Doc Rivers: Omal nie ściągnąłem Gortata do Bostonu (WYWIAD)

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Los Angeles Clippers v Orlando Magic
Fot. Michael Reaves/Getty Images

Jest nie tylko jednym z najbardziej cenionych szkoleniowców w NBA, ale bez wątpienia także jednym z najsympatyczniejszych. W ubiegłym roku dziennikarze przyznali mu coroczną nagrodę dla „najbardziej medialnego”. Doc Rivers w 2008 roku poprowadził Boston Celtics do mistrzowskiego tytułu, a dziesięć lat później pracował przez kilka miesięcy z Marcinem Gortatem. Jak się okazało był to ostatni przystanek w zawodowej przygodzie z koszykówką dla naszego jedynaka w NBA.

MARCIN HARASIMOWICZ: Marcin Gortat właśnie ogłosił zakończenie kariery. Pan był jego ostatnim trenerem…

DOC RIVERS: Wiem, to moja wina. To ja go wysłałem na emeryturę!

Niekoniecznie. Marcin czuł, że to już jest ten moment, gdy ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa.

Wiem doskonale jak jest, bo sam przez to przechodziłem, gdy kończyłem karierę. Koszykarzom często trudno jest pogodzić się z upływającym czasem. Głowa ciągle chce, a ciało już nie może. Wydaje nam się, że ciągle jesteśmy w stanie grać na określonym poziomie, a rzeczywistość jest zupełnie inna. W pewnym momencie jednak dociera do ciebie, że nie ma sensu się męczyć, zmagać się z bólem, ale lepiej zakończyć karierę i rozpocząć nowy etap życia. Z Marcinem świetnie mi się współpracowało. Żałuję tylko bardzo, że nie dostałem go wcześniej. Oj bardzo…

A była taka szansa?

Tak, bardzo chciałem go ściągnąć do Bostonu i mocno pracowaliśmy wtedy nad transferem. Niewiele zabrakło. Wszystko posypało się w ostatniej chwili. Szkoda, że nie mogłem pracować z Gortatem w szczytowym okresie kariery – gdy był młodszy należał do najlepszych centrów w lidze. Robił na parkiecie wszystko, czego od niego oczekiwałeś – bronił, zbierał, stawiał zasłony, biegał szybko do kontry, kończył akcje pod koszem… Życzę mu wszystkiego najlepszego w dalszych planach. Nasza hala jest zawsze dla niego otwarta. Bardzo chciałbym, aby przyszedł w tym sezonie na mecz Clippers, moje zaproszenie jest jak najbardziej aktualne.

gortat-clippers-e1582582377469.jpg
Mateusz Wlodarczyk/NurPhoto via Getty Images

Clippers w tym sezonie bardzo ostrożnie podchodzą do sezonu zasadniczego. Podstawowi zawodnicy odpoczywają w poszczególnych meczach, co nie wszystkim się podoba. Czy zdrowie koszykarzy jest dla pana ważniejsze niż rozstawienie w play-offach?

Zdrowie jest zdecydowanie najważniejsze, to nie ulega wątpliwości. Rozstawienie jest jednak również bardzo istotne, więc jeśli będziemy mogli awansować na pierwsze albo drugie miejsce w Konferencji Zachodniej, na pewno z tego skorzystamy. Gdyby jednak ktoś mi powiedział: „przystąpicie do playoffów z pierwszej pozycji, ale jeden z waszych najważniejszych zawodników dozna kontuzji”, wówczas na pewno bym się nie zgodził. I o to mi właśnie chodzi. Musimy być ostrożni z urazami, odpowiednią dystrybucją minut dla poszczególnych graczy.

Czy kiedykolwiek trenował pan zespół z tak szeroką ławką rezerwowych?

Chyba nie… Wystarczy jednak, że paru graczy jest kontuzjowanych i ta ławka błyskawicznie się zawęża.

Pamiętam, jak zdobywał pan tytuł mistrzowski z Boston Celtics w 2008 roku. Wtedy w ostatniej chwili dołączył pan do drużyny dwóch weteranów po „buyoutach”, czyli PJ Browna i Sama Cassella. Obaj odegrali kluczowe role na drodze do końcowego sukcesu. Teraz do Clippers dołączyli Marcus Morris i Reggie Jackson. Czy mogą okazać się podobnym wzmocnieniem?

Obaj na pewno wygrają dla nas przynajmniej jeden w mecz w play-offach! Tego jestem pewien. Mogę zagwarantować, że zrobią coś takiego, przynajmniej jeden spośród nich, a najprawdopodobniej obaj, co przechyli szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Dlatego na pewno są wzmocnieniem.

Wziął pan udział w ceremonii upamiętniającej Kobe i Vanessę Bryant w Staples Center. To był emocjonalny dzień.

Tak i na pewno długo zostanie w mojej pamięci. To była piękna, wzruszająca ceremonia. Nastrój w hali był wyjątkowy. Przy okazji zobaczyłem wiele osób z NBA, z którymi przez lata straciłem kontakt. W pewnym sensie ten poranek zbliżył do siebie wiele osób – w niektórych wypadkach ponownie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.