Miało być nagromadzenie gwiazd i kolejny atak na mistrzostwo. Rekordowy tytuł Los Angeles Lakers w wykonaniu ekipy prowadzonej przez LeBrona Jamesa. Tymczasem, zgodnie z niektórymi przewidywaniami, projekt nie wypalił, a sam „Król James” znalazł się w podbramkowej i niecodziennej sytuacji – mimo że momentami gra znakomicie, jego drużyna może nawet nie wejść do play-offów.
Sezon 2020/21 Lakers zakończyli na porażce z Phoenix Suns w pierwszej rundzie play-offów. To sprawiło, że generalny menedżer Rob Pelinka i – pół żartem, pół serio – nieoficjalny generalny menedżer LeBron James postanowili iść jeszcze bardziej „all-in” niż miało to miejsce do tej pory. I o ile niektórzy kibice patrzyli na te ruchy z nadzieją, o tyle eksperci byli nie do końca przekonani.
DOM SPOKOJNEJ STAROŚCI
LeBron James, Anthony Davis, Russell Westbrook, Carmelo Anthony, Dwight Howard, DeAndre Jordan, Rajon Rondo – brzmi jak ekipa na mistrzostwo… tyle że gdzieś tak w 2013 roku. Czas w sporcie biegnie jednak szybko, a dziewięć lat to naprawdę dużo i od tamtego momentu wiele się zmieniło. Wszyscy poza Jamesem, Davisem i Westbrookiem są już tylko zawodnikami zadaniowymi, w dodatku grającymi coraz słabiej (Rondo i Jordana już zresztą w drużynie nie ma).
Oprócz nich w szatni są też inni weterani – liczących się zawodników poniżej 30. roku życia można w Lakers policzyć na palcach jednej ręki i wcale nie użyć wszystkich palców, a i z nich jedynie Malik Monk gra na poziomie, który uprawniałby go do uczestnictwa w ewentualnej drużynie mistrzowskiej. Do tego wszystkiego problemy z kontuzjami po raz kolejny w swojej karierze ma Davis, który miał być największą gwiazdą drużyny, najpierw przy LeBronie, a potem „przejmując” zespół po nim.
Tyle problemów, a i tak żaden z nich nie wygląda aż tak źle jak wymiana przedsezonowa po Russella Westbrooka. O byłym MVP ligi już od jakiegoś czasu mówiło się, że nie jest to ten sam zawodnik, co w najlepszych latach gry w Oklahoma City Thunder (nie wypalił chociażby duet z Jamesem Hardenem w Houston Rockets), ale w Lakers weszło to na kolejny poziom… trudno powiedzieć czego.
Westbrook może i byłby całkiem dobrym zawodnikiem zadaniowym, jednak sam wciąż uważa się za lidera. Tak też gra, ale nie wychodzi mu to zupełnie – w ataku bywa kompletnie nieskuteczny, a w obronie brakuje mu czasem nawet chęci.
Najgorszym w tym wszystkim jest fakt, że Lakers wydali na Westbrooka sporo wartościowych rzeczy – przede wszystkim pieniędzy, które zablokowały im możliwość podpisania innych zawodników poprzez salary cap. Do tego dochodzi pierwszorundowy wybór w drafcie oraz grupa graczy, wśród których byli dość istotni mistrzowie z roku 2020 (Kyle Kuzma, Kentavious Caldwell-Pope) oraz ważny gracz w osobie Montrezla Harrella.

Biorąc pod uwagę, że w trakcie wolnej agentury odeszli między innymi Alex Caruso, Markieff Morris (inni członkowie mistrzowskiej drużyny) i Dennis Schroeder, głębia składu siedemnastokrotnych mistrzów w zasadzie zniknęła. Weterani i Monk nie byli w stanie jej załatać.
CO DALEJ?
Drużyna z weteranami może oczywiście wygrywać mistrzostwa. Ba, wydaje się, że tacy są nawet konieczni, w końcu Howard i Rondo (plus inni) także byli w mistrzowskiej ekipie Lakers w 2020 roku. Jednak nie mogą to być wyłącznie weterani będący w większości po drugiej stronie rzeki. A tak to właśnie wygląda w Lakers. LeBron James, sam nienależący do najmłodszych, gra momentami za dwóch (rzucając np. 56 punktów przeciwko Golden State Warriors), ale niewiele to daje, jeśli Lakers potrzebują momentami gry za trzech albo i czterech, patrząc na to, co inni zawodnicy wyprawiają na parkiecie – z Westbrookiem na czele.
Widać to po wynikach. Na ten moment Lakers są na dziewiątym miejscu konferencji zachodniej z ujemnym bilansem 28-37. Są w grze o play-offy tylko dlatego, że w pandemicznym sezonie 2019-20 wprowadzono tzw. turniej „play-in”. Polega na tym, że drużyny z miejsc 7-10 grają o siódme i ósme miejsce w play-offach zamiast prostego awansu ekip z miejsc siódmego i ósmego.
Tak złego bilansu (w tej chwili 43% zwycięstw) z LeBronem ekipa z LA jeszcze nie miała, nawet w jego pierwszym, naznaczonym kontuzjami sezonie. Lakers grają aktualnie tak słabo, że z ostatnich siedemnastu meczów wygrali… cztery. Mają tylko trzy zwycięstwa przewagi nad jedenastymi Portland Trail Blazers, a przecież brak wejścia nawet do fazy play-in byłby absolutną katastrofą. Jeśli odliczyć sezon 2018-19, w którym LeBron James nie mógł pomóc młodym Lakersom w kluczowych meczach walki o fazę pucharową, ostatni sezon bez play-offów dla „Króla Jamesa” to… 2004-05 i jego drugi sezon w lidze.
Sam LeBron ma być ponoć znużony całą sytuacją, szczególnie że jego należy tutaj winić najmniej. Mówi się nawet o ewentualnym odejściu, kiedy wydawało się, że LeBron zagra w Lakers do końca kariery albo do momentu, w którym jego syn, Bronny, trafi do innej drużyny. Już bowiem zapowiedział, że wtedy chciałby zagrać z nim.
Jego relacja z Lakers nieco się popsuła. Pytanie tylko, czy popsuje się całkowicie, czy uda się jeszcze to naprawić. Jeśli tak, raczej nie stanie się to w tym sezonie. Mamy już zakaz wymian, wolni agenci są przetrzebieni, więc Lakers nie mają już żadnej opcji się wzmocnić, a z tym, co widzimy na parkiecie… No cóż, nie trudno wróżyć sukcesy.
Fani ekipy z L.A. trzymają kciuki głównie za to, by Westbrook nie doprowadził LeBrona do ostateczności. Pytanie: „co dalej, panie James?” nie jest bezzasadne. Problem w tym, że nawet sam Król LeBron może nie znać przyszłości swojego koszykarskiego królestwa.
Komentarze 0