Pięknie zestarzały się te słowa. Nie, nie o tym, że Romelu Lukaku jest niezadowolony z sytuacji w Chelsea, czyli z wywiadu udzielonego włoskiemu SkySports kilka tygodni temu. Chodzi o pierwsze dni po potwierdzeniu jego rekordowego transferu z Interu, gdy wydawało się, że Belg dopełnia układankę Thomasa Tuchela o element, którego brakowało do walki o mistrzostwo Anglii.
– Nie chodzi o osobiste rekordy, ale o wygrywanie tytułów. Zdałem sobie już sprawę z tego, jak różne jest postrzeganie mojej osoby u ludzi, gdy coś wygrywam. Rozmawiając z Didierem Drogbą, Johnem Terrym czy Antonio Conte, szacunek po zdobyciu tytułu był większy – mówił Lukaku. – Tego chciałem, chciałem tak bardzo. Po to poszedłem do Interu i mi się to udało. To jedyna rzecz, która się dla mnie liczy: wygrywanie. Strzelanie goli jest piękne, sam wiem, że gram na pozycji, która umożliwia mi robienie tego wielokrotnie. Ale to wygrywanie odróżnia cię od reszty.
Mówił również o tym, że we Włoszech rozwinął się pod względem rozumienia taktyki, gry tyłem do bramki, ponieważ tego wymagał od niego Conte. W Serie A miał mniej przestrzeni do stworzenia sobie sytuacji, zresztą odczuwał, że tych ma również nie tak dużo. Wskazywał, że nauczył się wykonywać ruchy we właściwym momencie i kierunku, czasem uwalniając innego z kolegów.
A Tuchel? – Oczekuję, że do zimy strzeli 50-60 goli – żartował. – Ale oczekuję jego wpływu, choć zobaczymy w jakim stopniu. Jednak zwłaszcza w strzelaniu goli, ponieważ on sam ma takie oczekiwania, po to jest w Chelsea. A dalej zobaczymy, ile znaczy dla drużyny. Jest prawdziwą „dziewiątką”, którą zawsze z zewnątrz widziałem w tym klubie. Przypominam sobie silnych, fizycznie grających napastników, mocne osobowości. Dla tego rodzaju „dziewiątki” Chelsea jest dla niego idealnym klubem.
Czy jednak na pewno Chelsea potrzebowała Lukaku? A może w sposobie gry Tuchela nie ma miejsca na tego typu napastnika? Minęło ledwie pół roku, również naznaczonych problemami ze zdrowiem Belga, ale już okazuje się, że potrzebne były rozmowy piłkarza z trenerem, nie tylko o udzielanych wywiadach.
– Mieliśmy już dyskusje o tym, czego ode mnie wymaga. Oczywiście podkreśliłem, że jestem wielowymiarowym napastnikiem. Chodziło mi po prostu o to, by mieć jasność, jak zamierza wykorzystać mnie w grze Chelsea i czego ode mnie oczekuje – mówił Lukaku po ostatniej wygranej z Aston Villą.
WIELOWYMIAROWY NAPASTNIK
Jakim więc piłkarzem jest Lukaku? Na pierwszy rzut oka laurka wystawiona mu przez Tuchela się zgadza. Przy ponad 190 centymetrach wzrostu i ponad stu kilogramach wagi łatwo o stwierdzenie, że Belg w grze wykorzystuje swoją fizyczność, potrafi zdominować obrońców przeciwnika. Jednak on sam robi wszystko, by od takiego wizerunku uciec. To właśnie takie postrzeganie go doprowadziło do frustracji w trakcie gry dla Manchesteru United: że technika nie pozwala mu wystarczająco utrzymywać piłkę pod presją rywala, że trzeba go na siłę włączać do ataków, że najlepiej stwarzać mu sytuacje po dośrodkowaniach.
Tymczasem on sam w wywiadach podkreśla, że najlepiej czuje się atakując przodem do bramki przeciwnika: otrzymując zagrania w przestrzeń, wykorzystując szybkość i drybling. Patrząc na miniony rok, to pośród napastników z czołowych lig Europy jest w pięciu procentach tych, którzy otrzymywali najwięcej podań progresywnych. A teraz te statystyki idą w dół: już nie tylko strzałów, kontaktów w polu karnym, ale też ogólnego czasu przy piłce, prowadzenia jej, zwłaszcza w kierunku bramki przeciwnika.
Trzeba wiedzieć, że firmy analizujące mecze piłkarskie i dostarczające statystyki bardzo różnie interpretują tego typu działania zespołowe: co jeszcze jest kontrą, a co już atakiem pozycyjnym. Uzależniają to od liczby podań, czasu działania, miejsca rozpoczęcia akcji, szybkości z jaką zdobywana jest przestrzeń w kierunku bramki rywala… Jednak w kontekście gry Lukaku i przytoczonych statystyk zdaje się być to dość oczywiste – chodzi o momenty w których atak prowadzony jest jak najprostszą drogą do bramki.
Niezależnie od dostawców danych spadek tego typu akcji w porównaniu gry w Interze (2020/21) i Chelsea (obecnie) jest ogromny. WhoScored podaje, że Belg z kontry uderzał w Serie A i LM poprzedniego sezonu 13 razy w 41 meczach. W obecnych rozgrywkach krajowych i europejskich ma tych prób ledwie dwie na 17 występów. Jeszcze gorzej przedstawia się to w analizach InStat, które – inaczej interpretując kontry – pokazują, że nie tylko strzałów jest mniej (ledwie pięć), ale też Lukaku nie strzelił jeszcze żadnego gola.
To sugerowałoby, że Lukaku, wicekról strzelców Serie A, po prostu nie pasuje do stylu gry Chelsea. W końcu za Tuchela gra ona zupełnie inaczej, niż mistrzowski Inter Antonio Conte. Ma wyższe posiadanie piłki (58% - 52%), czy też szybciej doskakuje pressingiem (5.9 - 9 według wskaźnika PPDA, czyli liczba podań rywali do których dopuszcza zespół broniący – im niższa średnia, tym bardziej agresywna defensywa). Mogłoby to potwierdzać, że mniej ma przestrzeni na przeprowadzanie ataków, które pasują mu najbardziej.
Faktycznie, gdy przypomni się strzelane przez niego gole dla Chelsea, to tylko w jednym meczu przypominały one sposób atakowania Interu. We wrześniu piłkarze Tuchela rozbili Aston Villę m.in. dzięki bramkom zdobytym przez Lukaku, który w kontrach otrzymał podania od Mateo Kovacicia i Cesara Azpilicuety.
WADA SYSTEMOWA
Jednak w rozmowie ze Sky Sports Italia Lukaku dosyć wyraźnie wskazał na kwestię systemu w jakim gra Chelsea. – Trener zdecydował się na inny system i nie mogę odpuścić, muszę harować, być profesjonalistą. Nie jestem zadowolony z obecnej sytuacji, ale ciężko pracuję – powtarzał.
Te słowa są zaskakujące, gdy przypomni się wypowiedzi Belga po transferze, gdy był pod wrażeniem wyborów taktycznych niemieckiego szkoleniowca. – Na każdy mecz ma inny plan. Powiedziałem mu to w naszej pierwszej rozmowie: „Zawsze próbowałem rozwikłać, co chcesz, by zespół grał, ale nie mogłem, bo co spotkanie to zmieniałeś”. Lubię to, ponieważ lubię oglądać mecze pod kątem taktyki – mówił.
Tuchel opowiadał, że po przejęciu Chelsea spojrzał na jej skład i szybko dostrzegł, że profile zawodników najlepiej pasują do systemu 3-4-3. W pierwszym półroczu pracy w Londynie zmieniał go tylko na wyjątkowe okazje, jak dwumecz z Realem Madryt (3-5-2). W obecnym sezonie w większości przypadków korzystał z wyjściowej opcji (24 razy), ale parokrotnie ustawiał Chelsea na grę dwoma napastnikami. Ostatni raz zrobił to przeciwko Zenitowi na wyjeździe, gdy Lukaku strzelił gola, a Timo Werner dwa. Ten sam duet zagrał w lidze przeciwko Brentford oraz z Manchesterem City.
Problem polega na tym, że za żadnym razem w tym systemie Chelsea nie wyglądała przekonująco. Z Zenitem ledwie zremisowała (3:3) i straciła pierwsze miejsce w grupie Ligi Mistrzów. Z Brentford, jak przyznawał sam Tuchel, wygrała (1:0) mając ogromne szczęście. Przeciwko City (0:1) zespół oddał tylko pięć strzałów i żadnego celnego. Nawiasem mówiąc, te dwa mecze w Premier League są do tej pory najgorszymi dla Chelsea pod względem wskaźnika goli oczekiwanych (dwukrotnie po 0.3).
Lukaku znów musi się zmieniać, czy raczej – dostosowywać. W meczu z Liverpoolem na Stamford Bridge nie zagrał i, wskazując na dosyć bezbarwny występ Kaia Havertza, można uznać, że Chelsea ta absencja kosztowała zwycięstwo. Warto też przypomnieć, że w starciu na Anfield na początku sezonu Belg oddał dwa z pięciu swoich strzałów po kontrach, więc rywal mu jeszcze bardziej pasował. Po to też był sprowadzany do Londynu: by rywalizować z Virgilem van Dijkiem, błyszczeć w hitach Premier League, dźwigać na swoich barkach zespół w trudnych momentach. Tymczasem w niedzielę zrobili to za niego Kovacić i Pulisić.
Czy Lukaku, oglądając mecz w domu, cierpiał, bo wiedział, że mógłby tego dnia błyszczeć? Na pewno były sytuacje w których zdecydowanie Chelsea by się przydał. Łatwo o taki wniosek, gdy wskaże się zmarnowaną sytuację sam na sam Pulisicia. Wystarczy także przypomnieć sobie łatwą stratę Havertza (ustawionego tyłem do bramki), która zaczęła akcję Liverpoolu na drugiego gola.
Jednym z momentów, gdy brakowało klasycznego napastnika był również już w trzeciej minucie: Havertz i Pulisić cofnęli się do rozegrania, piłkę otrzymał Marcos Alonso i aż prosiło się o zagranie w przestrzeń między obroną i bramkarzem rywala. Tam, gdzie pewnie szukałby wbiegnięcia Lukaku.
WSKAŹNIK ROZCZAROWANIA
Powód dla którego Chelsea sprowadzała Lukaku jest więc jasny, potwierdzały go również statystyki. W poprzednim sezonie różnica między golami strzelonymi i sumą jakości stworzonych szans (xG) wynosiła u londyńczyków -6, a negatywna wartość oznacza wysoce niezadowalającą nieskuteczność. Chelsea zdobyła aż 25 bramek mniej, niż mistrzowskie City, które miało wspomnianą różnicę na zdecydowaną korzyść: +9.7.
Pep Guardiola może nie korzystał z klasycznej „dziewiątki”, ale jego piłkarze wykorzystywali więcej okazji, niż wskazywałaby na to statystyka. Wystarczy dodać, że drugi Liverpool również znalazł się na minusie (-4.6).
W przypadku Chelsea to oczywiście „zasługa” Wernera (-5.9). Jednak u Tuchela również coraz częściej występował jako lewy atakujący w trójce, nie jako centralna postać ofensywy. To mu bardziej pasowało, więc nie musiało wpływać na jego pozycję w hierarchii po przyjściu Lukaku, który zajmuje pozycję „dziewiątki”. O ile w zestawieniu drużyny Tuchela z poprzedniego i obecnego sezonu statystyki ofensywne się poprawiły, o tyle najwięcej o wpływie na to Belga mówi wzrost liczby dośrodkowań.
Jak głową gra Lukaku? Znów: wydawałoby się, że przy jego sile i wzroście to atut napastnika. W Serie A tylko pięć z 47 goli to efekt uderzeń głową, w Premier League ma ich więcej – 25 ze 118. Należy jednak patrzeć nie tylko na bramki, lecz sytuacje do jakich dochodził. W poprzednim sezonie ligowym niecałych 18% strzałów oddał głową, w obecnym już co trzeci. Różnica jest zdecydowana, podkreślona trafieniami z Zenitem, Aston Villą czy Brighton. W meczu z Liverpoolem Chelsea miała aż 24 dośrodkowania, ale tylko pięć dokładnych.
Bywały momenty w dłużej prowadzonych atakach pozycyjnych, gdy np. wahadłowi posyłali niezłe piłki w pole karne, lecz brakowało zdecydowanego ruchu ze strony atakujących, próby dojścia do dośrodkowań. Między 67. a 69. minutą takich okazji było nawet kilka, próbował Azpilicueta, ale Havertz z Pulisiciem byli schowani za obrońcami. Wystarczy to zdarzenie porównać do gola, którego Lukaku strzelił Zenitowi – jak był ustawiony, którą strefę zaatakował, skąd uderzał – by dostrzec, że Belg mógł w drugiej połowie stanowić o różnicy między remisem a zwycięstwem.
ODKUPIONY, ODKRYTY I... ZBĘDNY?
Lukaku sam mówi, że lubi wyzwania. Przechodząc do Interu mówił, że do Włoch rusza po „odkupienie”, by rok później określać swój pobyt w Mediolanie jako „odkrycie” na nowo siebie jako napastnika. W Chelsea ma po prostu zdobywać tytułu, ale musi być też świadom tego, że na przestrzeni ostatnich dwóch dekad londyńczycy… niekoniecznie potrzebowali do tego napastników. Za czasów Romana Abramowicza tylko trzykrotnie król strzelców Premier League grał na Stamford Bridge (dwukrotnie Dider Drogba, raz Nicolas Anelka). W ostatniej dekadzie klasyczna „dziewiątka” tylko dwukrotnie dobiła do granicy 20 goli w lidze (Diego Costa), a najlepszymi strzelcami Chelsea byli w tym czasie także Eden Hazard, Frank Lampard i Florent Malouda.
We współczesnym futbolu systemy stają się bardzo płynne, najlepsze drużyny chcąc sięgnąć po mistrzostwo kraju częściej muszą zmagać się ze ścisłą i nisko ustawioną defensywą rywali. W zrealizowaniu tego celu łatwiej jest, gdy ma się ruchliwych, szybkich, technicznych atakujących. Dwóch ostatnich królów strzelców Premier League – Jamie Vardy i Harry Kane – to napastnicy z ogromnymi atutami, ale ich gole nie pomogły drużynom zagwarantować sobie gry w Lidze Mistrzów. A City ze zmienianą niemal co tydzień obsadą „dziewiątki” bije kolejne rekordy bramkowe, Liverpool najskuteczniejszych piłkarzy ma na skrzydłach.
Chelsea miała dwa wyjścia. Klub mógł uznać, że nieskuteczność m.in. Wernera jest chwilowa i system działa z tymi atakującymi, których Tuchel posiadał w składzie od stycznia. W końcu wygrali tak Ligę Mistrzów. Mogli też zainwestować i ściągnąć Lukaku. Dziś jednak jasne staje się, że trener i piłkarz muszą iść na kompromis: pierwszy urozmaici grę ofensywną zespołu tak, by była nakierowana na centralnego atakującego, a drugi znów przyzwyczai się do innego stylu gry. Patrząc na karierę Belga to tych zmian faktycznie było sporo: nie tylko ze względu na transfery, ale i trenerów. Ich w ciągu czternastu lat gry na najwyższym poziomie miał już trzynastu – od tych tymczasowych, przez Roberto Martineza, Jose Mourinho, Conte, aż do Tuchela.
Jego frustracja może być zrozumiała: doskonalił się latami, poznawał nowe perspektywy, uczył się kolejnych elementów i systemów, by trafić do miejsca w którym wierzył, że może już po prostu skupić się na tym, co potrafi najlepiej i… wygrywać trofea. A w Londynie musi oddać część budowanej reputacji.
Lukaku jest inteligentny, obyty, zna i rozumie futbol, ale wszyscy topowi napastnicy to egoiści. W polu karnym nie ma przyjaciół i ta podbramkowa sytuacja doskonale to pokazuje.