Za nami pierwsze tygodnie nowego sezonu NBA. Dla kilku zawodników był to czas adaptacji po zmianie miejsca życia i pracy. Niektórym poszło lepiej, innym nieco gorzej. Część graczy wciąż potrzebuje jeszcze trochę czasu. Z pewnością nie można tego powiedzieć o tej trójce. Donovan Mitchell, Lauri Markkanen oraz Dejounte Murray z miejsca błyszczą w nowych barwach.
Początki w nowych klubach bywają trudne. Przeprowadzka to zawsze spory stres związany z tym, co na boisku i poza nim. Kilku zawodników doskonale sobie jednak z tym wszystkim poradziło. Komu zmiana barw wyszła więc na dobre?
Donovan Mitchell (Cleveland Cavaliers)
Być może nie docenialiśmy Donovana Mitchella. Gdy latem sięgali po niego Cleveland Cavaliers, to oczywiste było, że dostają uznanego all-stara. Z tego powodu musieli zapłacić całkiem sporą cenę. Ale chyba nawet w Ohio nie przypuszczali, że dostaną tak świetnego zawodnika.
26-letni Mitchell z drzwiami i framugą wszedł w najlepsze sezony swojej kariery. Sam zresztą twierdzi, że początek trwającego sezonu to chyba najlepszy jak do tej pory jego czas w NBA. Bo okazuje się, że w nowym klubie odnalazł się z wielką łatwością.
Mitchell kilka razy miał już nawet okazję słyszeć „M-V-P!” skandowane z trybun w jego kierunku. Kibice mieli ku temu dobre powody. W pięciu z pierwszych sześciu spotkań zdobywał 30 lub więcej oczek. W 11 dotychczasowych występach w barwach Cavs tylko raz nie przekroczył granicy 25 punktów. Pod koniec października rozegrał jeden ze swoich najbardziej kompletnych meczów w karierze: do 38 oczek dodał rekordowe 12 asyst. Akurat przeciwko New York Knicks, jak gdyby chciał im pokazać, co stracili.
26-latek w pierwszych tygodniach sezonu na dobre zagościł w rankingu kandydatów do nagrody MVP. Do tej pory był „tylko” all-starem, a teraz zdaje się wszedł na poziom wyżej. Korzystają na tym jego koledzy z Cleveland, których też potrafi wynieść wyżej. Pod nieobecność Dariusa Garlanda znów był centrum ofensywy jak w Utah, ale sam przyznał, że w Cleveland ma więcej wsparcia. Także pod koszem, stwierdzając że do tej pory nie grał z tak „dynamicznymi wysokimi” jak Jarrett Allen czy Evan Mobley.
Można to odebrać jako prztyczek w kierunku Rudy’ego Goberta, ale Mitchell ma po prostu rację. W nowym klubie już nie musi dźwigać całego ciężaru, a to pomaga mu też efektywniej i agresywniej grać po bronionej stronie parkietu.
– Byliśmy za górami i w innej strefie czasowej. Nikt nas nie oglądał, więc lataliśmy trochę poza radarem – stwierdził Mitchell o grze w Utah w jednym z wywiadów.
Tak świetna postawa 26-latka jest więc zaskoczeniem m.in. dla Kevina Love, który przyznał, że zbyt wielu meczów Jazz nie widział. Teraz osobiście i z bliska może natomiast docenić talent młodszego kolegi.
W silnej konferencji wschodniej Cavs są jak na razie prawdziwą rewelacją. Z bilansem 8-4 zajmują czwarte miejsce za plecami Bucks, Celtics i Hawks. Kontynuują to, co zaczęli w poprzednim sezonie, tylko że jako zespół są dziś po prostu dużo silniejsi. A taki efekt tak szybko to zasługa przede wszystkim Mitchella.
Lauri Markkanen (Utah Jazz)
Po takim wstępie można by pomyśleć, że w Salt Lake City mocno tęsknią dziś za Donovanem Mitchellem. Nic bardziej mylnego. Letnia wymiana między Cavs a Jazz była tym rzadkim przypadkiem, kiedy to obie strony porozumienia mogły być zadowolony. Chociaż może nie do końca w taki sposób wyobrażali to sobie kibice Utah. Ich zespół po oddaniu dwóch gwiazd oraz kilku weteranów miał przecież zatankować po jak najwyższy wybór w przyszłorocznym drafcie. Tymczasem podopieczni Willa Hardy’ego to dziś… siła numer jeden na Zachodzie.
Danny Ainge, który do Utah przyszedł, żeby zrobić przebudowę na całego, chciał zatankować, ale z takiego obrotu spraw i tak może być zadowolony. Bo i tak nazbierał dużo wyborów w drafcie od innych zespołów. Bo rośnie też w ten sposób wartość graczy, których będzie można przecież wymienić. I wreszcie dlatego, że objawiają się ci zawodnicy, na których można oprzeć budowę zespołu.
W tym gronie na pewno jest Lauri Markkanen. Przesunięty na swoją nominalną pozycję zalicza on bowiem najlepsze tygodnie w karierze. Już tegoroczny Eurobasket był zapowiedzią świetnego sezonu Fina. Jazz pozyskali go pierwszego dnia turnieju, a potem mogli tylko się cieszyć. Zobaczyli bowiem zawodnika dużo bardziej kompletnego, niż wcześniej w NBA skrzydłowy miał to okazję zaprezentować. W nowym klubie może on się zresztą poczuć trochę jak w kadrze, gdzie jest niekwestionowanym liderem.
– Potrzebujemy jego wszechstronności, bo zamierzamy z niej korzystać po obu stronach parkietu – mówił wtedy trener Hardy.
Takich efektów nikt się jednak nie spodziewał. Malik Beasley, czyli nowy drużynowy kolega Markkanena, wprost przyznał, że nie miał wcześniej pojęcia, że z 25-latka jest taki wszechstronny koszykarz. Średnio ponad 22 punkty oraz osiem zbiórek na mecz robi wrażenie, tak samo, jak fantastyczna skuteczność Fina w strefie podkoszowej (na poziomie około 77 procent, czyli na przykład jak u Giannisa). A efekty mogą być jeszcze lepsze, bo trafia jak na razie nieco ponad 34 procent trójek, podczas gdy stać go na więcej.
To więc nieprawda, gdy mówi się, że Jazz nie mają już gwiazd. Być może zaraz nieco ochłoną, ale Markkanen i spółka tworzą solidny zespół, który pod okiem utalentowanego trenera może mieć problemy z zatankowaniem. Chyba że zabawę zakończy zaraz Ainge i wyprzeda pół składu. Raczej na pewno nie pozbędzie się jednak fińskiego skrzydłowego, nawet jeśli to on najmocniej sprzeciwia się tankowaniu. Jak sam mówi, to wielka motywacja, gdy każdego ranka kolejne zwycięstwo Utah określane jest jako niespodzianka.
Dejounte Murray (Atlanta Hawks)
Trae Young niezbyt dobrze wspomina tegoroczną fazę play-off. W pięciu meczach przeciwko Miami Heat notował średnio tylko 15 punktów i popełnił aż 31 strat. To dlatego Hawks latem ściągnęli Dejounte Murraya. Jego zadanie to upewnić się, że Young drugiej takiej serii już nie przeżyje.
Dla Jastrzębi i dla samego Younga to nowość, bo wcześniej nie miał on obok siebie drugiego zawodnika zdolnego zainicjować grę w ataku. Trener Nate McMillan już w trakcie preseasonu odszedł od nazywania któregokolwiek z nich rozgrywającym. Proces trwa, ale pierwsze efekty są obiecujące. Duet obwodowy Hawks razem wygląda coraz lepiej. Fakt faktem, że gdy grają solo, to Jastrzębie są na minusie (choć Murray w niedawnym meczu w Madison Square Garden znakomicie poprowadził Hawks do zwycięstwa nad Knicks, gdy Young miał problemy z okiem), lecz z biegiem sezonu to też powinno się poprawić. Obaj zawodnicy rzadziej niż wcześniej dotykają piłkę i wciąż uczą się ze sobą grać.
– Dla nas obu to nowa sytuacja, którą staramy się coraz lepiej zrozumieć. Napędzamy się nawzajem, ale wiemy, że będą wzloty i upadki – twierdzi Murray, który po 12 meczach notuje średnio 21.7 punktów (czyli więcej niż w poprzednim sezonie w barwach San Antonio Spurs), 8.0 asyst, 6.3 zbiórek oraz 2.2 przechwytów w każdym pojedynku.
Tak naprawdę to dużo większe wyzwanie dla Younga, który musi odejść od ciągłego grania z piłką w rękach. Hawks nie mogą tej piłki zabierać mu zbyt często. Ale jeśli już to robią, to powinni znacznie lepiej wykorzystywać 24-latka w grze bez piłki, niż tylko kazać mu rozciągać grę w rogu boiska. Ruchu po zasłonach wciąż jest za mało, choć widać tego coraz więcej. A przecież Young to na tyle niebezpieczny zawodnik, że obrońcy nie mogą – a przynajmniej nie powinni – odstępować go nawet na krok.
Już skoczyła zresztą średnia oddawanych przez Younga rzutów catch-and-shoot. Co więcej, także Murray jest na razie zaskakująco skuteczny w takich sytuacjach, rozciągając w ten sposób grę znacznie lepiej, niż można się tego było spodziewać.
Jastrzębiom wciąż brakuje jakości na skrzydłach, ale tutaj pomóc może powrót do gry Bogana Bogdanovica. Bilans 8-5 po 12 meczach (nawet przy dość łatwym terminarzu) pokazuje zresztą, że Hawks mają naprawdę spory potencjał, by na stałe wrócić do grona najsilniejszych ekip Wschodu.
Komentarze 0