Jak broni jeden procent środkowych obrońców spośród pięciu czołowych lig europejskich? Łatwo powiedzieć: ryzykownie, daleko od swojej bramki. Jednak spoglądając w statystyki i sposób ich gry można dostrzec różnice, które pokazują, że wcale nie wszyscy prezentują konkretny styl. W końcu Virgil van Dijk jest tylko jeden.
Temat jest tym ciekawszy, że to może być ich lato. W Niemczech jeden stoper już namieszał swoim transferem – Niklas Suele zamieni w lipcu Monachium na Dortmund, czym zresztą ruszył lawiną krytyki pod adresem szefów Bayernu. Oni też ruszą na rynek, a reprezentant Niemiec nie będzie wyjątkiem, bo po zakończeniu kontraktu z Chelsea mają uciec Antonio Ruediger oraz Andreas Christensen, co z kolei może doprowadzić do transferu Julesa Kounde z Sevilli.
Nie tylko w Londynie będą jednak zatrudniać na środek obrony, mówi się, że także Manchester United zamierza wzmocnić tę pozycję. Wreszcie Giorgio Chiellini ma latem zakończyć reprezentacyjną karierę, a także wyjechać za Ocean do MLS. Włoch jest jednym z ostatnich, jeśli nie ostatnim ze starej szkoły defensorów, który z bronienia własnego pola karnego i bramki zrobił wielką sztukę. Problem polega na tym, że na szczycie już inna linia wyznacza początek zadania dla elitarnego stopera – jest nią środek boiska, nie szesnasty metr od własnej bramki.
Pisałem o tym w kontekście tego, czy można grać zbyt ofensywnie, ale ten wątek środkowych obrońców warto rozwinąć. Spoglądając na pomysły najbardziej zapatrzonych na ofensywę trenerów warto zwrócić uwagę na różnice, które sprawiają, że van Dijk jest jeden, Ruedigera wyróżnia coś zupełnie innego, a jeszcze w różnym kierunku rozwija się Dayot Upamecano.
PATRZĄC PROSTO W OCZY
Zwracał na to uwagę w swojej ostatniej analizie Jamie Carragher. Szukając dziur w całym, czy też powodów dla których Liverpool na finiszu obecnego sezonu Premier League miałby stracić punkty, wskazał na grę defensywną zespołu. Z najlepszym w lidze obrońcą, pewnie też topowym bramkarzem… Zespołu, który poprzez wysoki pressing ograniczył ostatnio Everton w niegdyś zaciętych derbach miasta do ledwie osiemnastu procent posiadania piłki.
Z perspektywy obrońcy mogłoby się wydawać, że to było po prostu banalne spotkanie. Van Dijk z działań defensywnych zaliczył tylko jeden przechwyt, nie miał próby odbioru, żadnego wybicia, albo przewinienia. Zupełnie jakby grał bez rywala.
To jednak też była sztuka i do tego stąpania po coraz cieńszej czerwonej linii, która bywa z dokładnością co do piksela, klatki analizowana. W erze VAR Van Dijk nie ma miejsca na pomyłkę broniąc kilkadziesiąt metrów od własnej bramki i łapiąc rywali na to, co jest specjalnością Liverpoolu: w Europie nie ma drużyny, która by tak często skutecznie zastawiała pułapki ofsajdowe. Piłkarze Kloppa mają ich już aż 131, niemal o pięćdziesiąt więcej od następnego w klasyfikacji wewnątrz ligowej Manchesteru City (82).
Powody takiej gry Liverpoolu są oczywiste. Chcą grać wysokim pressingiem, więc wszystkie linie muszą być blisko siebie.
– Czasem są jednak sytuacje, gdy należy ten sposób ustawienia kwestionowa – zauważał Carragher w swojej analizie. – Wszystko zależy od pozycji ciała. Mówi się, że gdy przeciwnik ma swobodę zagrania prostopadłego podania, to obrońca musi „opadać” w stronę własnej bramki. Nie musi, ale konieczna jest jego gotowość. Liverpool ma problem, gdy ta pozycja obrońców nie jest właściwa. Trzeba grać jak van Dijk: obniżyć pozycję ciała i być gotowym do wyskoku do rywala, lub do ścigania się za prostopadłym podaniem. Obrońca Liverpoolu nie musi cofać się, gdy przeciwnik ma czas na zagranie. On potrzebuje właściwej oceny sytuacji i ustawienia, które jest wszystkim przy tak wysokiej linii obrony – tłumaczył.
W tym tkwi jedna z tajemnic van Dijka: właściwa ocena sytuacji. Nie jest to obrońca, który działa pod wpływem emocji. Jest w pierwszym percentylu defensorów pod względem średniej liczby skoków pressingowych oraz prób odbiorów. Oznacza to, że jest po prostu najmniej aktywny. Nie wykonuje wślizgów, nie przykleja się do rywala (o czym zaraz), lecz przy jego warunkach fizycznych, szybkości oraz zwinności, może pozwolić sobie na większy komfort odległości i szybkości decyzji.
Nie oznacza to też to, że van Dijk unika starć, bo nie czuje się w nich pewnie. Tak jak w liczbie pressingów czy odbiorów jest na końcu klasyfikacji, tak w skuteczności gry przeciwko dryblującym rywalom jest na samym szczycie. Niemal 85% jego odbiorów jest skutecznych. I w tym elemencie również jego sposób działania odbiega od metod starej szkoły. Wedle tych zasad obrońca musi patrzeć na piłkę, nie dając się zwieść ruchom czy wymachom przeciwnika. Van Dijk patrzy prosto w oczy. Holender mówi, że zwraca uwagę na język ciała rywala z piłką, ale też próbuje go sprowokować.
– Wtedy patrzy na mnie i lekko się wstrzymuje. To pozwala wrócić innym, Fabinho, „Robbo” (Andrew Robertson – przyp. aut.) zaraz są z powrotem, a gdy rywal wybierze kierunek, to i tak ręką, wejściem w tor biegu mogę go zatrzymać – mówił na kanale F2 Freestylers.
Znów, jest to powiązanie dwóch aspektów: pozycji ciała, ale i jego inteligencji. Wyraz zupełnie innego podejścia trenera, ale i zawodnika. – Jeśli nie podejmujesz ryzyka, nie możesz wygrywać meczów – mówił Klopp po derbach Liverpoolu, z kolei Van Dijk tłumaczył to kiedyś w „Guardianie”, zapytany o to, czy czerpie radość z bronienia we własnym polu karnym. Stwierdził, że owszem, może być to przyjemne, ale mecz idealny to taki, w którym zespół piłkę traci jak najbliżej bramki przeciwnika i tam też ją odzyskuje, by móc od razu znów rozgrywać atak. – To byłby mecz idealny – powiedział. Idealny, czyli taki po którym miałby „czyste kapcie”.
ŻYCIE NA DOSKOKU
Ruediger też świetnie gra w odbiorze, także dlatego ceni się znacznie wyżej, niż wynosiła ostatnia przed sankcjami oferta Chelsea (ok. 220 tys. funtów tygodniowo). Jest w 90 percentylu wśród środkowych obrońców w skuteczności walki z dryblującym przeciwnikiem, choć jego wynik (64.7%) jest o 20 punktów procentowych niższy, niż Van Dijka. Jednak Niemiec gra w innym stylu: priorytetem jest nie dopuścić do tego, by atakujący w ogóle mógł obrócić się w stronę jego bramki. Nieważne jak głęboko po piłkę cofa się pilnowany przez niego napastnik, Ruediger podąża za nim. Tylko osiem procent obrońców z czołowych pięciu lig notuje średnio większą liczbę doskoków pressingowych w strefie… ataku.
Doskonałym tego przykładem był rewanżowy mecz z Realem Madryt w niedawnym ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Chelsea u siebie została także taktycznie ograna przez „Królewskich”, ale stracone gole wynikały także ze swobody, jaką w atakach mieli Vinicius Jr. czy Karim Benzema. A im bliżej bramki byli stoperzy Thomasa Tuchela, tym więcej miejsca mieli napastnicy Realu. W rewanżu, by dać sobie szansę odrobienia strat bez narażenia się na kontry, trzeba było ich po prostu wypchnąć z dala od własnej bramki.
Ruediger na Santiago Bernabeu – w swoim przyszłym, nowym domu? – zaliczył aż cztery doskoki pressingowe w strefie ataku oraz dziewięć w tej środkowej części boiska. To najwyższe jego wyniki w tym sezonie. Tylko cztery takie akcje zaliczył w tercji bliżej bramki Mendy’ego.
Jak istotna jest taka gra dla Chelsea? Cóż, w ośmiu meczach, gdy Niemiec najczęściej doskakiwał do przeciwnika z piłką w strefie środkowej, londyńczycy wygrywali siedmiokrotnie, sześć razy zachowując czyste konto. Tuchel i inni jego piłkarze potrzebują agresji oraz zdecydowania Ruedigera. W 28 meczach tego sezonu Premier League rywale mijali go z piłką tylko dziesięć razy. Nic dziwnego, przecież najpierw w walce z nim trzeba się wyswobodzić z jego presji i jeszcze obrócić do dryblingu.
W styczniowym meczu z Liverpoolem na Stamford Bridge (2:2) była scena przy wyrzucie z autu gości z ich własnej połowy, gdy obrońca wręcz czaił się na właściwy moment, by złapać w „klatkę” z rąk i swojego ciała Mohameda Salaha. Jednak nie jest tak, że Ruediger robi to wyjątkowo często: ani nie jest obrońcą wyłącznie od krycia indywidualnego, ani nie wyskakuje z pressingiem do każdej sytuacji. Jest w połowie klasyfikacji częstotliwości tych działań spośród środkowych obrońców. W ścisłej czołówce jest za to inny stoper, którego gra bywała w tym sezonie znacznie ostrzej recenzowana.
AKTYWNOŚĆ JAKO PODSTAWA
Dla Dayota Upamecano zdobyte w minioną sobotę mistrzostwo Niemiec było pierwszym tak znaczącym trofeum w karierze. Osiągnięte zostało przez Bayern w stylu… różnie odbieranym. Jednym przypadł do gustu ultra ofensywny styl gry ekipy Juliana Nagelsmanna, drudzy wskazywali na to, że obrońcy nie radzą sobie, gdy są tak często eksponowani. Bo w przypadku Bayernu to również zupełnie inny stopień ryzyka. Nagelsmann oczekuje od swoich stoperów nieustannego życia na krawędzi, podejmowania działań, wyskoków, przechwytów lub odbiorów na połowie rywala.
Upamecano jest tego wyrazem. Znajdziemy go w czołówce klasyfikacji średniej liczby pressingów (14.5 na 90 minut) i to niezależnie od strefy, także jest w 91 percentylu, gdy zliczy się odbiory i przechwyty Francuza. 23-latek nie zwleka, nie opóźnia, nie blokuje, lecz dąży do odzyskania posiadania. Jego starcia z Erlingiem Haalandem w sobotę były doskonałym przykładem stylu gry obrońców Bayernu.
Jego królestwem jest strefa środkowa. W niej zanotował niewiele mniej pressingów (185), niż w tej bliżej własnej bramki (218), w swoich najlepszych meczach to tam był najaktywniejszy (15 pressingów z Barceloną (3:0)). Jednak z Borussią wcale nie pobił rekordów aktywności – bo nie musiał. Dla niego kluczowe było powstrzymanie Haalanda zanim Norweg dostał piłkę, albo nawet odwrócił się, by biec do prostopadłego podania.
Spójrzmy na sytuację z 69. minuty spotkania: Marwin Hitz właśnie obronił strzał Roberta Lewandowskiego, Borussia stara się desperacko wybić piłkę z własnej szesnastki. To sygnał dla Haalanda, by zacząć swoje ściganie z obrońcami rywala. Jednak przy nim, na trzydziestym metrze od bramki gości, jest Upamecano. Francuz trzyma napastnika za koszulkę, piłka go nie interesuje, ma po prostu opóźnić, zatrzymać lub wytrącić z biegu Haalanda. Za nimi jest tylko Lucas Hernandez, który całość asekuruje i głową kończy kontrę zanim się ona w ogóle zaczęła. To zachowanie Upamecano do statystyk nie trafi, ale jak w wielu przypadkach było kluczowe do skasowania jedynej, bezpośredniej drogi przeciwnika do bramki Manuela Neuera.
Oczywiście, że Upamecano też miewa z tym problemy. Dziesięć minut po tym zdarzeniu był doskonały przykład tego, jaki ma problem z właściwą pozycją ciała wobec prostopadłego podania przeciwnika. W tym wypadku zagrywał Jamie Bynoe-Gittens, a Haalandowi udało się uciec, gdyż odpowiednio wcześniej „schował się” za plecami Francuza.
Jeszcze wcześniej (54. minuta) musiał się z Norwegiem ścigać, gdy ten swoją siłą wyswobodził się i mógł dopaść do prostopadłego podania. Upamecano nieźle opóźnił akcję, lecz w samej końcówce akcji znów dał się zaskoczyć zagraniem do wybiegającego z głębi pola Marco Reusa. Dwukrotnie ubezpieczał go Lucas Hernandez, ale nie zawsze to się defensywie Bayernu w tym sezonie udawało. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że im bliżej Upamecano jest własnej bramki, im dalej od rywala, tym mniej skutecznym jest obrońcą.
Jest on jednak w takim wieku, że wciąż się uczy. Z takich meczów i sytuacji zbiera doświadczenie, które pozwoli mu lepiej reagować, może nieco zmienić swój styl interwencji, poprawić skuteczność w podejmowaniu decyzji. W końcu gdy Van Dijk miał 23 lata, to zdarzało mu się przegrywać w dwumeczu z grającą bez klasycznej „dziewiątki” Legią w eliminacjach do Ligi Mistrzów.
Przeglądając gole stracone przez Celtic w dwumeczu z 2014 roku, można jednak dostrzec, że pewne zachowania Holender miał już wyuczone – opóźnianie i dopiero doskok z odbiorem, gra wysoko ustawioną linią obrony – lecz wokół niego występują zawodnicy preferujący inny styl bronienia. Potrzebował właściwego środowiska: trenerów akceptujących i rozumiejących, ile jego gra znaczy dla drużyny. Ryzyko ma różne oblicza, choć nie jest dla każdego. Jeśli już, to tylko dla tego jednego procenta.
Komentarze 0