Definicja rapu niech - napiszą mi na wieńcu, życzy sobie Gural w jednym z Utworów rapowanych i kto jak kto, ale akurat on ma do tego święte prawo. Zasługi czy niepowtarzalny styl - wynikający z połączenia amerykańskiego rozmachu i słowiańszczyzny wędrownych dziadów - nie mogą stanowić jednak zasłony dla kolejnych numerów z generatora.
donGURALesko przechodził w swojej karierze przez różne fazy. Bywał Rickiem Rossem i bywał Williamem Goldingiem; eksplorował dżunglę i betonową dżunglę. Nawet ostatnio Dziadzior przyniósł twist w stosunku do Latających ryb, zasygnalizowany już w otwierającym skicie, gdzie padło: trzeba na miasto się wbić - rozje*ać tę grę jakimś nowym, lirycznym gównem; odstawić na chwilę ten encyklopediowy rap. Ale rok później wychodzi kolejny materiał spod sztancy, wykorzystujący wątki wielokrotnie przemielone przez rapera z Poznania na przestrzeni ostatniej dekady. Porywając się na makabryczny żart, można by wręcz napisać: całe szczęście, że przydarzyła się pandemia i rządy Zjednoczonej Prawicy. Dopust boży uchronił choć w pewnym stopniu przed płytą z odtworzenia.
Utwory rapowane, których można słuchać w domu, w aucie, albo w jakimś innym miejscu miały stanowić powrót do korzeni; do tradycji protest songu. I Gural rzeczywiście porywa się na publicystykę. Odnotowuje wycinkę drzew, trwającą w całej Polsce (Koniokrady); zachęca do dedukowania kitu, uderza w TVP, straszy rozdawnictwem PiS-u; kreśli wizję cyfrowej dystopii rodem z The Social Dilemma (Memy); buduje ezopową metaforę społeczną w Wojnach lemurów, żeby zaraz potem retorycznie pytać: i z kolan wreszcie mielim wstać, więc co poszło nie tak, kur*a mać? (Black Hawk down); ironizuje na temat manipulacji i szczujni (Msza za miasto Arras). Nie sposób odmówić mu RiGCz-u i też trudno stawiać akademickich wymogów hip-hopowej liryce, ale na poziomie pogłębienia tych diagnoz i obserwacji - dochodzi tu do powtórki z Jarmarku Taco Hemingwaya. Tyle dobrego, że raper jest na tyle samoświadomy, żeby przytomnie zachęcać: czytaj mądre książki, kupuj dobre gazety, słuchaj fachowców.
donGURALesko zaangażowany bywał niejednokrotnie, że przypomnimy 20 z Timothym Snyderem, ale timing i natężenie interwencyjnych treści nadaje URKMSWDWAAWJIM charakter pewnego novum. Równocześnie wraca on jednak do wszystkich swoich flagowych leitmotivów. W Będę robił rap kolejny raz opowiada o hip-hopie w tonie z Reflektorów, odkrywając w 2021 roku Amerykę, że wszędzie leci rap. W Zdala od ludzkich siedzib fantazjuje o ucieczce w dzicz jak w Apartamencie. I przy setce innych okazji. Pożeranie własnego ogona jest uprawiane na taką skalę, że ponownie follow-upowany zostaje Hermann Hesse i znowu przywoływana jest figura turonia.
Utwory w kontekście całego dorobku DGE są pozbawione wyróżnika także na poziomie beatowym. Może intrygować próba godzenia boombapowej tradycji z nowoczesną rytmiką i basami, ale nużą Returnersi, brzmiący jak sprzed dekady (Dedukuj kit, Będę robił rap) czy odgrzewanie wątków etnicznych (Bangladesz).
Ten koleś fajnie rymuje. Jej chodzą biodra, ona to czuje. Dla całej reszty ma po prostu fajny flow. Mówią, że bangla. Mówią, że joł. Tego Dziadziorowi nikt nie odmówi. Tak jak zjawiskowego talentu do igrania z współbrzmieniem słów czy kunsztu w ich kaskadowym łączeniu, czego na takim poziomie nie ma u nas nikt inny. Ale rapowa aktywność donGURALesko zaczyna przypominać taśmę w fabryce. I nie pomaga w tym podkręcona aktywność wydawnicza czy nadprodukcja. Być może przyniesie mu piąte złoto z rzędu, ale nie wszystko złoto, co się świeci.