Już w połowie września na Uniwersytecie Warszawskim odbędzie się konferencja Nauka Psychodeliczna, której jesteśmy patronem. Szczegóły znajdziecie tutaj. Tymczasem na rozgrzewkę mamy teaser nowości wydawniczej Dobra chemia. Co nauka mówi o psychodelikach i poczuciu połączenia Julie Holland w tłumaczeniu Macieja Lorenca, który prowadzi u nas audycję Psychodelicje.
Jesteśmy uspołecznionymi ssakami z rzędu naczelnych. Nasz gatunek bywa wręcz kategoryzowany jako obligatoryjnie stadny, co oznacza, że nasze przeżycie jest uzależnione od funkcjonowania w grupach i że mamy wbudowaną potrzebę poczucia połączenia. Właśnie w tym pomaga nam dobra chemia.
Kiedy dwie osoby świetnie się dogadują od pierwszej interakcji, mówimy o nich, że jest między nimi chemia. Łączą się, splatają się i dopełniają się nawzajem. Możemy nawet mieć wrażenie, że się zjednoczyły. W fizyce, chemii i biologii przeciwieństwa się przyciągają, tworząc mocną i zunifikowaną całość. Ten proces występuje powszechnie w świecie przyrody: gdy zwierzęta w okresie godowym szukają partnerów pod wpływem neuroprzekaźników przyłączających się do receptorów, gdy drzewa i sieci grzybni wymieniają się dostępnymi zasobami (niektórzy określają to mianem grzybowego internetu) albo gdy dwa atomy dzielą się swoimi elektronami i łączą się w chemicznej więzi. Dobra chemia jest wszędzie, tworząc fundament dla mocnych związków.
Kiedy pomiędzy ludźmi dochodzi do tego rodzaju aktów tworzących więzi uczuciowe (zaufanie i poczucie współzależności), w ich mózgach odpalają się farmakologiczne fajerwerki. Owe akty są określane mianem zachowań afiliacyjnych i mają nagradzać nas na poziomie chemicznym, pomagając nam zadbać o własne przetrwanie. Im bardziej się jednoczymy, tym lepiej się czujemy. To głębokie poczucie satysfakcji może zostać wywołane chociażby przez leżenie w objęciach ukochanej osoby, trzymanie dziecka na rękach czy pomaganie bliźnim. Kiedy jesteśmy jednością z innymi, czujemy się bezpiecznie; możemy się rozluźnić. Właśnie dlatego dążymy do tego stanu.
We współczesnym świecie większość z nas odkryła sposoby na imitowanie owej dobrej chemii bez nawiązywania prawdziwego połączenia, prawdopodobnie nawet nie zdając sobie sprawy, że są one zaledwie marną namiastką. Pozostajemy przyklejeni do naszych telefonów komórkowych i czujemy się z tym dobrze – ale niewystarczająco dobrze. Syntetyczne substytuty nie sprawdzają się równie dobrze jak naturalne rozwiązania. Wśród terapeutów uzależnień krąży wspaniałe powiedzonko: nie możemy mieć dość czegoś, co prawie działa. Właśnie to nienasycenie wpędza ludzi w nałogi. Narkotyki nie są w stanie całkowicie zaspokoić naszych najgłębszych potrzeb, ale niektórzy użytkownicy tych środków przedkładają ilość nad jakość i udają się w pogoń za ulotnym hajem. Kiedy nasze potrzeby związane z poczuciem międzyludzkiego połączenia są niezaspokojone, zaczynamy w kompulsywny sposób konsumować prawie wszystko inne. Odnoszę wrażenie, że prawie wszędzie wokół mnie ludzie nie dostają tego, czego tak naprawdę potrzebują. Nawet się do tego nie zbliżają.
Nasz kraj zmaga się z epidemią poczucia osamotnienia. Widziałam to najwyraźniej u moich pacjentów w szpitalu Bellevue, gdzie przez dziewięć lat w weekendy nadzorowałam zmiany nocne na psychiatrycznym oddziale ratunkowym. Widzę to jednak również obecnie w moim prywatnym gabinecie w Nowym Jorku. Wiele zgłaszających się do mnie osób po prostu nie ma wystarczająco znaczących relacji z innymi ludźmi. I to jest bolesne. Jedna z definicji pacjenta brzmi ten, który cierpi i mam poczucie, że mogłabym użyć tej diagnozy wobec wszystkich mieszkańców nowojorskiej aglomeracji. Gdy przemieszczam się pomiędzy domem a miejscem pracy, widzę poczucie izolacji u ludzi w wagonach metra i na ulicach. Najbardziej zatrważający jest jednak fakt, że przerażenie wynikające z samotności dostrzegam nawet w dociekliwych oczach dzieci wpatrzonych w telefony komórkowe.
Jesteśmy uwięzieni w błędnym kole polegającym na tym, że pozostajemy osamotnieni i przyklejeni do naszych ekranów, ale ludzie wydają się uparcie odwracać wzrok od tego faktu. Nie chcemy o tym rozmawiać, ponieważ w przeciwnym razie musielibyśmy coś z tym zrobić. W większości jesteśmy głęboko pogrążeni w miłości do naszych urządzeń i uzależnieniu od nich. Prawda jest taka, że czas spędzony przed ekranem może wywołać w mózgu podobne zmiany chemiczne jak zauroczenie i budowanie przywiązania emocjonalnego, czyli dwa etapy związane z zakochiwaniem się i pozostawaniem w miłości (opiszę je dokładniej w rozdziale drugim). Najnowsze badania sugerują, że oksytocyna może mieć związek z rozwojem uzależnienia od internetu.
Mieszkamy w świecie, który stara się negować swój cyfrowy nałóg. Widzimy go u naszych dzieci i widzimy go u samych siebie, a mimo to większość z nas nic z nim nie robi. Po prostu nie chcemy z niego wyjść, chociaż wniosek płynący ze zgromadzonych danych jest jasny: im więcej czasu spędzamy sam na sam z naszymi świecącymi ekranami, tym bardziej jesteśmy nieszczęśliwi. (Kilka badań z udziałem nastolatków pokazało bezpośrednią korelację: poczucie niezadowolenia wzrasta proporcjonalnie do czasu spędzanego przed ekranami. Co ciekawe, wyniki dwóch niepowiązanych badań sugerują, że wśród osób dorosłych wzrasta ilość czasu spędzanego przed ekranami i że uprawiają one seks z mniejszą częstotliwością).
Żaden człowiek nie jest w stanie udźwignąć traum tego świata. Nie zostaliśmy do tego stworzeni. Osoby intensywnie używające mediów społecznościowych są bardziej narażone na depresję i samotność, a przeprowadzone niedawno badanie pokazało, że zmniejszenie czasu spędzanego przed ekranem nawet o trzydzieści minut dziennie może pomóc w zmniejszeniu poczucia przygnębienia i osamotnienia.
Wszyscy wiemy, że patrzenie w ekrany nie jest rozwiązaniem. Ludzie wszędzie pragną poczucia połączenia, fizycznego dotyku albo choćby długiego kontaktu wzrokowego. Przez tysiąclecia żyliśmy w wielopokoleniowych wspólnotach, ale obecnie ponad jedna czwarta Amerykanów mieszka samotnie – i niemal jedna czwarta ludzi przebadanych w Stanach Zjednoczonych i Zjednoczonym Królestwie poinformowała, że często albo wręcz nieustająco doświadcza poczucia osamotnienia. Niemal połowa z nich stwierdziła, że często czują się pomijani i że nie mają znaczących relacji z innymi. Na poziomie kolektywnym cierpimy z powodu kryzysu duchowego i nadszedł czas, abyśmy stawili temu czoła.
Jako psychiatrka zarabiam na życie za sprawą ludzkiej rozpaczy i ze smutkiem donoszę, że interes kwitnie. W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba recept na antydepresanty wzrosła o ponad 400 procent, a wskaźnik samobójstw jest najwyższy od trzydziestu lat. Coraz więcej osób wpada w ciągi alkoholowe i cierpi na niewydolność wątroby wskutek alkoholizmu. Przedawkowania narkotyków, samobójstwa i zgony spowodowane przez alkohol są kategoryzowane jako problemy wynikające z rozpaczy. Prawda jest taka, że rozpacz od wielu lat zbiera obfite żniwo, ponieważ samotność jest cichym zabójcą. Izolacja społeczna stanowi równie duże zagrożenie dla zdrowia, jak bycie otyłym albo palenie mniej więcej piętnastu papierosów dziennie (…)
Samotność niewątpliwie ma druzgocący wpływ na nasze zdrowie psychiczne, ale oddziałuje negatywnie również na nasze zdrowie fizyczne. Izolacja społeczna wywołuje w ciele ogromne napięcie, które jesteśmy w stanie zmierzyć. Badania pokazują, że im częściej ludzie doświadczają osamotnienia w dzieciństwie, okresie dojrzewania i dorosłości, tym bardziej stają się narażeni na problemy zdrowotne związane z układem krążenia – takie, jak nadciśnienie, choroba wieńcowa czy niezdrowy poziom cholesterolu. W jednym z nich przez cztery lata obserwowano dorosłe osoby w średnim wieku i zauważono, że chroniczna samotność jest wiarygodnym czynnikiem prognostycznym dotyczącym wcześniejszej śmierci z jakiejkolwiek przyczyny. Samotność koreluje również z wyższym wskaźnikiem demencji i osłabienia funkcji poznawczych.
Tego rodzaju negatywne efekty nie ograniczają się wyłącznie do ludzi w średnim wieku ani do zniedołężniałych staruszków. Obecnie największy współczynnik izolacji społecznej obserwuje się wśród młodzieży pomiędzy osiemnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia. Ta grupa demograficzna zmaga się również z najwyższym odsetkiem samobójstw, jaki kiedykolwiek odnotowano. Staje się coraz bardziej jasne, że epidemia samotności kwalifikuje się już jako kryzys zdrowia publicznego w równie dużym stopniu, co epidemia nadużywania opioidów. Specjalizuję się w dziedzinie psychiatrii nazywanej psychofarmakologią, która zajmuje się badaniem tego, w jaki sposób procesy chemiczne w mózgu wpływają na zachowanie. Nauczono mnie patrzeć na każdy problem (nawet ogólnokrajowy kryzys) przez pryzmat biologii. Czy w naszych ciałach czegoś brakuje? Czy możemy sięgnąć po jakiś środek, który pomoże nam uporać się z epidemią samotności i przedawkowań?
Jako lekarka regularnie wystawiająca recepty zdaję sobie sprawę, że tabletki nie rozwiążą wszystkich naszych problemów. Tabletki łagodzą symptomy. Roztargnionym i apatycznym osobom mogę zaoferować stymulanty takie jak Adderall czy Ritalin, które podnoszą poziom dopaminy w mózgu i powodują, że łatwiej jest im się skoncentrować i poczuć motywację. Dopamina może zwiększyć poczucie znaczenia jakiejś rzeczy (neurologicznym terminem jest istotność), ale tego rodzaju leki nie dostarczą prawdziwej przyjemności ani spokoju, a wręcz często przynoszą odwrotne skutki i powodują, że ludzie stają się drażliwi, paranoiczni albo podatni na obsesje. Mam do dyspozycji również antydepresanty z grupy SSRI zwiększające dostępność serotoniny, takie jak Prozac, Zoloft czy Lexapro. Jako że serotonina jest powiązana z odczuwaniem spokoju i satysfakcji, leki z tej grupy mogą pomóc w zmniejszeniu poziomu niepokoju i depresji albo nawet zredukować skłonność do pesymizmu, ale zbyt często po prostu sprawiają, że człowiek staje się obojętny na realia swojego życia. W wielu przypadkach wraz z upływem czasu obniżają poziom dopaminy, przez co ludzie tracą motywację do wprowadzenia trudnych zmian, które są niezbędne do naprawienia dysfunkcyjnych obszarów życia.
Na dodatek znaczna część moich pacjentów i pacjentek przyjmujących leki SSRI zauważa, że stali się o wiele mniej napaleni, a kiedy już zdarza im się uprawiać seks, znacznie trudniej jest im osiągnąć orgazm. Mam obawę, że tego rodzaju środki ingerują w zdolność mózgu do przeżywania stanu zakochania – do wybrania partnera i zabiegania o niego, a także do utrzymania go przy sobie. Mówiąc innymi słowy, potencjalnie ingerują w zdolność mózgu do wytwarzania jego własnej dobrej chemii. Leki SSRI nie pomagają ludziom w nawiązywaniu połączenia, lecz raczej w lekceważeniu tego, że czują się odłączeni. (…)
Jesteśmy obecnie świadkami rewolucji w leczeniu psychiatrycznym. Dzięki pionierskim badaniom i eksperymentom klinicznym w miejscach takich jak Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles (UCLA), Uniwersytet Johnsa Hopkinsa czy Uniwersytet Nowojorski (NYU) psychiatrzy ponownie uzyskali pozwolenia na stosowanie kilku psychodelicznych lekarstw, takich jak MDMA, LSD czy psylocybina. Podawanie tych środków w starannie monitorowanym otoczeniu pod nadzorem przeszkolonych klinicystów w roli przewodników całkowicie zmienia nasze podejście do terapii. Po niemal półwieczu zakazów te potężne narzędzia powoli wracają do psychiatrycznego asortymentu.
Wyniki wstępnych badań są zdumiewające, a wręcz rewolucyjne. Gdy psychodelików używa się we właściwych warunkach, wydają się rozświetlać drogę prowadzącą poza chroniczną samotność ku poczuciu połączenia.
Mogą nam one pomóc nie tylko w nawiązaniu kontaktu z własną jaźnią, lecz również w zobaczeniu szerszego kontekstu i zdaniu sobie sprawy, że jesteśmy częścią kosmosu, a także, że wszyscy jesteśmy powiązani i zależni od siebie nawzajem w naszej walce o przetrwanie. Duchowe problemy często wymagają duchowych rozwiązań, co potwierdzi każdy zwolennik programu dwunastu kroków. Psychodeliki mogą nam pomóc w nawiązaniu kontaktu z naszymi duszami i ich potrzebami, sprowadzając nas z powrotem na prawdziwszą, zdrowszą i bardziej znaczącą ścieżkę, którą niekiedy nazywam zrównoważonym zdrowiem psychicznym.
Sprawdźcie również materiał Podróż po tripie, czyli integracja doświadczeń psychodelicznych; naszą rozmowę z psychologiem, doświadczonym tripsitterem i certyfikowanym psychoterapeutą uzależnień – Jakubem Greniem.
Komentarze 0