Kilka dni temu obchodziliśmy 20. urodziny 2001 Dr. Dre - to są 3 powody, dla których kochamy ten album

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
dre.png

Płyta z wielu powodów ważna, poza tym - rzecz jasna - że kryjąca w sobie niespożyte pokłady przebojowości. Ale to nie wszystko.

Hip-hop przełomu wieków miał się wyśmienicie, ale nietrudno widzieć w 2001 pewnego rodzaju momentu granicznego, kiedy dawni władcy ulicy wchodzili na komercyjne szczyty - warto pamiętać, że branża muzyczna wkraczała wtedy w okres rekordowej sprzedaży płyt CD. To zresztą album ważny do dziś; pamiętacie chyba, jaki singiel został według was uznany numerem jeden na Rapowym Topie Wszechczasów w newonce.radio (kolejna odsłona już 31 grudnia 2019)?

1
Hit factor(y)

Znacie w ogóle osoby, które po dwóch sekundach nie będą potrafiły rozpoznać pianinowego motywu ze Still D.R.E.? To magiczne palce Scotta Storcha, który wtedy jeszcze nie był w destrukcyjnym uścisku kokainowego demona. 2001 składa się z pamiętnych momentów, jak kultowa fraza wyśpiewana przez Nate’a Dogga w The Next Episode (Smoke weed everyday to już niemal przysłowie, rozpowszechniane przez stonerski lud na całym świecie), czy szalony refren Eminema z Forgot About Dre. Przebojowe single to jedno, perełki z głębszych czeluści tracklisty to drugie. Spróbujcie wyrzucić z głowy hook Let’s Get High, czy sampel gitary z Fuck You. Dre zebrał wiele talentów - zarówno przed mikrofonem, jak i za konsoletą - i wycisnął z nich, ile się dało. Efekt mógł być tylko jeden - klasyk.

2
Łabędzi śpiew klasycznego West Coastu

Nie zrozumcie nas źle - do dzisiaj powstają kapitalne krążki, które w mniejszym bądź większym stopniu korzystają z dziedzictwa g-funku i gangsterskiego rapu z Zachodniego Wybrzeża. Ale w momencie wielkiego sukcesu 2001, za rogiem już czaiła się era blingu, która podwinęła komercyjny wiatr wiejący w żagle West Coastowi. Ten wiatr, wygenerowany przez klasykę lat dziewięćdziesiątych, od Paca po Snoopa, miał posmak ciężkiego, syntetycznego funku i wyluzowanej przewózki low riderem. Dre na 2001 zgromadził mocne głosy Kalifornii. Barda gangsterów Nate’a Dogga, herosów drugiego planu w rodzaju Kurupta i Devina the Dude’a (którzy mimo relatywnie niskiej popularności byli nieocenionymi rzemieślnikami tego brzmienia), musimy wspomnieć o Snoopie, który wciąż był głodny, mimo fenomenalnego sukcesu przez całą dekadę. 2001 to podsumowanie epoki, którą Dre i koledzy zaczęli prawie dekadę wcześniej, kiedy g-funk i gangsta rap zaczął rządzić hip-hopem i przyniósł mu pierwszy, naprawdę głęboki skok na kasę branży muzycznej. Hymn miłości do syntezatorowego basu i bujających jak zawieszenie bitów i swobody, z jaką artyści Zachodniego Wybrzeża sięgali po przyśpiewki czy melodyjne flow.

3
Eminem. Po prostu

Łatwo dzisiaj rzucać klątwy w stronę Ema i chętnie się do nich dokładamy. Oprócz nijakich, bądź wprost koszmarnych albumów, które wychodzą spod jego rąk w ostatnich latach (do dzisiaj nie możemy się otrząsnąć z Revival, brr), raper średnio odnajduje się w nowej rzeczywistości, co chwilę twittując głupoty i wdając się w niepotrzebne niesnaski (poza zniszczeniem Machine Gun Kelly’ego, tutaj dajemy dużą okejkę). Ale w momencie wydania 2001 Eminem był na drodze do nieśmiertelności. Słuchając Forgot About Dre mamy do czynienia z MC w życiowej formie, głodnego, sprytnego i elektryzującego techniką. Eminem pojawia się na albumie trzy razy, ale to wystarczy, żeby pamiętać o jego niesamowitym udziale. Aha, na płycie pisał też wersy dla Dre, ale to mały szczegół…

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.