Starcie dwóch z najskuteczniejszych drużyn ze stałych fragmentów gry, spotkanie bezkompromisowo atakujących szkoleniowców, duszący rywali Manchester City oraz zaburzony przez swobodę gwiazd Paryż. Najbliższe spotkania 1/8 finału Ligi Mistrzów to kwintesencja tego, czym staje się futbol na najwyższym poziomie – walką na detale, które mogą w hitach zrobić sporą różnicę.
FAŁSZYWA DZIEWIĄTKA I FAŁSZYWA SWOBODA
Kiedy zmieniła się historia Messiego w Barcelonie? Na pewno jednym z takich punktów zwrotnych było olśnienie jakiego doznał Pep Guardiola przed meczem z Realem Madryt w maju 2009 roku. Szkoleniowiec Barcy obawiał się wysokiej formy „Królewskich” i szukał rozwiązania na ich świetną defensywę. Wpadł na to, by w roli „dziewiątki” obsadzić Messiego, w przededniu spotkania przekonał do tego Argentyńczyka i pokazał mu wolną strefę w której miał operować. Reszta – wraz z wynikiem (wygrana 6:2) – jest już historią.
Wrócił do niej Mauricio Pochettino. Oczywiście jego relacje z Messim zaczęły się od innego etapu ich karier, jak i w zupełnie różnym środowisku. Długo wydawało się, że wprowadzenie do Paryża nawet tak genialnego piłkarza spowoduje problemy z równowagą pomiędzy ofensywą i defensywą. A przecież już wcześniej przy tak wysokim nasyceniu talentem były z tym problemy, z których zarządzaniem nie do końca poradził sobie nawet Thomas Tuchel.
Messi zaczynał w PSG jako prawoskrzydłowy, co miało być jego środowiskiem naturalnym, zwłaszcza przy bardzo ofensywnym usposobieniu Achrafa Hakimiego, czyli prawego obrońcy. Jednak łatwo zauważalne problemy fizyczne przekładały się na zaangażowanie jego w grę Paryża, stąd poszukiwanie optymalnego ustawienia trwało. Rad Pochettino udzielał nawet Mbappe. – Leo potrzebuje być przy piłce, czuć grę, być zaangażowanym. Myślę, że to dobrze, gdy gra w środku, bo jest wolny, może się poruszać dookoła. Ja mogę występować wszędzie, choć też lubię mieć swobodę działania – mówił młody Francuz.
Wedle francuskich mediów trwa nadal: nawet po ostatnim spotkaniu z Rennes krytykowano go w „L’Equipe” za to, że nie był ani aktywny, ani skuteczny, ani specjalnie zainteresowany grą. Pomimo tego, że wykonał asystę do Kyliana Mbappe przy decydującym o zwycięstwie trafieniu, a jego liczby w ostatnich piętnastu występach są więcej niż przyzwoite (sześć goli i siedem asyst).
Po pierwszej akcji meczu (grafika poniżej) mogłoby się wydawać, że Messi będzie w roli fałszywej dziewiątki bardzo pomocny, zwłaszcza przy wgrywaniu podań między strefy przeciwnika. Jednak Argentyńczyk bardziej operował jako kompletnie pozbawiony roli, zadań zawodnik – zaliczył 85 kontaktów z piłką w każdej strefie na połowie Rennes, lecz… tylko cztery w polu karnym. Każda z trzech jego prób strzałów wyglądała w pewnym sensie podobnie, Argentyńczyk zbiegał z prawej strony do lewej nogi, choć raz nabrał na zwód obrońców i ściął w szesnastkę. Efektu nie było jednak żadnego.
Ta swoboda wpływa na dwie ciekawe z perspektywy taktycznej kwestie. Gdy gra ofensywy PSG się zazębia – a musi, przynajmniej czasami, przy ich umiejętnościach – to wygląda to wszystko płynnie, szybko i… pięknie. Jednak do tego typu działań, ze swobodą nie jednego zawodnika, ale kilku, potrzeba przestrzeni. Stąd wciąż wrażenie, że najlepsze PSG to takie operujące na kontrze i z wykorzystaniem szybkości. W lidze notują prawie 65-procentowe posiadanie piłki, ale z bezpośrednich ataków oddali najwięcej w lidze strzałów (47) i zdobyli z nich najwięcej bramek (cztery).
Również lepiej czuje się w tym Messi. Poza asystą z Rennes z tego typu akcji trafił do bramki przeciwko Lille, Club Brugge, Nantes, Lipskiem i wreszcie z Manchesterem City. Z tym ostatnim rywalem strzelił pięknego gola, który zaczął się jednak od tego, że Argentyńczyk stał z podniesioną ręką (grafika poniżej) i czekał, aż dostanie piłkę.
Druga sprawa to liczba zawodników, którym Pochettino może pozwolić na swobodę działania. W Barcelonie Guardioli gra pozycyjna była bardzo skomplikowana, wynikająca choćby z tego, jak zespół trenował na dokładnie rozrysowanych na boisku strefach. Gdy Messi mógł swobodnie traktować swoją rolę, bo inni dostosowywali się do niego, tak w Paryżu Neymar czy Mbappe mogą być do tego mniej chętni. To powoduje kolejne zaburzenia na które PSG nie może sobie pozwolić: zwłaszcza w meczu z Realem.
*****
NIE PRZESTRASZĄ SIĘ PIŁKI?
Manchester City jest znów w bardzo dobrym miejscu. Wygrywa, strzela dużo goli, osiąga wyniki czasami wręcz bez wysiłku. Ma bezpieczną przewagę w tabeli Premier League, a Pep Guardiola przyjmuje to wszystko ze spokojem. Był jednak wyjątek potwierdzający regułę tego sezonu: reakcja na remis z Southampton (1:1). Gdy coś nie idzie po myśli Hiszpana, to zwykle robi wszystko, by podkreślić, jak dobrze zaprezentowała się jego drużyna.
– To był niesamowity mecz. Może pierwsi straciliśmy gola, ale to był najlepszy występ w tym sezonie. I to zdecydowanie. Wynik jest remisowy, ale to jak się zachowywaliśmy, reagowaliśmy było niesamowite – mówił wówczas Guardiola. Jednak z perspektywy tego, co rywale chcą osiągnąć przeciwko City ważniejsze były słowa Ralpha Hasenhüttla, który spokój wewnętrzny swojego rywala zaburzył.
Austriak wskazał na kilka ciekawych kwestii. Po pierwsze, ucieszył się, gdy przedstawiono mu statystyki posiadania piłki. Southampton miało 36-procentowy udział w grze, a Hasenhüttl zażądał od drużyny… minimum 35 procent, by dać sobie szansę. Po drugie, zwracał uwagę na to, że City wykonuje podania, jakich nie robią inne drużyny. – Znajdują rozwiązanie w każdej sytuacji, spychają cię w pole karne, nie dają ci oddychać – zauważał. Ale to samo starało się robić Southampton: nie pozwalać City złapać właściwego rytmu. Udawało im się niemal przez pełnych 90 minut, potrzeba było jeszcze trochę szczęścia i świetnych interwencji w obronie, lecz ostatecznie urwali City w tym sezonie po punkcie w każdym meczu.
Granie z City wymaga kompromisów. Wychodzisz wysokim pressingiem, to ryzykujesz otworzenie rywalom ogromnej przestrzeni na własnej połowie. Chowasz się pod własnym polem karnym, to możesz liczyć, że przeciwnik nie rozmontuje ci defensywy tak, jak przecież potrafi. Jednak można im też utrudnić życie. Southampton zaczęło od wysiłku Che Adamsa i Armando Broji, którzy atakowali obrońców City, gdy ci starali się wprowadzać piłkę na połowę gospodarzy. Rodriemu starano się odcinać możliwość zagrania przyspieszających podań między linie zespołu Hasenhüttla.
Co ciekawe, Southampton swój sukces osiągnęło na dwa sposoby. W pierwszym meczu całkowicie oddało inicjatywę, a pressing ograniczyło wyłącznie do własnej tercji obrony. Dość powiedzieć, że w rewanżu mieli taką liczbę doskoków do piłkarzy City w środkowej strefie, ile w pierwszym meczu ogółem. Jednak za każdym razem starali się zaburzać rytm gry piłkarzy Guardioli i gdy weźmie się pod uwagę, że innymi drużynami, które zdołały zatrzymać już City w tym sezonie były m.in. Liverpool oraz Lipsk, to kreuje się obraz stylu koniecznego do osiągnięcia wyniku. Dlatego we wtorek Sportingowi nie może zabraknąć energii właśnie do pressowania, ale i konkretu, gdy już dostaną piłkę.
Po fazie grupowej byli na czwartym miejscu pod względem liczby pressingów. Ich mecze bywały szalone – wygrane 4:1, 4:0, 3:1 i przegrane 1:5, 2:4 – ale Rúben Amorim należy do tej samej fali szkoleniowców myślących o pressingu. Sporting ma też umiejętność gry szybkiej, wręcz bezpośredniej, którą zaskakiwał już choćby Borussię Dortmund. City to zupełnie innego poziomu wyzwanie, ale lekcje z tego typu rywalem już dwa razy otrzymali: z Ajaksem stracili dziewięć goli w dwumeczu.
Czy teraz to inny zespół? Ostatnie spotkanie raczej by tego nie sugerowało. Z Porto prowadzili 2:0, ale skończyło się remisem. Jednak w pierwszej połowie Sporting grał świetnie, rozrzucał rywali i ich pressing, a w atakach wykorzystywał wahadłowych (w systemie 3-4-3). Z tego typu akcji wziął się m.in. drugi gol (grafika poniżej), choć plan Amorima skomplikował się po czerwonej kartce Sebastiana Coatesa. Co ciekawe, skończyło się na trzech wykluczeniach i to kolejna nauczka: z City trzeba trzymać nerwy na wodzy i pełną dyscyplinę. Bez tego – i bez piłki – nie można liczyć na korzystny wynik.
*****
CZY NAGELSMANN PRZESZARŻUJE?
Jego zespół przegrywał do przerwy 1:4 z beniaminkiem, a on musiał zrobić zmianę defensywną. Chociaż środkowego obrońcę zastąpił defensywny pomocnik – teoretycznie więc zawodnik z linii wyżej – to zamiar Juliana Nagelsmanna był jasny: trzeba lepiej zabezpieczyć środek pola. Przeciwko Bochum. Po spotkaniu trener tłumaczył zresztą, że nie dokonywał tak szybko kolejnych rotacji w składzie, ponieważ oznaczałoby to osłabienie siły ognia. A w ostatnich tygodniach 34-latek dał się poznać jako szkoleniowiec, który gdy tylko może, to wypycha zespół do przodu. Prowadząc z Lipskiem 3:2 już po godzinie gry zdjął Corentina Tolisso – defensywnego pomocnika – by w środku pola mógł biegać ofensywnie usposobiony Jamal Musiala.
Przeciwko Bochum dostał sygnał ostrzegawczy. Łatwość z jaką pomocnicy Thomasa Reisa wyłączyli z gry Joshuę Kimmicha (zanotował, podobnie jak Bayern, najniższą dokładność podań w tym sezonie) sprawiło, że w systemie 4-1-4-1 zrobiła się ogromna dziura, której nie wypełniali ani Leroy Sane, ani Thomas Mueller. Oni również byli pilnowani indywidualnie.
Czy więc najlepszym planem na Bayern jest wysoki pressing i zamknięcie środka pola? W bardzo podobny sposób zagrał też Lipsk i nie był wcale daleki korzystnego wyniku w Monachium. A w Lidze Mistrzów czeka drużyna, która na aktywnej obronie opiera swoją filozofię. Salzburg w austriackiej Bundeslidze pozwala rywalom średnio na mniej niż sześć podań, zanim doskakuje z próbą odbioru. W fazie grupowej Ligi Mistrzów nie dawali przeciwnikom oddechu, zaliczając najwięcej pressingów w strefie ataku (śr. 59, następna Chelsea – 51, a Bayern – 38).
Co istotniejsze z perspektywy Nagelsmanna, Bayern musi spodziewać się ścisku w środkowej strefie. Salzburg w tym sezonie gra systemem 4-3-1-2, a rolę skrzydłowych spełniają… napastnicy, którzy ustawiają się zazwyczaj między środkowymi i bocznymi obrońcami przeciwnika (grafika poniżej). Biorąc pod uwagę, jakie problemy miał ostatnio Bayern w tych sektorach z piłkarzami klasy Bochum – szczególnie duet Benjamin Pavard-Dayot Upamecano – to należy się spodziewać, że Matthias Jaissle również będzie chciał to wykorzystać. Zwłaszcza, że Karim Adeyemi oraz Noah Okafor mają razem już 30 goli w tym sezonie.
Nagelsmann poniekąd miał szczęście: fatalny występ z Bochum nastąpił przed kluczowym okresem w sezonie, przy sporej przewadze punktowej w lidze. Zamiast piętnować swoich piłkarzy zwracał przede wszystkim uwagę na swoje ryzykowne podejście taktyczne, brak reakcji z ławki. To pokazuje również, że Bayern według jego pomysłu wciąż się kształtuje, nie jest tak, że wszystkie automatyzmy już sprawnie funkcjonują. Logicznym z perspektywy Nagelsmanna byłoby przywrócenie schematów, które już dawały efekty. Z trójką obrońców i dwójką defensywnych pomocników, może tym razem bez ultra ofensywnych wahadłowych (Coman i Gnabry). Byłoby to jednak zwrotem w innym kierunku, niż jeszcze do ostatnich dni wskazywał sam szkoleniowiec.
Z kolei Salzburg może wykorzystać jakiekolwiek inne rozwiązania, bo to już inna (ze względu na personalia), lepsza (w organizacji gry, defensywy) drużyna, niż ta, która straciła dziewięć goli w dwumeczu z monachijczykami w fazie grupowej poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.
– Chociaż wyniki tego nie pokazują, to nasze mecze z Bayernem były znacznie bardziej wyrównane. W pierwszym spotkaniu u siebie długo całkiem nieźle się trzymaliśmy. Nie możemy pozwolić sobie na więcej błędów na tym poziomie – mówił Okafor przed środowym starciem. Chociaż zderzą się dwie drużyny z trenerami stawiającymi na ofensywę, to tak naprawdę żaden nie może pozwolić sobie na przeszarżowanie, nawet jeśli z różnych powodów.
*****
UWAGA NA STOJĄCĄ PIŁKĘ
Liverpool ma już czternaście goli strzelonych po stałych fragmentach gry – najwięcej w Premier League. Do tego jest liderem pod względem oddanych strzałów, sumy goli oczekiwanych. Każdy z ostatnich czterech meczów ligowych rozpoczynali od bramki zdobytej po akcji ze stojącej piłki, tak udało się pokonać zresztą Burnley w meczu, który Jürgen Klopp określił mianem „skórki po bananie” na której jego zespół mógłby się łatwo poślizgnąć. Jednak Inter również może pochwalić się imponującymi statystykami. Do siatki trafiali dwanaście razy po stałych fragmentach, są wobec tego skuteczniejsi od najczęściej zagrażającej rywalom w Serie A Romy.
Jednak najciekawsze są sposoby tych drużyn na stwarzanie zagrożenia po stałych fragmentach. W tej kwestii warto przypomnieć, że wiele inspiracji wdrażanych w schematy rzutów rożnych czy wolnych pochodzi z koszykówki. Przykładowo, Liverpool doskonale wyblokowuje rywali, by najgroźniejszy zawodnik miał możliwość oddania strzału. Doskonale było to widoczne właśnie przeciwko Crystal Palace, gdy Fabinho zatrzymał rywala odpowiedzialnego za Virgila van Dijka (grafika poniżej). Zachowanie Holendra też było ciekawe, bo w pierwszej fazie wydawało się, że… on również będzie tym blokującym, a nie atakującym piłkę.
Burnley starało się wyciągnąć wnioski i lepiej przypilnowało van Dijka, ale… Liverpool miał przygotowany kolejny schemat. Kluczowa była rola Sadio Mane, który od początku przygotowania do rzutu rożnego robił wszystko, by rywal myślał, że będzie jednym z blokujących. Z tego względu nie miał on krycia i w momencie kopnięcia piłki przez Trenta Alexandra-Arnolda odskoczył od obrońców, by przedłużyć dośrodkowanie w pole bramkowe. Tam też znalazł się jeden z… blokujących, czyli Fabinho. On, zarówno jak Van Dijk, także „oszukiwali” rywali, jakby tworzyli przestrzeń dla Joela Matipa. Tymczasem wraz z Mane „odseparowali” sobie jednego z defensorów Burnley, który w momencie odbiegnięcia skrzydłowego kompletnie się pogubił i ostatecznie nie przypilnował żadnego z tych dwóch piłkarzy Kloppa.
Inter stosuje bardzo podobny sposób zaskoczenia przeciwnika. Wystarczy przypomnieć sobie mecz derbowy z Milanem i gola Ivana Perisicia. Przeciwko mieszanej obronie rywali – część kryła strefą, część odpowiadała za najwyższych zawodników atakujących – wolną przestrzeń miał ten, który w kilka sekund zrobił ledwie pięć kroków: dwa do przodu i trzy od bramki. Wystarczyło, bo Stefan de Vrij oraz Edin Dżeko zepchnęli większość rywali w pole bramkowe, by Perisić miał większą strefę do oddania uderzenia.
Największa różnica jest w tym, jak zespoły Jürgena Kloppa oraz Simone Inzaghiego bronią przy stałych fragmentach. Liverpool ustawia się w szerokiej strefie pięciu zawodników w linii, jednym przy bliższym słupku oraz dwóch piłkarzach, którzy mają za zadanie zablokować wbiegających rywali. Z kolei Inter kryje indywidualnie z dwoma zawodnikami w strefie bliższego słupka.
Które rozwiązanie jest skuteczniejsze? Trudno wskazać to przed meczem, gdyż Liverpool i Inter dopuściły do niewielkiej liczby szans rywali. Wicemistrzowie Anglii do ledwie 25 strzałów w Premier League (najniższy wynik w pięciu ligach Europy), mistrzowie Włoch do tylko jednej straconej bramki. Jednak wydaje się, że indywidualne krycie przeciwnika może bardziej pasować Liverpoolowi, który – pamiętając o różnorodności i skuteczności sposobów pokazanych w ostatnim czasie – może przygotować coś specjalnego, czego Inter się nie spodziewa.
Komentarze 0