donGURALesko: wydaje mi się, że wszyscy raperzy są lewicujący (ROZMOWA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
donguralesko.png

Długo nie mogliśmy się z Guralem przeciąć; to jeden z nielicznych raperów, którzy od początku istnienia newonce nie wpadli na wywiad ani do redakcji serwisu, ani do radia. Ale w końcu – trochę po wydaniu jego nowej płyty i mixtape’u – nam się udało.

Który polski szlak jest twoim ulubionym?

Ulubionym...

Albo najtrudniejszym.

Najtrudniejszy to wiadomo – Orla Perć. Ulubionego chyba nie mam; ja po prostu lubię być w górach. Ostatnio grałem w Bolesławcu i poszliśmy potem do schroniska Samotnia. Piękna sprawa, z bliska mogliśmy przy okazji obejrzeć rykowisko jeleni. Ja lubię wszystkie polskie góry, zwłaszcza samotne wędrówki po niezatłoczonych szlakach.

Pytam o tę twoją zajawkę, bo kiedyś o Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze mówiono, że góry nauczyły go myśleć obrazami. Miałeś podobnie?

Nie wiem, bo nie potrafię odnaleźć w swoim życiu takiego przełomu, ja w Tatrach bywam od pierwszego roku życia. Natomiast sporo w pisaniu zmieniła mi zajawka na malarstwo. Ja posługuję się mocno niedoskonałym, dziwacznym narzędziem, jakim jest melodeklamacja do muzyki. Nie wszystko da się nią opowiedzieć, a też ja sam nie do końca rozumiem tę materię.

Masz poczucie, że musisz ją zrozumieć?

Byłbym ciekaw (śmiech). Rahim powiedział kiedyś, że w rapie wyrzucasz coś z siebie i jesteś pusty. Dlatego później musisz gdzieś jechać, coś wchłonąć, coś obejrzeć. Napełniasz tę szklankę, chlustasz na płótno, potem znowu jesteś pusty i znowu musisz zaczerpnąć.

A może być tak, że kiedy w końcu ją zrozumiesz, to rap przestanie ci sprawiać frajdę?

Może tak być. Nie wiem.

Ty czujesz się bardzo osobnym bytem na polskiej scenie?

Nie da się ukryć, że jestem outsiderem. Nie za bardzo uczestniczę w tym, co dzieje się na scenie. Nie wiem, chyba nie pasuję tam za bardzo z moją jazdą. Mam paru znajomych hip-hopowców, ale nie śledzę, nie wiem co tam teraz jest na topie.

Jak odsłuchałem sobie Turonia albo Dziada na twojej ostatniej płycie, Latających rybach, to właśnie szczególnie uderzył mnie ten motyw wędrowca – outsidera.

Turoń wyłonił się z mojej podświadomości, kiedy wspominałem sobie dzieciństwo na poznańskim Grunwaldzie. Jak byłem mały, to chodzili tam kolędnicy, silne były tradycje harcerskie, kultura ludowa trwała nawet na osiedlach. Mam braci starszych o 10 i 12 lat, oni też chodzili w kolędach. Ja jako mały chłopiec bardzo się turonia bałem – pojawiał się na klatce schodowej, groźnie wyglądał… i gdzieś wyskoczył mi po latach z głowy. Może ten turoń to są echa mojej inspiracji Wyspiańskim, bo to jest taki chochoł, jak w Weselu. On się trochę zgubił z orszaku i nie wiadomo do końca, co on tu, kurwa, robi. Jest niezrozumiałym echem naszej przeszłości.

Nie jest swoją drogą tak, że im jesteś starszy, tym bardziej wpływają na ciebie jako twórcę rzeczy, które są strzępkami z dzieciństwa?

Z całą pewnością tak jest. Chyba nie tylko ja tak mam. Jest taka teoria, wedle której człowiek tylko do konkretnego wieku przeżywa swoje życie, a dalej jest już tylko zabawa. Ja w ogóle na przykład – zwłaszcza ostatnio – intensywnie śnię. Sen jest językiem, który za pomocą jednego symbolu potrafi wyrazić coś, o czym można równie dobrze napisać trzy rozdziały książki. A tu jest dla ciebie jasne i proste, to jest najdoskonalszy język, gra szklanych paciorków – trafiasz z przekazem w sedno. Przy rymowaniu już tak nie masz, musisz się nagimnastykować, a na koniec okazuje się, że i tak nikt nie wie, o co ci chodzi.

Jak prawie 10 lat temu gadaliśmy przy okazji premiery Totemu leśnych ludzi, powiedziałeś mi, że jeden z kawałków na tej płycie – nie pamiętam teraz, który – ma tekst, którego nikt poza tobą nie jest w stanie rozszyfrować. I tak się zastanawiam, czy z wiekiem ciebie takie tekstowe szarady coraz bardziej kręcą, czy przeciwnie?

Nie pracuję w ten sposób, nie zostawiam tropów stylistycznych do rozszyfrowania. Ale wrócę do jednego z twoich poprzednich pytań – tak, myślę obrazami. To są moje unikatowe przeżycia, które przelewam na moje narzędzie, jakim jest rap.

Mnie się Latające ryby mocno kojarzą z fantastycznymi komiksami lat 70. i mieszanką ludowości z science-fiction: tu dziad z kosturem, a tu sonary podwodne.

Wpada mi do tego worka sporo rzeczy i wszystko mi się miesza. To, z czym obcujemy fermentuje w nas, procesy dzieją się poniżej progu świadomości. I one potem wyskakują za pomocą rymów. Ale nie tylko – teraz na przykład sporo rysuję.

Ty się mocno jarasz słowiańszczyzną?

Mam nadzieję, że w zdrowym zakresie. Nasza historia jest strasznie ciekawa, a właściwie te strzępki, bo Słowianie nie pozostawili po sobie za wiele. Ale zawsze coś tam można sobie wyobrazić.

Pytam, bo parę minut przed twoim przyjściem pomyśleliśmy z kolegami w redakcji, że jesteś na ostatnich płytach mocno słowiański.

Tak myślisz?

Tak, jest to jakoś mocno… plemienne? Trudno mi to na szybko opisać.

Okej. No… Jest to jakaś muzyka rootsowa, ja w ogóle lubię polską muzykę etniczną. To jest jedyna prawdziwie polska muzyka, nie ma żadnej innej, bo wszystkie dotarły do nas z innych części świata. Chodzę na etniczne koncerty, lubię łączyć stare z nowym. Fajnie, że ludzie po to sięgają, bo to jedyna nasza prawdziwa spuścizna muzyczna.

To do ciebie przyszło z czasem, jak malarstwo?

Z czasem. Za małolata byłem strasznym głupolem.

Kim był ten głupol?

Inny mental, kwestia wieku… Młody człowiek, zwłaszcza młody mężczyzna, strasznie chce narzucić światu swoją obecność. A to jest zwyczajnie nieciekawe. Po jakimś czasie zaczyna się rozglądać i wchłaniać świat w siebie.

Bardzo zmieniło pojawienie się dzieci?

Oj, one bardzo dużo zmieniły. Cały czas się od nich dużo uczę, uwielbiam spędzać z nimi czas i chłonę ten ich strumień mądrości.

Czego one cię uczą?

Bezpośredniości… I ogólnie prawdziwego życia. Dzięki temu, że jesteśmy razem, mam szanse robić rzeczy, których bym nie robił. Czytać wspaniałą literaturę dla dzieciaków. Zabierać je w miejsca, w które sam bym nigdy nie poszedł. Edukuję się dzięki nim. Mi to dobrze zrobiło: mamy takie rytuały rysowania, śpiewania… Fajnie to się robi w tej naszej ekipie.

Weźmiesz je do Luwru tak jak kiedyś, za małolata, brała cię mama, a ty nudziłeś się jak mops?

Chodzimy na różne wystawy, traktuję to tak, jak traktuję siebie – pewne rzeczy robię dla przyjemności, pewne rzeczy robię, bo traktuję je jako zadania domowe. Oczywiście, mogą się zbuntować i to odrzucić. Ale odrzucenie to też interakcja z jakimś przedmiotem.

Jak tak się spogląda na dojrzewanie raperów, to chyba łatwiej tę starszą gwardię spotkać w bibliotece czy na wystawie, niż melanżu. To naturalne?

Nie wiem jak to wyszło u innych. Jest takie powiedzenie: kto był hip-hopowcem za młodu, ten na kogoś wyrośnie. I okazało się, że nie taki zły był ten rap: otworzył nam głowy na inne kultury, na dyskusje, to, co obce, dalekie, wzbogacił nas i stworzył.

A propos dyskusji: myślisz, że w Polsce byłoby miejsce na lewicującego rapera ulicznego?

Ja jestem lewicujący. Wydaje mi się, że wszyscy raperzy są lewicujący, zwłaszcza starsze pokolenie. Teraz na to mówi się „lewacy”, ale jeszcze pięć lat temu ten termin był zarezerwowany dla terrorystycznych formacji z lat 60. Albo intelektualistów z Francji typu Sartre. Dzisiaj lewica, prawica, co to w ogóle oznacza? Przecież to nie istnieje, jest tylko mniejszy lub większy populizm. Czym jest lewicowość? To jest jakiś socjal, serce otwarte na potrzeby zwykłego człowieka. Teraz jechaliśmy sobie samochodem do Warszawy i nagle wpadł nam wers z mojego utworu z Killaz Group Pod blokiem, który ma już ze sto lat: pod szarą ścianą bloku, po zapadnięciu zmroku, pewne opowieści wywołują niepokój. Dotarło do mnie to, że kiedyś raperzy byli w kontrze do systemu, walczyli o lepszy świat, lepsze jutro – co to jest jeśli nie lewicowość? To, że w Polsce nie ma lewicy i prawicy z prawdziwego zdarzenia, które zwalczają się nawzajem, to jest nasz problem. I lewica, i prawica są ludziom bardzo potrzebne, z jakiegoś powodu ten model społeczny przetrwał. Jedno bez drugiego nie istnieje. Ważne, żeby obie strony tworzyli jacyś w miarę światli ludzie, a tego nam brakuje.

Ciekawe, bo na przykład wielu punków na starość skręciło w prawą stronę.

Te walki i to cywilizowane ścieranie się jest potrzebne, żebyśmy przetrwali i nie pozabijali się. To kanalizowanie naszych małpich, morderczych instynktów.

W rozmowie z Gazetą Wyborczą powiedziałeś, że jesteś jedynym raperem, który nie kalkuluje, czy opłaci mu się zabrać głos w jakiejś politycznej sprawie, czy nie.

Być może gdybym miał inne karty w ręku, śpiewałbym inaczej. To nie jest jakiś bohaterski czyn.

To czemu tak mało raperów w Polsce o tym mówi?

Nie wiem, trochę mnie to dziwi. To powoduje, że polityka jest chujowa. Mam nadzieję, że to tabu minie, że my – nawet już jako Polacy, nie tylko artyści – nauczymy się kłócić w sposób cywilizowany. To jest istota polityki – spór. Jeden ma taki pomysł, drugi inny. O to tu chodzi!

W Ameryce wierchuszka rapowa stanęła po stronie Clinton i jakoś nikt nie miał z tym problemu.

To świadczy o naszej niedojrzałości. Nas – raperów, społeczeństwa, czynnie głosujących. Jesteśmy niedojrzali, nie potrafimy korzystać z tego narzędzia, jakim jest demokracja.

Ty w kawałku 20 trochę nawołujesz do działania, może w stylu Herberta.

Tak, jasne. Herbert tam się zresztą na koniec pojawia. To jest rola hip-hopu, tak to wygląda w USA – zabawowa muzyka jest ważna, ale hip-hop powinien mówić także i o takich rzeczach. To głos dany ludziom, którzy nigdy wcześniej go nie mieli.

Ty się boisz zapowiadanej Karty Artysty?

Nie znam szczegółów, ale… Rozumiem plusy takiego rozwiązania: masz wielu artystów, którym bardzo trudno jest się z tego utrzymać. A z drugiej – w Powidokach Wajdy jest taka scena, w której malarz nie może kupić farb, bo nie ma legitymacji. Jeśli będą się tym zajmować ludzie światli – inaczej to będzie wyglądać. Z mojej strony wygląda to tak, że się pisze coś na polecenie, głosuje o 1.30 w nocy i mamy ustawę.

Czy dla hip-hopowców to, kto jest u władzy, ma w ogóle jakieś znaczenie? To w ogóle wpływa na waszą pracę?

Dla mnie ma. Ja na przykład jestem sfrustrowany pod rządami PiS (śmiech).

Z czego wzięła się ta frustracja – blokowali ci koncerty?

Nie, ale czuć, że idziemy w stronę rozwiązań węgierskich. Wpływ polityki unaocznił się, gdy usłyszałem wszędzie warkot pił spalinowych, a minister Szyszko pozwolił wycinać, co się da. I uwolnił jakąś, kurwa, wrogość do drzew, u mnie na dzielnicy od razu zostały wycięte. Wpływ polityki nagle stał się realny. Ale jeszcze większy wpływ na technologia. Sporo zmienia w tym, jak my się zachowujemy, wszyscy chcą się wszystkim przypodobać. Raperzy liczą słupki, ktoś napisze, że to ma tyle milionów wyświetleń i lepiej, żeby miało więcej. Ludzie wierzą w te wyświetlenia, jakby to był jakiś prawdziwy wynik. I to ma wpływ, ogromny.

Myślisz, że dziś rap byłby w stanie wyjść na barykady?

Tak, ale… Z barykadami to bym uważał, bo nie potrzeba nam takiej rewolucji. Jeśli już, to rewolucji mentalnej. Wierzę, że jest tam gdzieś bardzo dużo młodych, fajnych ludzi, którzy mają teraz po 15 lat i w przyszłości mogą to wszystko zmienić. Ja się do tego nie nadaję – jak chodziłem na protesty to się czułem koszmarnie. Ale chodzę, dla zasady. Uważam, że moim obowiązkiem jest angażowanie się w pewne rzeczy. I to po prostu robię.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.