Zaraz wystrzelą szampany na #2020isoverparty i nie będzie trudno w sztosie dać się ponieść iluzji odnowienia oblicza ziemi; tej ziemi. Niedługo później przyjdzie jednak noworoczny kac, który - według prognoz m.in. Organizacji Narodów Zjednoczonych i Światowej Organizacji Zdrowia - może przynieść boleśniejsze zderzenie z rzeczywistością niż kiedykolwiek wcześniej. Bo melodramatyczny ciężar pierwszego styczniowego poranka nie będzie tym razem wynikiem niefrasobliwości w rodzaju kontrowersyjnego drunk calla.
Ostatnie dwanaście miesięcy tyrało w wymiarze wręcz memogennym, więc zrozumiałe jest wejście w tryb myślenia magicznego. Jakby umowne wyrywanie kartek z kalendarza miało przynieść upragnioną odwilż. Życzeniowe nastroje rezonują tym mocniej, że właśnie rozpoczęły się szczepienia na koronawirusa, a już wprowadzenie narodowej kwarantanny zostało potraktowane przecież jako covidowe ostatki.
Po latach funkcjonowania z mindsetem psa od klasycznego mema - cywilizacja zachodu faktycznie zatrzęsła się w posadach. Kalejdoskop złych wiadomości kręcił się zawsze, ale jeszcze nigdy dystopniczna atmosfera nie była tak wszechogarniająca. Nie brakowało wydarzeń z medialnego Mordoru jak afrykańska inwazja szarańczy albo pożar Czerwonego Lasu w okolicach Czarnobyla. Grzane było zabójstwo George’a Floyda, ruch Black Lives Matter i kadry z plądrowanymi Walmartami, ale to pocztówki wysyłane ze zbyt odległych stron, żeby stanowić u nas coś ponad pretekst do socialmediowych przepychanek. Chociaż z drugiej mańki - przynajmniej wyjaśniło się, że pod mickiewiczowską skorupą narodu nie ma żadnego wewnętrznego ognia tylko rasistowski ściek. Ale o tym kiedy indziej.
Wyrwanie z informacyjnego stuporu nastąpiło na początku marca, kiedy okazało się, że kolejne choróbsko z Dalekiego Wschodu nie jest tym razem żadnym hoaxem, a poskutkuje jak najbardziej namacalnymi, dotkliwymi konsewkencjami. Początkowo nikt nie znał co prawda nikogo zarażonego COVID-19, ale ten stan rzeczy szybko uległ zmianie i obecnie skala pandemii w naszym kraju mierzona jest oficjalnie milionem zakażeń oraz blisko 30 tysiącami zgonów. Na całkowicie osobistym poziomie przełożyło się to na nieskończone miesiące klaustrofobicznego zamknięcia, paranoicznego strachu o bliskich, zawodowych niepokojów czy rzeczywistych dramatów związanych ze śmiercią, brakiem perspektyw, wywróceniem do góry nogami dotychczasowych przyzwyczajeń. Szczyl wbijał w maju szpileczkę bananowcom, że ludzie potracili swoje prace, a ty płaczesz, bo Open'er się przełożył w czasie. I punktowanie wypaczeń überkonsumpcjonizmu zawsze na propsie, ale jak tu nie empatyzować z pokoleniem, które - bez żadnego historycznego przygotowania - zostało nagle poddane największemu lifestyle'owemu wstrząsowi w życiu? Nawet jeśli chodzi o takie błahostki jak letni festiwal.
Stefan Kisielewski antycypował niejako także naszą sytuację, pisząc kiedyś: to, że jesteśmy w dupie to jasne - problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać. Faktycznie umościliśmy się w realiach rygoru sanitarnego, zdychającego życia kulturalnego czy obostrzeń wprowadzanych na zasadzie komora maszyny losującej jest pusta. Gdy to nastąpiło - w samym środku drugiego lockownu antyludzki rząd i jego przybudówka w postaci Trybunału Julii Przyłębskiej zafundowali nam społeczny horror w postaci widma zaostrzenia przepisów aborcyjnych. I szerzej - pełzającego katotalibanu. Dlatego to był okres świąteczny jak z czarnego snu Charlesa Dickensa; częstokroć korespondencyjny, wciąż pachnący raczej gazem pieprzowym niż świerkiem, upływający pod znakiem nerwowego zawieszenia. Ale też pełny nadziei graniczącej z przekonaniem, że los się musi odmienić. Tylko, że nie na darmo powtarza się ten ludowy szlagwort o nadziei, która jest matką głupich.
W ostatnich dniach głośno było o słowach Davida Beasleya - szefa Światowego Programu Żywnościowego, ostrzegającego że nadchodzące miesiące mogą być jeszcze gorsze od minionych z powodu klęski głodu, która dotknie ponad 200 milionów ludzi. Wtóruje mu Mark Lowcock z Organizacji Narodów Zjednoczonych, który wieszczy, że stoimy u progu najbardziej mrocznego okresu w dziejach. To jeszcze - na upartego - można by próbować wyprzeć z pozycji uprzywilejowanych mieszkańców Europy, których nie dotyczą dramaty krajów rozwijających się. Gorzej brzmi czarnowidztwo Tedrosa Adhanoma Ghebreyesusa z WHO, straszącego społeczność międzynarodową kolejnymi odsłonami pandemii. Na pytanie, które sformułował Wojciech Młynarski w popularnej piosence: co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?, okoliczności wydają się odpowiadać: całkiem sporo.
W Polsce? Przed nami gospodarczy łomot za zamrożenie gospodarki. W tym momencie bezrobocie szacowane jest na 6 procent, a prognozowany spadek PKB na 3.5 procent, co nie jest jeszcze najgorszym wynikiem, ale zdaniem wielu ekspertów znajdujemy się w przededniu ekonomicznej katastrofy i zaraz będziemy tutaj mieli powtórkę z Wielkiego kryzysu. Służba zdrowia? Pomijając śmiertelne żniwo koronawirusa - prezes fundacji Wygrajmy Zdrowie, Szymon Chrostowski zwracał niedawno uwagę, że zachorowywalność na nowotwory spadła u nas o 30 procent, co oznacza tylko tyle, że diagnostyka onkologiczna leży, a reperkusje mogą być straszliwe. Relacja państwa z obywatelem? Paradoksalną korzyścią październikowego orzeczenia Trybunału Konsytucyjnego były elektrowstrząsy zafundowane społeczeństwu obywatelskiemu, ale pojawiają się kolejne przesłanki każące sądzić, że cały movement związany ze Strajkiem Kobiet znajduje się w fazie przesilenia, a niesławny wyrok w końcu zostanie opublikowany. Przeżyliśmy małą Wiosnę Ludów, zdołaliśmy niby policzyć się na ulicach miast, ale cholera wie, co dalej z tym karnawałem, zwłaszcza że obecnie zmiana układu sił na scenie politycznej nie wydaje się realna. Jakby tego było mało - rząd oswaja nastroje antyunijne, co na Wyspach skończyło się Brexitem, a prasa regionalna została właśnie przejęta wedle najgorszych węgierskich wzorców. Przechodząc do spraw najważniejszych z najmniej ważnych - kina i teatry są dorzynane; z kolei organizatorzy imprez masowych snują mocarstwowe plany w kontekście sezonu letniego, chociaż wciąż trwa Narodowa Kwarantanna im. Jana Pawła II...
I co prawda jeszcze nigdy nie było tak, żeby jakoś nie było (copyright: Jaroslav Hašek), ale nie sposób przewidzieć, czy nie powinniśmy życzyć sobie asekuracyjnie, żebyśmy szybko nie zatęsknili za 2020 rokiem...