawdę głęboki skok na kasę branży muzycznej. Hymn miłości do syntezatorowego basu i bujających jak zawieszenie bitów i swobody, z jaką artyści Zachodniego Wybrzeża sięgali po przyśpiewki czy melodyjne flow.