DO TABLICY #7: Fochy a ryzyko Juliana Nagelsmanna. Czy można grać zbyt ofensywnie?

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Do Tablicy: Bayern
Graf. Michał Kołodziej

Irytacja Juliana Nagelsmanna była łatwo zauważalna. Zwykle, niezależnie od wyniku spotkania, podchodzi do wywiadów pomeczowych w sposób analityczny, stonowany, a nawet z dystansem. – Trudno byłoby wykonywać tę pracę, udzielać tylu wywiadów, gdyby nie sprawiało mi to frajdy – mówił ostatnio w wywiadzie ze „Sports Illustrated”. Jednak po remisie z Hoffenheim (1:1) wcale szczęśliwy nie był.

34-latek musiał w tym sezonie mierzyć się z wieloma problemami, których przed przejęciem Bayernu nie mógł się spodziewać – ogólnokrajowa dyskusja wokół braku szczepienia przeciw COVID-19 Joshuy Kimmicha, problemy zarządu klubu z kibicami – jednak na dobre zirytował się dopiero po spotkaniu w Sinsheim. Remis nie wpłynie na rozstrzygnięcia w Bundeslidze, nie zatrzyma drogi po dziesiąte mistrzostwo z rzędu. Co więc uwierało Nagelsmanna? Po ostatnim gwizdku ruszył do sędziego z pretensjami, narzekał na suchą murawę, wreszcie m.in. na pytanie reportera Viaplay Piotra Domagały rzucił, czy na pewno oglądał ten mecz. Słowem: pękł pod presją.

– Myślę, że to pytanie zadano mi po raz 1734. w ostatnich czterech tygodniach – powiedział szkoleniowiec Bayernu. – Serge Gnabry i Kingsley Coman to dwóch światowej klasy piłkarzy, którzy bronią, co dzisiaj pokazali. Naszego podstawowego lewego obrońcy nie ma od dłuższego czasu. Rolą trenera jest wystawienie najlepszej możliwej jedenastki. I ten ofensywny system jest naszym atutem w tej chwili. Z perspektywy rywala trudno się przeciw niemu broni. Czy jest jednak zbyt ofensywny? Odpowiem, że nie. Ale spodziewam się, że w piątek dostanę to samo pytanie.

ZROZUMIEĆ NAGELSMANNA

Jego irytację można zrozumieć. Bayern nie był najbardziej stabilny w tym spotkaniu, lecz stworzył sobie wystarczająco okazji, by zdecydowanie wygrać z Hoffenheim. Z trzynastu spotkań w tym sezonie w których suma jakości szans stworzonych przez piłkarzy Nagelsmanna powinna gwarantować przynajmniej trzy gole, to było jedyne, którego nie wygrali. W listopadzie mieli nawet wyższy współczynnik xG przeciwko Freiburgowi, zdobyli dwie bramki, ale wtedy udało się wygrać. Jednak zabolały pytania po remisie, gdy jeszcze kilka dni wcześniej Bayern strzelił siedem goli Salzburgowi w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Zresztą w tym sezonie wygrali też 7:0 z Bochum, w pucharze Niemiec trafiali do siatki amatorów z Bremer SV dwunastokrotnie, sześć razy zdobywali po pięć bramek, siedem razy – po cztery bramki. To także za kadencji Nagelsmanna Bayern śrubuje rekord kolejnych meczów Bundesligi w których strzelił gola do już 73.

Nagelsmann stoi sam pośrodku areny i zdaje się krzyczeć do widzów: „Are you not entertained?”.

Statystyki są po jego stronie. Średnia bramek po ostatnich dwóch remisach z Bayerem oraz Hoffenheim nieco spadła, ale wciąż może być w okolicach 100 goli na koniec tego sezonu Bundesligi. Jego piłkarze już oddali 532 strzały, czyli niewiele mniej, niż w całym poprzednim sezonie (569), do zrównania się w liczbie tych celnych brakuje im tylko trzynastu takich prób. Z pięciu czołowych lig Europy mają najwyższy wskaźnik goli oczekiwanych, jako jedyni oddają przynajmniej 20 uderzeń w meczu, Robert Lewandowski zbliża się do granicy 30 goli w Bundeslidze, gdy inni rywale ledwo weszli na poziom 20 trafień (Mohamed Salah, Ciro Immobile, Karim Benzema, Patrik Schick).

PRZECHYLENI

Jednak obserwując Bayern można być zaskoczonym. Nagelsmann z początku trochę swój system z trójką środkowych obrońców ukrywał, jako hybrydę, ale od dłuższego czasu niemal w każdym meczu wystawia trójkę stoperów. Przed nimi ma Joshuę Kimmicha i… chciałby móc wystawić Leona Goretzkę, który byłby naturalnym uzupełnieniem duetu, dającym większą równowagę całej drużynie.

Wobec jego kontuzji szuka innych opcji: byli Marc Roca, Corentin Tolisso, ale też Marcel Sabitzer, Jamal Musiala i Thomas Mueller. Trzech stricte ofensywnych piłkarzy o charakterystyce bliższej „dziesiątki”, niż „szóstki”, by użyć najprostszej piłkarskiej nomenklatury pozycyjnej. Z Leroya Sane też na stałe – choć wcześniej piłkarz bywał tak ustawiany – zrobił zawodnika operującego bliżej napastnika, bliżej centralnej osi boiska. Bo wtedy mógł w roli wahadłowych wystawiać nominalnych skrzydłowych. W efekcie z Hoffenheim znów w wyjściowym składzie było sześciu piłkarzy myślących głównie o ofensywie, z zabezpieczającym ich Kimmichem, który odpowiadał za przyspieszenie rozegrania do ataku i trójką środkowych obrońców z których każdy oddał przynajmniej jeden strzał w tym meczu.

– Gdy podejmujesz ryzyko, to musisz mieć twardą skórę – to znów Nagelsmann dla „Sports Illustrated”. – Jeśli nie wytrzymasz krytyki, jeśli myślisz bardziej o unikaniu błędów, o stabilizacji i dyscyplinie… A tak dzieje się w każdej lidze. Mniej zwracasz uwagi na młodzieńczą radość z gry, na entuzjazm, który wiąże się z pomyłkami. Chodzi o próbowanie czegoś, co czasem nie zadziała. Nikt nie idzie na boisko i mówi: dzisiaj zachowamy czyste konto. Koniec końców, futbol ma być rozrywką. Kibic na trybunach musi powiedzieć: mecz był tak dobry, jak koncert Coldplay. Jeśli zapłaciłeś 45 euro za bilet, a do domu wracasz po bezbramkowym remisie i dwóch celnych strzałach w całym meczu, to w przyszłości piłka nożna zmieni się nie do poznania – tłumaczył.

Bayern z Hoffenheim wcale nie radził sobie do przerwy znakomicie. To pytanie o pierwszych 45 minut tak zirytowało Nagelsmanna w rozmowie z Viaplay. Jego piłkarze wyrównali po rzucie rożnym w ostatniej akcji tej części spotkania, wcześniej mając okazje – jak podkreślał trener, przy centymetrowych spalonych – ale też samemu tracąc bramkę, otwierając się na kontry. Nie rezygnowali z wysokiego pressingu, doskakiwali przy każdej okazji do przeciwnika, ale… zawsze się to powtarza. Zanim zaczęła się akcja gospodarzy, która zakończyła się pierwszym golem Christophera Baumgartnera, na połowie Hoffenheim było aż ośmiu piłkarzy Bayernu. Kimmich oraz Hernandez byli ustawieni wyżej od Muellera.

bayern 0_1
Fot. Viaplay

W przerwie Nagelsmann jeszcze bardziej zaryzykował. Gdy Bayern rozgrywał piłkę, to Musiala przesuwał się jeszcze wyżej, w strefę w której czuje się bardziej naturalnie – między linią obrony i pomocy przeciwnika. Gdy Hoffenheim starało się krótko wznowić aut bramkowy, to zamiast ustawienia z dwójką napastników, goście przerzucali się na trójkę, rezygnując z Kimmicha zabezpieczającego obronę w przypadku długich podań.

Ten ruch niemal się opłacił Bayernowi, gdy właśnie Musiala przechwycił piłkę na skraju pola karnego, minął nawet Olivera Baumanna, ale trafił tylko w boczną siatkę. System był ryzykowny, jednak działał – niemal, bo przecież bez efektu bramkowego.

bayern zmiana
Fot. Viaplay

CO GRYZIE NAGELSMANNA?

Wiele kwestii. Zaczynając od bardzo wąskiej kadry (w Bundeslidze tylko siedem klubów korzystało z mniejszej liczby rezerwowych), przez odejście Niklasa Suelego, nieobecność kluczowych zawodników, kończąc na nieskuteczności… Wiele już napisano o Nagelsmannie po jego świetnych wynikach w Hoffenheim oraz w Lipsku, jednak bardzo niewiele o tym, że jest idealistą. Chce futbolu totalnie ofensywnego, bo stopniowo dysponuje coraz lepszymi zawodnikami i tak może ich rozwijać, zatrzymać w klubie i zadowolić.

Już jeden szkoleniowiec Bayernu poległ na tym, że myślał głównie o równowadze i niwelowaniu błędów w obronie. Z tej przemiany w bardziej ofensywne granie – Niko Kovaca zastąpił przecież Hansi Flick – wziął się także triumf w Lidze Mistrzów, pobity rekord Gerda Muellera. A Nagelsmann idzie siłą rozpędu i rzuca jeszcze większe siły do ataku, choć kosztuje to brak czystych kont (tylko dwa w 2022 roku), a czasem i bolesne porażki (0:5 z Borussią M’gladbach, 2:4 z Bochum).

On dobrze wie, że działa w lidze, która pozwala mu na eksperymentowanie: limit błędów jest ograniczony ze względu na wyraźne różnice jakościowe, nieumiejętność reszty mocnych drużyn w nawiązaniu walki o mistrzostwo kraju. Po wygranej z Herthą w Berlinie (4:1) mówił, że jego zespół ćwiczył kontrpressing. Zresztą nie chodzi nawet o dziesiąty tytuł z rzędu. – Są inne kwestie, którymi można ekscytować się w Monachium. Będąc fanem Kolonii czy Arminii nie myślisz przed sezonem o tym, że zostaniesz mistrzem. Po prostu chcesz emocjonujących spotkań. Nie można definiować atrakcyjności ligi wyłącznie po tym, czy to Bayern, czy ktoś inny zostanie mistrzem. To kompletne nieporozumienie – mówi.

Ma w tym rację: która liga nie chciałaby mieć u siebie zespołu, który atakuje z większą determinacją i ryzykiem, niż Liverpool lub Manchester City? A Bayern Nagelsmanna właśnie tak gra. Czynienie mu zarzutu, że do tego wykorzystuje swoją przewagę może być więc odbierane przez trenera jako nieporozumienie.

ŚWIAT W ATAKU

Zresztą futbol staje się coraz bardziej przewidywalny. Najlepsi coraz częściej wygrywają, coraz rzadziej oddają punkty. Kibiców drużyn, które podejmują rywalizacje w czasie 90 minut z faworytami często najbardziej cieszy to, że ich piłkarze po prostu swoich przeciwników zatrzymują aż do drugiej połowy, końcówki spotkania. Czołowa trójka Premier League w ostatnich 30 meczach ligowych przegrała tylko trzy razy, pięciokrotnie notując remisy, ale w tych ośmiu niekorzystnych rezultatach trzy to efekt ich bezpośrednich starć. W Hiszpanii Barcelona, Sevilla i Real Madryt przegrały w lidze łącznie tylko raz w 2022 roku.

Narzekania na zbyt ofensywną grę pojawiają się więc tylko, gdy Bayern – lub jakikolwiek inny zespół – przegrywa, bo poszedł na całość. Samonapędzająca się machina dostarczająca kolejnych informacji, opinii i analiz pracuje wtedy na najwyższych obrotach: za dużo ryzyka, za bardzo odsłonięci, za mało kunktatorstwa.

Czemu jednak Nagelsmann ma tak myśleć? Bundesliga prawdopodobnie zanotuje czwarty sezon z rzędu ze średnią liczbą bramek powyżej trzech na mecz – i będzie to pierwsza taka seria od drugiej połowy lat 80. To właśnie po 7:1 z Salzburgiem w „kickerze” poruszono temat tego, czy tak ofensywne nastawienie nie będzie przesadą, gdy Bayernowi wylosuje w ćwierćfinale trudniejszego rywala. – Nie ma wątpliwości, że dziś postawiliśmy na atak. Pytanie o to, czy zadziała to z najlepszymi w Europie jest jednak na dziś wyłącznie hipotetyczne – odpowiadał.

Nie będzie zresztą pierwszym szkoleniowcem, któremu przyjdzie się z takim dylematem zmierzyć. Skoro Pepowi Guardioli (słusznie?) zarzuca się podejmowanie ryzykownych decyzji w obliczu decydujących spotkań w Lidze Mistrzów, nawet w kontekście ostatniego, przegranego finału z Chelsea (brak Rodriego lub Fernandinho w wyjściowym składzie). Niewykluczone, że także Nagelsmann prędzej zderzy się ze ścianą, niż ją siłą rozpędu ofensywnego stylu gry rozbije.

Czy należałoby więc oczekiwać, że się zmieni, by Bayern jeszcze więcej wygrywał? Może taki wymóg oznaczałby jednak to, że Nagelsmanna… nikt nie rozumie. Poprzedni sezon prowadząc Lipsk zakończył na drugim miejscu w lidze, a jego zespół strzelił aż 39 goli mniej od mistrza z Monachium, ale chwalono go za najlepszą w rozgrywkach defensywę. To nie jest tak, że 34-latek nie potrafi nauczyć swoich piłkarzy reagować, bronić i ustawiać się bez piłki. On po prostu woli myśleć do przodu, kontrolować mecz przez posiadanie, kreować sytuacje i strzelać gole. Jest najbardziej szczęśliwy, gdy wygrywa, kiedy może wyłącznie atakować.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i komentator Viaplay. Lubi opowiadać o futbolu od strony taktycznej.
Komentarze 0